Spider-Man: Bez drogi do domu rozgrywa się po wydarzeniach z Avengers: Koniec gry oraz Spider-Man: Daleko od domu. Pajączek nie może już ukrywać się za maską i nie może już oddzielić życia superbohatera od tego zwyczajnego. Kiedy prosi Doktora Strange'a o pomoc, pojawia się jedynie więcej problemów. Zmusza to go do rozwikłania zagadki, co tak naprawdę oznacza być Spider-Manem.
Aktorzy:
Robert Mitchel Owenby, Marvin E. West (49) więcejKompozytorzy:
Michael GiacchinoReżyserzy:
Jon WattsProducenci:
David H. Venghaus Jr., Amy Pascal (3) więcejScenarzyści:
Erik Sommers, Steve Ditko (2) więcejPremiera (Świat):
17 grudnia 2021Premiera (Polska):
17 grudnia 2021Kraj produkcji:
USACzas trwania:
150 min.Gatunek:
Sci-Fi, Przygodowy, Akcja
Trailery i materiały wideo
Spider-Man: Bez drogi do domu - trailer
Najnowsza recenzja redakcji
Spider-Man: Bez drogi do domu to film, który jest naprawdę fantastyczną laurką dla wszelkich, ekranowych i pozaekranowych dokonań Pajączka i nie tylko. Jeśli chodzi o fan serwis, to twórcy stanęli na wysokości zadania, ponieważ produkcja świetnie wykorzystuje pewne znane wielbicielom bohatera (oraz innych projektów Marvela) elementy, dając je w postaci cameo, easter eggów lub po prostu jakby od niechcenia o nich wspominając. Nie każdemu to może się spodobać i nawet zrozumiem zarzuty wobec nadmiernego przesycenia widowiska sentymentalnymi kwestiami. Jednak koniec końców uważam, że nie jest to problem, ponieważ wszelki fan serwis został wykorzystany w produkcji ze smakiem. Nie ma w filmie epatowania nim na prawo i lewo, tylko zmyślnie wrzuca się nawiązania do historii Spider-Mana w historii i gdy już myślimy, że w danej scenie nic nie można wcisnąć, to scenarzyści udowadniają, że pole dla sentymentalizmu jest jeszcze spore. Doskonałym tego przykładem jest scena z finału, w której Electro mówi do Spider-Mana w wykonaniu Andrew Garfielda, że myślał, że jest czarny, ale pewnie jest tam gdzieś czarnoskóry Spider-Man, co jest oczywistym nawiązaniem do Milesa Moralesa.
Zresztą w produkcji MCU znajdziemy wiele easter eggów, które uradują serca fanów komiksów i produkcji filmowych oraz telewizyjnych o Pajączku. Jednym z moich ulubionych jest to, gdy Ned dowiaduje się od Petera w wykonaniu Tobeya Maguire'a, że jego przyjaciel zmarł na jego rękach, a wcześniej próbował go zabić (oczywiście chodzi o Harry'ego Osborna). Następnie Ned obiecuje „swojemu” Parkerowi, że nigdy nie stanie się łotrem. To piękne nawiązanie do komiksowego rodowodu Neda, który na kartach powieści graficznych po praniu mózgu stał się znanym złoczyńcą, Hobgoblinem. Innym świetnym nawiązaniem jest scena, w której Peter „Maguire” Parker mówi cały czas do Petera „Garfielda”: „You're amazing”, co jest oczywistym nawiązaniem do serii The Amazing Spider-Man oraz tytułów filmów z udziałem Garfielda. Bardzo podobało mi się również to, jak twórcy sprytnie wpletli komiksowe nawiązania do nowego wizerunku dwóch złoczyńców. Chodzi konkretnie o Green Goblina z jego charakterystycznym kapturem oraz Electro, na którego twarzy w trakcie ładowania energii pojawia się złożona z elektryczności maska, która bezpośrednio odnosi się do kostiumu czarnego charakteru z powieści graficznych i kreskówek. Jednak chyba najbardziej widowiskowe cameo zalicza w filmie Matt Murdock w kreacji Charliego Coxa, znany z serialu Netflixa. Jest to zaledwie jedna scena, ale wystarcza, bo bohater zaznacza w niej swoją obecność w MCU w wyraźny sposób, gdy najpierw prezentuje się jako świetny prawnik, by za chwilę chwycić wrzuconą do mieszkania Parkera cegłę. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczymy go w kolejnych produkcjach w większej roli bądź w swoim własnym solowym projekcie. To tylko kilka z wielu easter eggów, które pokazują, jak twórcy znakomicie grają z fan serwisem i bawią się swoją twórczością. Kolejne będę omawiał przy innych punktach recenzji.
Twórcy dokonują w produkcji prawdziwego miszmaszu, jeśli chodzi o ton opowieści. Nowe widowisko o Pajączku potrafi bowiem rozbawić do łez, ogromnie wzruszyć, dostarczyć sporej ilości mroku oraz dogłębnie zasmucić. Jednak przy okazji wszystkie wspomniane elementy są bardzo dobrze zbilansowane i raczej ze sobą współgrają, niż się gryzą i przeszkadzają w odbiorze produkcji. Humor stoi na bardzo wysokim poziomie, choć nie ukrywam, że jeśli nie jest się fanem Pajączka, to spora liczba żartów może być niezrozumiała dla takiego odbiorcy. Wynika to z tego, że wszelkie gagi są w widowisku oparte na wspomnianym już przeze mnie fan serwisie. Jeśli jesteś wielbicielem Spider-Mana, podejrzewam, że będziesz bawił się przednio i miał lub miała uśmiech od ucha do ucha na większości seansu. Jeśli nie, może być pewien problem z odebraniem ekranowego humoru, który serwują twórcy produkcji.
Po raz pierwszy Spider-Man w wykonaniu Toma Hollanda wchodzi w MCU w bardzo mroczne rejony. Czułem, że za chwilę bohater może kogoś zabić i nie będzie odwrotu od wejścia przez niego na ścieżkę zbrodni. I to zaliczam jako plus produkcji, ponieważ twórcy nie bali się wejść na dojrzalsze tony ze swoją postacią. Scena pojedynku z Green Goblinem, w trakcie której ginie May, była prawdziwym szokiem dla mnie, ale również bardzo dobrze wprowadzonym do fabuły zapalnikiem, który zaszczepił mrok do opowieści o Spider-Manie, który widzieliśmy już w innych produkcjach o bohaterze. Dlatego w trakcie ostatecznego pojedynku z Osbornem myślałem, że koniec końców sympatyczny bohater podda się swojej ciemnej stronie i chętnie zobaczyłbym, jak później coraz bardziej Peter się w niej zatapia. Twórcy postawili na rozwiązanie, w którym Parker oszczędza zabójcę swojej ciotki i... koniec końców nie byłem jednak zawiedziony. Stało się tak z prostego powodu – scenarzyści bardzo dobrze pokazali, jak nowy Pajączek ma nie powielać błędów swoich ekranowych poprzedników, głównie za ich radami. To stanowiło wręcz metafizyczne doznanie na ekranie, gdy to Spider-Man „Garfield” i Spider-Man „Maguire” wyprowadzają bohatera z powrotem na ścieżkę dobra.
Jednak największy zastrzyk emocjonalny zaoferował mi trzeci akt filmu. Scena, w której Peter żegna się z MJ i Nedem przed rzuceniem zaklęcia przez Strange'a, po którym wszyscy zapomnieli, kim jest Spider-Man, była prawdziwą bombą. Świetnie napisana, znakomicie zagrana, pełna sprzecznych emocji, od miłości i smutku po nadzieję. Muszę przyznać, że scenarzyści nie mieli skrupułów dla swojego bohatera w nowym filmie i nie patyczkowali się z nim, jeśli chodzi o jego życie i bliskich. Ale przez to dało się odnieść wrażenie, że twórcy już nie traktują Spider-Man jak0 chłopca z liceum, ale otwierają dla niego nowy etap. Nie zmienia to faktu, że w finałowych scenach można odczuć ogromny smutek, widząc jak lubiany bohater tak naprawdę nie ma nikogo, z kim mógłby pogadać czy zwrócić się o pomoc, ponieważ został wymazany z pamięci swoich bliskich. Szczerze to dawno nie widziałem tak bezbronnego głównego bohatera, ale również tak wypełnionego nadzieją, że wszystko się ułoży. Dlatego tak naprawdę już chciałbym zobaczyć, jak dalej potoczy się opowieść o Pajączku w MCU. Pod względem emocjonalnym twórcy w nowym filmie dali pełen wachlarz środków, czego tak naprawdę nie spodziewałem się po nich, dlatego ode mnie słowa uznania dla ich pracy oraz obsady.
Sytuacja z MJ mogła zasmucić również pod innym względem, ponieważ bohaterka w nowym filmie w końcu może dać z siebie więcej niż w poprzednich częściach. W nich była raczej ozdobą, w wielu momentach damą w potrzebie, a wiadomo, że taka naprawdę nie była, co pokazywała w kilku scenach. W końcu Bez drogi do domu ujawniło w pełni jej pazur i pod względem rozwoju chyba właśnie nasza główna postać kobieca zaliczyła największy progres. Naprawdę dobrze oglądało się, jak MJ potrafi być na zmianę sarkastyczna i ironiczna (jak choćby w scenie gdy strofuje Strange'a za jego rozkazywanie), aby za chwilę dać się poznać z bardziej dramatycznej i emocjonalnej strony (jak we wspomnianej scenie pożegnania z Peterem). Mam nadzieję, iż fakt, że Parker został wymazany z jej pamięci, nie sprawi, że w kolejnej potencjalnej produkcji znowu stanie się tylko ozdobą dla Pajączka, a jego pełnoprawnym wsparciem. Natomiast Ned to jest w nowej produkcji nadal poczciwy kumpel głównego bohatera, który rzuci żartem, pomoże w sprawach naukowych, ale również wesprze emocjonalnie. Chociaż nie ukrywam, że również dostał więcej czasu ekranowego, który potrafił wykorzystać. Gag z wyczarowywaniem przez niego portali był naprawdę zacny.
Natomiast trochę zabrakło mi w produkcji Doktora Strange'a. Jak na postać, która w materiałach promocyjnych była pokazywana jako główny, po Spider-Manie, bohater, pojawiał się naprawdę mało w produkcji. Rozumiem, że pięciu złoczyńców i dwóch dodatkowych Pajączków sprawiło, że musiał on zostać w pewnym momencie usunięty z planu, aby dało się chociaż w pewnym stopniu rozwinąć wątki innych postaci. Jednak jego nieobecność przez większość fabuły wiąże się z jedną z nielicznych słabości filmu MCU. Chodzi mianowicie, że nie zagłębiono się za bardzo w sam temat multiwersum. Był on raczej ciekawostką w produkcji niż jej pełnoprawną częścią. Mam wrażenie, że został on zarysowany po powierzchni, tylko po to, aby po krótce wytłumaczyć, jak poszczególne postacie pojawiły się w świecie głównego bohatera. Jednak nic więcej nie zrobiono z samą kwestią. W tym wypadku prorocze okazały się słowa Strange'a z jednej ze scen, że jeszcze mało wiedzą o koncepcji multiwersum. No i niestety z produkcji o Spider-Manie więcej się o temacie nie dowiecie. Właściwe zagłębienie się w temat przyjdzie zapewne w filmie Doktor Strange w multiwersum obłędu, co sugerował pierwszy zwiastun filmu, który jest drugą sceną po napisach (ale o tym za chwilę).
Spokojnie można było w celu lepszego zaznajomienia się z kwestią multiwersum skrócić początkową ekspozycję, która w pewnym momencie zaczynała się dłużyć i zamieniać w zwykłą opowieść dla nastolatków o trudach wchodzenia w dorosłość. Temat problemów Petera w związku z ujawnieniem, że jest Spider-Manem i wrobieniem przez Mysterio szybko gdzieś zniknął, był tak naprawdę tylko pretekstem do właściwego wejścia w historię, dlatego twórcy za długo się nad tym nie zastanawiali i dosyć szybko zakończyli kwestię wspomnianym cameo Daredevila. W pewnym momencie miałem wrażenie, że ludzie wokół bardzo szybko zapomnieli, że jeszcze kilka dni wcześniej poznali prawdziwą tożsamość Pajączka i przeszli z tematem do porządku dziennego. Dlatego spokojnie można było chociaż z 1o-15 minut z tego czasu poświęcić na zgłębienie ważnej dla całej opowieści kwestii multiwersum.
Jednak gdy już skończymy z ekspozycją, to zaczynają się właściwe smaczki filmu i te są po prostu fantastyczne. Główną siłą napędową produkcji jest zdecydowanie relacja między Peterem „Hollandem” a dwoma byłymi Spider-Manami w kreacjach Garfielda i Maguire'a. Sama chwila pojawienia się obydwóch byłych ekranowych Pajączków, to bardzo zabawny, komediowy moment, gdy trochę się badają nawzajem, a trochę odkrywają różne dziwności świata, w którym się pojawili, choćby istnienie magii. Jednak prawdziwe serce filmu jest w scenach, gdy trzech Peterów pracuje razem na ekranie, żartuje między sobą czy wspiera się emocjonalnie. W ich relacji jest wszystko, od humoru, przez naukową burzę mózgów, na braterskiej trosce kończąc. Bo właśnie nasze Pajączki działają w produkcji MCU jak bardzo zgrane rodzeństwo, które razem pracuje w laboratorium nad wynalazkami do pokonania złoczyńców, by za chwilę powspominać, z jakimi najdziwniejszymi złoczyńcami walczyli, by w innym momencie wesprzeć się słynnymi słowami „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność”. Swoją drogą wykorzystanie jednego z najbardziej kultowych popkulturowych cytatów, tym razem w wykonaniu May, było strzałem w dziesiątkę, co w pewien sposób spoiło nasze superbohaterskie trio w ich własnych doświadczeniach.
Zresztą sceny rozmów Pajączków to również jedne z najbardziej emocjonalnych scen w produkcji. Momenty, gdy wspominają o tym, jakie bliskie osoby stracili i dzielą się swoim bólem z własnymi odpowiednikami, potrafiły naprawdę wzruszyć i po prostu wierzyło się w ich rozterki. Nawet nie potrzeba było w niektórych momentach dialogu. Wystarczył zwykły wyraz twarzy Petera „Garfielda” patrzącego na zakochanych Petera i MJ, aby przypomnieć sobie jego stratę. Twórcy przy tym bardzo pięknie postanowili dać drugą szansę poprzednim Pajączkom na naprawienie swoich błędów z przeszłości. Świetna jest scena, gdy to Spider-Man w wykonaniu Garfielda ratuje spadającą ze Statuy Wolności MJ, ponieważ jest to pewnego rodzaju jego rehabilitacja za to, że w bardzo podobnej sekwencji nie mógł ocalić Gwen. Natomiast Peter „Maguire” mógł jeszcze raz zamienić parę słów ze swoim mentorem, Otto Octaviusem, który został uśmiercony w drugim filmie o jego przygodach.
Sam film powinien mieć podtytuł Druga szansa, ponieważ tyczy się ona również czarnych charakterów produkcji. Chociaż mam jeden problem ze wspomnianym Octaviusem, ponieważ nie miał okazji w pełni pokazać się z dobrej strony, co zrobił w produkcji Spider-Man 2. Od tamtego filmu był on najlepszym złoczyńcą pełnometrażowych opowieści o Pajączku, jednak po nowym filmie nie mógłbym tego stwierdzić. Mianowicie dzieje się tak, że Peter dość łatwo pokonuje go w scenie na moście, używając przypadkiem swojej nanotechnologii ze stroju, następnie Doktor znika w scenie walki w budynku i pojawia się na chwilę w finale. To nie jest czas, który pozwoliłby mu rozwinąć skrzydła. Podobnie sprawa ma się z Connorsem oraz Sandmanem, którzy miejscami są zwykłymi ciekawostkami niż pełnoprawnymi złoczyńcami.
Natomiast pochwały zbierają ode mnie Electro i Green Goblin. Pierwszy w końcu nie był tak bezbarwnym czarnym charakterem jak w filmie Niesamowity Spider-Man 2. Jamie Foxx w końcu mógł zaprezentować swoją ekranową charyzmę. Dillon w jego wykonaniu to wreszcie nie bezmyślny złoczyńca, który wykonuje czyjeś rozkazy, ale gość, który sam wie, co dla niego najlepsze. Natomiast Willem Dafoe ponownie mógł pobawić się swoją rolą, pokazać, jak dobrze potrafi grać gościa z rozdwojeniem osobowości. Bardzo sprawnie zagrał bowiem element choroby psychicznej Normana w filmie, gdy najpierw był on człowiekiem, który szuka pomocy u Petera, by za chwilę uwolnić swoje mroczne ja, stać się liderem gangu złoczyńców i zabić May, a na koniec rozpaczać nad rzeczami, które zrobił i prawie zginął z ręki Spider-Mana. Dafoe zafundował mi prawdziwy emocjonalny rollercoaster w swojej kreacji i za to mu chwała, ponieważ po raz kolejny pokazał wielowymiarowość swojej kreacji Osborna.
Wspominając o drugiej szansie miałem na myśli, że bardzo podobała mi się również koncepcja uleczenia złoczyńców, przywrócenia im ich człowieczeństwa. Pewne osoby mogą twierdzić, że w ten sposób twórcy unieważnili poprzednie filmy o Spider-Manie. Jednak myślę, że bardziej w ten sposób świetnie rozwinęli koncepcję „Z wielką mocą wiążę się wielka odpowiedzialność”. Nasi złoczyńcy nie udźwignęli tej odpowiedzialności i weszli na mroczną ścieżkę. Dlatego to nasi bohaterowie dzięki swoim umiejętnościom musieli wziąć za nich odpowiedzialność i przywrócić ich społeczeństwu, ale przy tym również wybaczyć im ich czyny. Tym sposobem historia ekranowych opowieści o Pajączku zatoczyła bardzo zgrabne koło. Twórcy zaprezentowali na ekranie swoją wersję Sinister Six (a raczej Sinister Five w tym wypadku) i koncepcja pokonania ich uleczeniem prezentowała się bardzo dobrze, w ciekawy sposób również lekko nawiązując do gry Marvel’s Spider-Man. W niej bowiem Otto zwerbował Sinister Six, oferując im pomoc w ich problemach między innymi zdrowotnych, która mogła dać im nowe życie. Fani gry zapewne zobaczą małe skojarzenie między dwoma fabułami.
Szkoda tylko, że sceny akcji nie współgrają z ciekawymi postaciami i intrygą. Są one widowiskowe, ale w wielu przypadkach, w tym w finałowej potyczce na Statule Wolności, są za bardzo przykryte przez CGI, zamiast prezentować jakieś pomysłowe elementy. Dlatego miałem przy sekwencji walki Spider-Manów z gangiem złoczyńców skojarzenie z wręcz teledyskowymi, przekoloryzowanymi potyczkami z widowiska Niesamowity Spider-Man 2. O wiele ciekawiej prezentowała się sekwencja walki w budynku Happy'ego, być może dlatego, że twórcy bardziej skupili się na starciu Petera tylko z Green Goblinem niż z całą chmarą przeciwników. Do tego sama walka miała spory ładunek emocjonalny. Jednak zdecydowanie najciekawszą sceną akcji w produkcji jest starcie Spider-Mana z Doktorem Strange'em w Wymiarze Lustrzanym. W tym wypadku twórcy wykorzystali swoją kreatywność, dając przedziwny, ale zachwycający rodzaj magiczno-geometrycznej potyczki, w której Strange wykorzystuje swoje umiejętności czarownika, a Parker swój naukowy zmysł. Była ona piękna pod względem wizualnym, ale również posiadała swój ciężar dla historii, nie była jedynie ładną ozdóbką na marvelowej choince w filmie.
Natomiast sceny po napisach były jednymi z ciekawszych, które widziałem w ostatnich filmach MCU. Pierwsza całkiem nieźle wykorzystała postać Venoma/Eddiego Brocka w wykonaniu Toma Hardy'ego. Chociaż była raczej humorystycznym nawiązaniem do tego antybohatera, to wprowadziła interesujący szczegół, który może być ważny w kolejnej części, mianowicie kawałek symbiota, który Eddie zostawił w świecie naszego bohatera, zanim powrócił do swojego wymiaru. To oznacza, że będzie on szukał żywiciela i raczej na pewno to z Venomem zmierzy się Pajączek w potencjalnym kolejnym filmie, a być może najpierw sam zostanie opętany przez kosmicznego pasożyta. Natomiast druga scena to pełnoprawny zwiastun wspomnianego filmu Doktor Strange w wieloświecie szaleństwa, który pokazał wielki rozmach, z jakim została zrobiona produkcja, oraz mrocznego Doktora Strange'a, z którym będzie musiał zmierzyć się nasz czarownik w produkcji. Osoby, które oglądały serial animowany A gdyby...?, wiedzą, że powstał w wyniku złych decyzji, które podjął w swoim świecie, aby uratować ukochaną. To zaostrzyło mój apetyt na film.
Spider-Man: Bez drogi do domu to bardzo dobra produkcja, ze znakomitym, wręcz wzorowym wykorzystaniem fan serwisu, która pokazuje fantastyczną relację i pewne dziedzictwo wszystkich ekranowych Parkerów. Do tego buduje bardzo ciekawe podwaliny pod kolejne przygody Pajączka. Polecam jak najbardziej.