Jeszcze przed pandemią koronawirusa dużo mówiło się o ciosach wymierzonych w kino przez rosnący w siłę streaming. Przymusowa kwarantanna uwypukliła zalety rozrywki znajdującej się w sieci, a wielu widzów przekonało się, że własna kanapa, łazienka i możliwość pauzowania jest nie do przecenienia. Do tego nie trzeba zasuwać kilometry do najbliższego kina i obcować w nim z innymi ludźmi, miewającymi problemy z odpowiednim zachowaniem się na sali. Obrońcy dużych ekranów starali się jednak przekonać wszystkich malkontentów, że nic nie równa się z kinowym doświadczeniem i nawet najlepszy zestaw kina domowego nie zastąpi ogromnej płachty materiału i wyjątkowego dźwięku. Najlepszy jest jednak oczywiście wybór i jeśli ktoś chodzi do kina raz na rok, to jak najbardziej jest to akceptowalne. Być może w ten sposób taka osoba zmniejsza ryzyko natknięcia się na przykre doświadczenia, ale równie dobrze może tracić coś, co byłoby kapitalną i jedyną w swoim rodzaju przygodą. Wyhamowanie pandemii i otwarcie kin było piękne, bo znowu mogłem wrócić do kina i konsumować najnowsze produkcje tak, jak lubię najbardziej. Nie wyobrażam sobie życia bez całej tej procedury wychodzenia z domu i oglądania filmu wśród unoszącego się zapachu prażonej kukurydzy. Rozumiem jednak krytyków, bo sam doświadczyłem wielokrotnie sytuacji, które utrudniały mi odbiór widowiska i najczęściej spowodowane było to zachowaniami ludzi, ale nie tylko. Jeśli ktoś tylko świecił wyświetlaczem telefonu, można było ten problem zażegnać dość szybko, ale czasem dochodziło nawet do rękoczynów i wielu innych sytuacji, które powstrzymać mogła jedynie policja. Mam jednak tendencję do wspominania tylko tych przyjemnych chwil, a te potrafią wynagrodzić wszelkie inne trudności, jak chociażby żywo reagująca publika na seansach filmów Marvela. Postanowiłem wejść do swojej głowy i wygrzebać sytuacje, te przyjemne i te mniej, kiedy to na sali kinowej działy się rzeczy nietypowe.
materiały prasowe

Uczta z mlaskaniem i chrupaniem w tle

Wielu widzów lubi podczas oglądania filmu mieć coś w rękach, a najlepiej, jeśli są to przekąski. Być może doświadczyliście wiele razy sytuacji, kiedy ktoś urządzał sobie na sali kinowej bufet i niekoniecznie były to przysmaki oferowane przez kinowy bar. Byłem wielokrotnie świadkiem sytuacji, kiedy to pomieszczenie zmieniało się w knajpę serwującą fast foody. Zdarzało się też łupanie słonecznika, orzechów, a raz nawet widziałem mężczyznę jedzącego... bigos. Pomijam efekty dźwiękowe, które szczególnie irytują w przypadku chipsów, ale też zapach utrudnia oglądanie filmu. Zwłaszcza jeśli sami zapomnimy przed wyjściem zjeść obiad lub kolację. Jedzenie i picie sprawia, że nasze ciało domaga się załatwienia potrzeb fizjologicznych. Osobiście sam nigdy nie widziałem na szczęście oddawania moczu na sali kinowej, ale znam osoby z obsługi kina skarżące się, że wielokrotnie musiały sprzątać butelki z zielonkawą cieczą. Zdarzały się też wymioty, ale powiedzmy, że w tej sytuacji może to być mocno przypadkowe i nie musi mieć związku z niezdrowym jedzeniem lub lirami wypitej coli.

Rękoczyny i niepożądane decybele

Zostawmy jednak sytuacje, po których może zrobić się niedobrze. Przypomnę teraz moment, który jednak też wywołuje niesmak, ale innego rodzaju. Rzecz działa się w trakcie seansu amerykańskiej komedii romantycznej. Dwójka mężczyzn z końcowych rzędów śmiała się donośnie, zwiększając nieprzyjemny efekt kolejnymi łykami napojów z treścią alkoholową. Ewidentnie przeszkadzali wszystkim pozostałym, na co zareagowali w końcu trzej mężczyźni siedzący rząd niżej. Zwrócili im uwagę, co było początkiem wielkiej awantury. Doszło do prawdziwej szarpaniny i wymagana była interwencja policji. Pamiętam, że połowa widzów zdecydowała się na zwrot biletów, natomiast drugiej części sali puszczono film od momentu, kiedy jeszcze w oglądaniu nikt nie przeszkadzał. Tyle dobrego. Każdy z nas śmieje się inaczej i nie zawsze wszyscy są świadomi tego, że ich „haha” może być kłopotliwe. Być może widzieliście Wszystko wszędzie naraz i pamiętacie scenę z kamieniami. Pewien widz bardzo głośno się śmiał, tak jak większość widzów na sali, jednak to właśnie on się wyróżniał. W pewnym momencie inna widzka nie wytrzymała i rzuciła do niego: „Jezu, musisz się tak śmiać, to serio jest takie śmieszne?”. Wywołało to konsternację u wszystkich widzów, a sam potem dwa razy zastanawiałem się, czy wypada mi się śmiać na kolejnych scenach. Oczywiście podkręcam, bo po pięciu minutach o tym zapomniałem, ale niesmak jednak pozostał.
materiały prasowe
Umiejętność siedzenia przez dwie godziny w kinie nie dla wszystkich jest łatwa. Gdy oglądałem film Cyrano, nagle pojawiły się pewne zakłócenia w dźwięku. Początkowo myślałem, że kino ma trudności z aspektem technicznym, ale po dłuższej chwili zlokalizowałem źródło problemu. Okazało się, że pewna kobieta przez 15 minut rozmawiała przez telefon. W końcu inna widzka zwróciła jej uwagę, ale nie mogłem przez kolejne pięć minut wyjść z szoku, że ktoś postanowił sobie w środku filmu prowadzić telefoniczną konwersację. Przypomniało mi to inny seans sprzed kilku lat, kiedy to podczas Przebudzenia Mocy, kobieta czytała napisy swojemu dziecku. Po pięciu minutach i wielu negatywnych reakcjach zgromadzonej publiki, wycofała się z tego pomysłu. Są też krótkotrwałe sytuacje, kiedy ktoś głośno komentuje film tak, aby wszyscy mogli poznać zdanie tej osoby. Na Smoleńsku jeden z widzów wstał i krzyknął pod koniec, że „TO WSZYSTKO PRAWDA”, natomiast na Córkach Dancingu dwie kobiety wstały i ostentacyjnie dały do zrozumienia, że tego „g*wna oglądać się nie da” i wyszły.

Kino i jego wpadki

Wybrałem się kiedyś na animację, nie pamiętam tytułu, ale było rano i na seansie pojawiły się dzieci z rodzicami. Doszło jednak do niefortunnej wpadki ze strony kina, bo przypadkowo puszczono reklamę horroru... Możecie sobie wyobrazić miny rodziców próbujących uspokoić swoje przerażone dzieci. Wielokrotnie zdarzały się też wszelkiego rodzaju usterki techniczne – zapalające się w trakcie filmu światła, utrata dźwięku lub obrazu i konieczność oglądania od nowa. Już teraz rzadziej dzieją się tego typu rzeczy, bo jednak wszystko ogarnia komputer, ale zdarzało się też, że operatorzy kina źle ustawili bloki i szedł nie ten film, na który ludzie kupili bilet i trzeba było interweniować. Na koniec tych bardziej negatywnych historii podam jeszcze dwie, które z kolei mogą wywołać poczucie zażenowania. Miałem tak podczas seansu Botoksu, gdy tłumnie zgromadzona widownia wielokrotnie śmiała się na wielu scenach tego godnego pożałowania filmu. Druga sytuacja dotyczy chłopaka i dziewczyny, którzy wpadli na Ciche miejsce z wielkim popcornem. Na szczęście dla postronnych widzów, mieli w sobie na tyle godności, że poczekali ze zjedzeniem go do końca widowiska.
materiały prasowe

Sala kinowa zmieniająca się w Stadion Narodowy

Kino ma jednak takie możliwości, których nie da się uzyskać w domu i nie mówię tutaj tylko o aspektach technicznych, które często da się nadgonić (duży i wyjątkowy telewizor oraz nagłośnienie). Mam na myśli widownię, która potrafi wpłynąć pozytywnie na odbiór dzieła. Do dziś ciepło mi na sercu, gdy wspominam rozemocjonowanych fanów na Wojnie bez granic, ciszę, która zapadła po pstryknięciu Thanosa oraz okrzyki w scenie z Portalami na Avengers: Koniec gry. Pamiętam też trzęsące się fotele od płaczących widzów w scenie pogrzebu Tony'ego Starka. Ostatnio zbliżył się do tego doświadczenia Spider-Man: Bez drogi do domu, kiepski film, ale jednak pomyślany biznesowo kapitalnie. Gdy na ekranie w stroju Spider-Mana wyskoczył Andrew Garfield, aplauz w kinie był porównywalny z reakcjami na gole strzelane przez reprezentację Polski w meczach z silnymi rywalami. Potem pojawił się jeszcze Tobey Maguire, tutaj już jednak krzyczałem tylko ja i kilka innych osób, ale doświadczenie było abstrakcyjne i zdecydowanie pozytywne. Zresztą nie tylko Marvel potrafi uruchomić publikę. Kiedy oglądamy komedię, a ludzie się śmieją, to też nam się udziela. Tak samo na horrorze, gdy publiczność krzyczy z przerażenia. Pamiętam jednak scenę finałową z Parasite, która wywołała nie mniejsze reakcje niż podczas filmów Marvela lub Pewnego razu... w Hollywood Quentina Tarantino. Są też zabawne inicjatywy, jak ostatnio pokolenie Z wymyśliło zakładanie garniturów na seans Minionków. Nikomu to nie szkodzi, a też pokazuje, że kino może być czymś więcej, czymś wykraczającym poza sam film. Weekendowe wypady nie mają tej siły, co festiwale filmowe bazujące na społeczności i wspólnych dyskusjach o kinie, więc takie inicjatywy jak dress code na seans popularnej animacji czy inne aktywności, zawsze będę darzył szacunkiem.
materiały prasowe
Rozumiem tych, którzy nie chcą za często chodzić do kina w obawie przed wszelkimi negatywnymi stronami tego doświadczenia, jednak są filmy, które nie tylko ze względu na rozmach, ale też przez pryzmat publiki warto oglądać razem. Jeśli mimo wszystko ktoś chce zaoszczędzić sobie przykrych wrażeń ze wspólnego oglądania, to jest do zaakceptowania. Mam jednak nadzieję, że kino będzie wiecznie żywe i wszystkie te pozytywne historie dalej będą miały miejsce, bo jednak utrwala się to w pamięci i jest do czego wracać wspomnieniami nawet z pozornie zwykłego wypadu do multipleksu.

A Wy? Macie historie z kina, które szczególnie zapadły Wam w pamięci? Dajcie znać w sekcji komentarzy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj