Kiedy zespół Epic Games ogłosił udostępnienie autorskiego systemu mikrotransakcji dla iOS-owej odsłony Fortnite’a, jasne było, że Apple nie puści takiej zniewagi płazem. Na reakcję ze strony Cupertino nie trzeba było zbyt długo czekać. Firma błyskawicznie zablokowała możliwość ściągnięcia gry za pośrednictwem App Store i zagroziła bezwzględnym zbanowaniem wszelkich narzędzi deweloperskich tej korporacji. Atmosfera wokół wybryku Epic Games zrobiła się niezwykle napięta i gdyby nie interwencja ze strony wymiaru sprawiedliwości, deweloper mógłby na dobre pożegnać się z ekosystemem Apple, a narzędzia Unreal Engine zniknęłyby z iOS-a oraz macOS-a. To jednak pieśń przeszłości, gdyż tamten cios był tylko celowo wymierzonym kuksańcem, który miał rozsierdzić giganta z Cupertino. Do ostatecznego boju dojdzie na sali sądowej i wiele wskazuje na to, że nie będzie to grzeczna rywalizacja. 3 maja 2021 roku, po wielu miesiącach żmudnych przygotowań, sprawa Epic Games przeciwko Apple w końcu trafiła na wokandę. Przedstawiciele korporacji spotkali się przed sądem, aby udowodnić swoje racje w sporze o to, na co może pozwolić sobie właściciel platformy mobilnej. Epic zastosował bardzo sprytny wybieg, który ma wybielić firmę w oczach odbiorców. Najpierw umyślnie złamano regulamin App Store jako wyraz buntu przeciwko zbyt wysokim, krzywdzącym prowizjom. A kiedy doszło do eskalacji konfliktu na drodze prawnej, nie zażądano od Apple wyrównania strat poniesionych w wyniku blokady mobilnego Fortnite’a. Dyrektor generalny Epic Games, Tom Sweeney, postawił się w roli wybawiciela branży technologicznej i podczas składania wstępnych zeznań obwieścił, że bezwzględna kontrola Apple nad ekosystemem iOS nosi znajoma nieuczciwej konkurencji, dlatego chce wymóc na pozwanym możliwość funkcjonowania na iPhone’ach oraz iPadach sklepów z aplikacjami od firm trzecich, funkcjonujących w pewnej niezależności od iOS-a. Niezależności, która polega m.in. na odcięciu się od systemu płatności Apple i wdrożeniu konkurencyjnego rozwiązania tego typu. Postawienie się w roli Robin Hooda branży technologicznej to zmyślna sztuczna, która na pewno zaskarbi Epicowi wielu pochlebców. W końcu jeśli firma dopnie swego i doprowadzi do częściowego otwarcia iOS-a, będzie jawić się jako zbawca w oczach młodych, początkujących twórców aplikacji. A że przy okazji sama zapewni sobie milionowe wpływy z tytułu mikrotransakcji zaimplementowanych na autorskim systemie płatności? Cóż, tak działa wolny rynek, prawda? Jestem pod wrażeniem tego, jak szeroko zakrojona jest linia obrony Epic Games. Korporacja nie ogranicza się wyłącznie do wbijania szpil Apple na drodze sądowej, dobry PR buduje także na swojej stronie pomocy dla użytkowników. W zakładce poświęconej grze Fortnite na iOS-a znajdziemy takie zmyślnie przygotowane wyjaśnienia konfliktu z korporacją z Cupertino:
Apple blokuje aktualizacje i nowe instalacje Fortnite z App Store oraz twierdzi, że uniemożliwi nam rozwijanie Fortnite na urządzeniach Apple. W związku z tym aktualizacja 14.00 Fortnite z Sezonem 4 Rozdziału 2 nie pojawiła się 27 sierpnia w wersjach na systemy iOS i macOS. […] Niestety Apple nie pozwala Epic Games na bezpośrednie zwracanie graczom pieniędzy za zakupy w App Store, a zamiast tego wymaga od nich, by o zwrot pieniędzy poprosili Apple. Jeśli chcesz zwrócić się do Apple o zwrot pieniędzy, postępuj zgodnie z tymi instrukcjami: [...] Wszyscy klienci, którzy dokonali zakupów na iOS przy użyciu bezpośredniej płatności Epic przed 28 sierpnia, otrzymają od nas pełny zwrot. Przetworzenie zwrotu w przypadku wybranej przez ciebie metody płatności może potrwać do 7 września. Nie musisz nic robić. Zatrzymasz też swoje V-dolce i zakupione przedmioty.
W teorii to tekst o stricte informacyjnym charakterze, mamy tu jednak do czynienia z czystą socjotechniką. To złe Apple chce uniemożliwić dalszy rozwój gry, to złe Apple robi problemy ze zwrotami środków pieniężnych. Epic za to bezproblemowo rozlicza się ze swoimi klientami, którzy wręcz „nie muszą nic robić”, by rozwiązać problem stworzony przez skąpców z Cupertino. Równie ciekawie prezentuje się wpis dotyczący Fortnite’a na komputery Mac:
Co teraz, kiedy nie mogę już grać w Fortnite na swoim Macu? Apple uniemożliwia firmie Epic dystrybucję gier i aktualizacji na komputerach Mac, co sprawia, że nie możemy dalej rozwijać ani oferować Fortnite: Ratowanie Świata na tej platformie. Nadchodząca aktualizacja 14.20 spowoduje błędy w wersji 13.40, wskutek czego wrażenia z rozgrywki nie będą najlepsze. Ponieważ nie jesteśmy w stanie publikować aktualizacji ani naprawiać błędów, od 23 września 2020 roku kampania Fortnite: Ratowanie Świata przestanie być dostępna na macOS. Zwracamy pieniądze każdemu, kto kupił pakiet Fundatora lub pakiet startowy (w tym ulepszenia) z Ratowaniem Świata i grał w kampanię na macOS pomiędzy 17 września 2019 roku a 17 września 2020 roku. Ponadto gracze odzyskają fundusze wydane na lamy na macOS w tym samym okresie.
I tu znów to Epic Games jest tym dobrym wujkiem, który chciałby, żebyśmy spokojnie grali w Fortnite’a na sprzętach z logo nadgryzionego jabłuszka, ale nie jest w stanie zapewnić nam rozgrywki na wysokim poziomie. Firma oczywiście bardzo chętnie zwróci pieniądze tym, którzy poczuli się oszukani postępowaniem Apple. Kwintesencją wybielania swojej roli w tym sporze jest zaś sam nagłówek, który napisano w taki sposób, aby sprawiać wrażenie, że korporacja jest szczerze zatroskana o nasz los. Cudowne zagranie, winszuję sprytu. Ale ten tekst nie powstał po to, aby wyzłośliwiać się na poczynaniach Epic Games, gdyż obie strony konfliktu mają swoje za uszami i stosują najróżniejsze sztuczki, aby przekonać opinię publiczną do swoich racji. Przy okazji procesu do prasy co i rusz wyciekają informacje na temat poufnych rozmów, jakie Apple prowadziło z różnymi dystrybutorami aplikacji.  Wracają też kolejne tematy, które rzucają cień na światłe postępowanie zespołu z Cupertino. Pierwsza kontrowersja dotyczy stwierdzenia Apple, iż 30-procentowe marże są standardem w branży gamingowej, w związku z czym teza Epic Games o rzekomym wyzysku ze strony operatora App Store jest bezzasadna. Problem polega na tym, że taka stawka została wypracowana przed laty przez dystrybutorów fizycznych kopii gier i powoli przechodzi proces ewaluacji. Epic Games, Microsoft i Steam obniżyły prowizje w swoich pecetowych sklepach, wytrącając z rąk Apple ten kluczowy dla sprawy argument. Tom Warren z magazynu The Verge przytoczył jeden ważny argument, którego nie można pominąć w tej dyskusji. W październiku 2020 roku Microsoft opublikował 10 zasad, jakimi powinni kierować się operatorzy sklepów z aplikacjami, aby zapewnić klientom przejrzystą i uczciwą ofertę. Same wytyczne nie są tak istotne jak komentarz dotyczący Microsoft Store dla pecetów oraz Xboxa. Korporacja podkreśliła w swoim artykule, że daje użytkownikom swojego systemu operacyjnego pełną swobodę w wyborze źródeł aplikacji, Microsoft Store jest tylko jednym z licznych środowisk, z których mogą korzystać posiadacze Windowsa 10. Zaraz po tym stwierdzeniu postawiono pytanie o to, dlaczego takiej samej swobody wyboru nie oddano użytkownikom konsoli Xbox, na której również funkcjonuje sklep Microsoftu. I w tym miejscu pojawiło się wyjaśnienie mocno uderzające w przekonanie Apple o zasadności pobierania wysokich prowizji oraz ograniczania dostępu do sklepów firm trzecich:
Konsole są wyspecjalizowanymi urządzeniami zoptymalizowanymi do konkretnego celu. [...] biznes konsolowy znacząco różni się od ekosystemu pecetowego i komórkowego. Twórcy konsol tacy jak Microsoft inwestują ogromne środki w dystrybucję sprzętu konsolowego, który sprzedają poniżej kosztów produkcji bądź z niskim marginesem zysku, aby stworzyć rynek, z którego wydawcy oraz twórcy gier mogą czerpać zyski.

Nie sposób przejść obok tych słów obojętnie, gdyż doskonale opisują istotę obecnego konfliktu. Korporacja z Cupertino może wydawać miliony na dopracowywanie nowych iPhone'ów, ale wydaje nowy sprzęt raz na rok w kilku wersjach, a iPhone jest w stanie zarobić sam na siebie. Nawet jeśli nie zainstalujemy na nim żadnej aplikacji, wciąż będzie w pełni funkcjonalnym urządzeniem, które da nam dostęp do przeglądarki internetowej, wbudowanego komunikatora, notatnika, aparatu czy aplikacji webowych. Gdyby usunąć z iPhone'a App Store, telefon nadal pozwoliłby nam korzystać z wielu podstawowych funkcji. Konsola jako sprzęt wyspecjalizowany w uruchamianiu gier bez sklepu cyfrowego bądź możliwości zakupu fizycznych nośników byłaby tylko drogim zbieraczem kurzu.

Jedną z osi sporu wokół iOS-owego gamingu jest także chęć przejęcia pełnej kontroli nad dystrybutorami gier z zewnętrznych źródeł. Mowa tu oczywiście o aplikacjach cloud gamingowych, które dziś w natywnej wersji nie funkcjonują (z małym wyjątkiem) na iPhone'ach oraz iPadach. Apple nie godzi się bowiem na to, aby w App Store pojawiały się aplikacje, które strumieniują gry z serwerów firm trzecich. Prowadzono co prawda rozmowy na temat wdrożenia xClouda czy GeForce'a NOW na iOS-a, ale zakończyły się fiaskiem. Przedstawiciele Apple chcieli bowiem sprawować pieczę nad dopuszczaniem do dystrybucji każdej gry, która miałaby pojawić się w takiej usłudze. To z kolei wiązałoby się m.in. z możliwością pobierania 30-procentowej marży od wszystkich mikrotransakcji. I być może dałoby się obronić ten argument troską o to, aby klienci Apple dostawali w ramach cloud gamingu produkty z najwyższej półki jakościowej, gdyby nie dwa niechlubne wyjątki od tej reguły. Pierwszym z nich jest przypadek Netflixa, który również dystrybuuje treści multimedialne z zewnętrznych serwerów, a mimo to nie musi tłumaczyć się Apple z tego, jakie filmy i seriale planuje wyprodukować i udostępnić swoim subskrybentom. A w gruncie rzeczy serwisy VoD z funkcjonalnego punktu widzenia tylko nieznacznie różnią się od platform do grania w chmurze. Obie usługi transmitują do odbiorcy jedynie obraz, który wysyłany jest przez serwer zewnętrzny. Netflix ma nawet w swoich zasobach produkcje interaktywne! W ich przypadku to widz decyduje o tym, jak potoczy się akcja, ale z jakiegoś powodu te dzieła nie znalazły się na cenzurowanym. Pikanterii całej sprawie dodaje korespondencja związana z wycofaniem się Netflixa z systemu płatności dla iOS-a. W 2018 przedstawiciele platformy przeprowadzili ograniczone testy, w których sprawdzano, czy opłaci się wyłączyć system transakcyjny App Store w aplikacji i odsyłać potencjalnych klientów do zakładania konta za pośrednictwem witryny internetowej. Na taki ruch Apple zareagowało dość gwałtownie - z maili, które wyciekły do prasy, wynika, że korporacja rozważała, czy nie ukarać w jakiś sposób niepokorną firmę za same testy nowego rozwiązania. Ostatecznie zaniechano bezpośredniego konfliktu, ale wysłano do Netflixa prezentację, w której wypomniano, jak eksperci z Cupertino dbali o to, aby przyciągnąć do platformy nowych klientów. A na koniec wyszczególniono benefity, jakie Apple może przyznać Netflixowi, jeśli ten zrezygnuje z pomysłu odcięcia się od iOS-owego systemu płatności Netflix nie przystał na proponowane warunki, szerzej o tej sprawie przeczytasz pod tym linkiem.

Gry równe i równiejsze

Kolejnym, być może najbardziej niewygodnym, przykładem nierównego traktowania partnerów biznesowych jest aplikacja Shadow, która kilkukrotnie znajdowała się na cenzurowanym w App Store, ale deweloperzy za każdym razem skutecznie wywalczali jej powrót na iOS-a. Z punktu widzenia gracza Shadow w zasadzie nie różni się od xClouda, Stadii czy GeForce'a NOW. Tu również w zamian za opłacanie miesięcznej subskrypcji otrzymujemy dostęp do gier transmitowanych z chmury. Dlaczego zatem ta aplikacja utrzymała się w App Store? Wszystko dzięki temu, że subskrybenci Shadow wynajmują dostęp do całego komputera z Windowsem, a nie wyspecjalizowanej aplikacji do grania. Idea tego biznesu pozostaje jednak taka sama jak konkurencji: wynajem mocy obliczeniowej zewnętrznej platformy. Różni się jedynie sposób dystrybucji opracowany przez poszczególnych przedsiębiorców. I to nie zawyżone marże czy casus uprzywilejowanego traktowania Netflixa może pogrążyć Apple w tym sporze, a właśnie Shadow. Korporacja chętnie zablokowałaby dostęp do tej usługi, byłoby to jednak dość karkołomne działanie. Twórcy Shadow mogliby oprotestować taki ruch i uzasadnić swoją rację tym, że App Store nie blokuje m.in. wymiany danych z Dropboksem czy domowymi serwerami NAS. I tu i tu łączymy się bezpośrednio z jednym, konkretnym komputerem. A to, że w przypadku Shadowa wynajmujemy maszynę, nie ma najmniejszego znaczenia. W końcu nasz domowy, prywatny komputer również możemy wynajmować w ramach leasingu. Żadna ze stron konfliktu nie jest bez skazy. Epic Games odgrywa rolę trickstera świadomie łamiącego reguły gry, aby wskazać niekonsekwencję Apple, jednocześnie budując wizerunek dewelopera przyjaznego klientowi. Apple z kolei nie boi się wykorzystywać swojej pozycji, aby silną ręką rządzić na rynku iOS-a i według własnego uznania przyznawać korzyści wybranym partnerom biznesowym. I choć ta gra toczy się tak naprawdę o miliony dolarów wpływów z rynku mobilnego, a nie o dostęp do Fortnite'a, wolność wyboru dostawcy aplikacji czy bezpieczeństwo cyfrowego sklepu, sądowe rozstrzygnięcie będzie czymś więcej niż podziałem łupów. Wyrok wyznaczy kierunek, w którym podąży branża mobilna. Za kilka miesięcy przekonamy się, czy Apple będzie mogło dalej występować w roli hegemona i dowolnie kształtować relacje z partnerami handlowymi, czy może zostanie zmuszone do otwarcia iOS-a na konkurencję ze strony zewnętrznych dystrybutorów treści. Zespół Tima Cooka zrobi wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać obecny status quo. Ale jeśli to drużyna Tima Sweeneya wygra to starcie, może to doprowadzić do prawdziwej rewolucji na rynku gamingowym i błyskawicznego upowszechnienia się serwisów do grania w chmurze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj