Avengers: Endgame dobrze wpisuje się w powiedzenie: nieważne, jak ktoś zaczyna, ważne, jak kończy. Ten film miał przecież nadzwyczajnie trudne zadanie bez precedensu, bo jak zakończyć historię opowiadaną przez tyle lat? Jak to zrobić, by było spójne z przeszłością, respektowało ją oraz zarazem miało wpływ na bieżące wydarzenia? Nie jest to bowiem tylko kontynuacja Wojny bez granic. Ten film nawet nie można traktować jako  część 2 tej historii, jak pierwotnie Marvel planował ją opowiedzieć. Nie tylko dlatego, że to całkowicie różne od siebie filmy, ale właśnie przez rolę jaką Avengers: Endgame pełni – zamknięcia epoki, która przejdzie do historii kina. Marvel ze swoim MCU jako pierwszy zaczął opowiadać historie w taki sposób na ekranie. Każdy film miał oddzielną fabułę, ale w każdym były istotne elementy kształtujące całą Sagę Nieskończoności. Najpierw były to Kamienie Nieskończoności, potem sugestia głównego złego w osobie Thanosa, a potem konfrontacja z antagonistą. Przez te wszystkie lata pozwalali widzom na całym świecie śledzić przygody superbohaterów na zupełnie innym rozrywkowym poziomie. Umożliwili im zżycie się z nimi w sposób, który nie da się porównać do czegokolwiek w kinie. Podjęto wiele decyzji budujących ich jako postacie, które ich kształtowały, rozwijały i doprowadzały do tego jednego momentu. W Wojnie bez granic pierwszy raz poczuliśmy to wszyscy, gdy ulubieni bohaterowie ginęli z rąk Thanosa. To wówczas zaczęło procentować i pokazało wielkość MCU – bez znaczenia, czy jesteśmy fanami komiksów, czy tylko oglądamy okazyjnie te widowiska, ten film potrafił wywołać emocje, których mało kto się spodziewał. W dużej mierze dzięki samemu Marvelowi, który przez lata tworzył te superprodukcje według określonego wzorca: dobro zawsze zwycięża, brak czasu ekranowego dla złoczyńców przez co przeważnie postacie były nudne i puste. To budowało wśród osób przeświadczenie, że tak będzie zawsze. Ileż to komentarzy w Internecie czytałem, że Marvelowi brak odwagi?! Ileż to głosów było, że to Hollywood, więc musi być happy end? Wojna bez granic zmieniła narrację pozwalając złu wygrać, a porażka zebrała krwawe żniwo… I nawet przez ten rok były głosy: wszystko odwrócą, będzie szczęśliwe zakończenie, nie starczy braciom Russo odwagi... Avengers: Endgame idzie dalej i udowadnia, że musimy zmienić nastawienie, bo Marvel zmienia reguły gry. Ewolucja kostiumów Avengers
Źródło: Marvel Studios
+46 więcej
Avengers: Endgame pełni dla mnie rolę podobną do pamiętnego odcinka Gry o tron ze śmiercią Neda Starka. Idzie w totalnej kontrze z oczekiwaniami widzów, zaskakując ich w sposób, na jaki nie są gotowi. Jestem wręcz przekonany, że wielu widzów na całym świecie nie jest przygotowanych na emocjonalną bombę, jaką serwuje finał tej partii MCU. Marvel wyznacza tym końcem nowe zasady tworzenia spójnych filmowych światów oraz samego kina rozrywkowego. Pokazuje, jak łączyć konwencje, gdzie w końcu w odpowiednich momentach mamy ten humor, a w tych poważnych dostajemy w serducho raz za razem. Jak wiemy, Gra o tron zmieniła sposób tworzenia seriali nie tylko kostiumowych czy historycznych. Każdy chciał szokować, a widzowie byli pewni: nikt nie jest bezpieczny. Avengers: Endgame idzie tą drogą, ale przesuwa granicę. Do tej pory jednak takie eksperymenty były w telewizji, bo hollywoodzkie kino rozrywkowe ma być lekkie, przyjemne i ma zawsze kończyć się szczęśliwie. MCU pokazuje: nie, nie musi, ale wystarczy tylko mieć na to odwagę. Marvel ma jej więcej niż jakiekolwiek studia filmowe w USA, czego najnowszy film dowodzi. Pożegnanie wielu bohaterów na zawsze poruszy widzów na całym świecie. Każdy w końcu w jakimś stopniu zżył się z Kapitanem Ameryką czy Iron Manem i chyba nikt nie wyobraża sobie MCU bez nich. A musi... Kevin Feige, szef Marvela i jego ekipa, nie pozostawia nikomu wyboru. Musimy oglądając to widowisko, mieć po nim świadomość, że Iron Man uratował wszechświat, ale oddał życie, stając się wzorem superbohatera. Motyw poświęcenia, który daje “szczęśliwe” zakończenie najwyższym kosztem. Boli i pozostawia słodko-gorzki niesmak, bo nie ma prawa dać radości. To nie jest hollywoodzkie odejście w stronę zachodzącego słońca. Jestem przekonany, że to poruszy i będzie mieć wpływ na kino rozrywkowe. Wiemy, że jak coś popularnego odnosi sukces, pojawiają się naśladowcy. Tworzone są nowe trendy. Tak było z Grą o tron, ale choć jest to obecne i odczuwalne we współczesnych serialach, nigdy nie osiągnęło takiej skali. Trudno bowiem odtworzyć pewne schematy, które wymagają odpowiedniego miejsca i wyczucia czasu. Zwłaszcza gdy robi się to, mówiąc potocznie, bez głowy. Nie mam wątpliwości, że Avengers: Endgame jako kulminacja MCU zmieni kino rozrywkowe i sposób, w jaki będzie ono tworzone. Nie tylko przez pryzmat wielkich fikcyjnych uniwersów, ale przez konstrukcję emocji w blockbusterze (może on jednak być dobrze zagrany oraz może poruszać mocniej niż nie jeden przedstawiciel kina artystycznego). To jest pokaz wznoszenia popkulturowego widowiska na inny poziom. To nie jest już tylko rozrywka, w której chodzi o wybuchy, efekty specjalne, dobro kontra zło i efektowne sceny. To jest przede wszystkim opowiadanie historii, która w sposób przemyślany ma zaskakiwać, szokować i w pewnym sensie zrywać z mitem o hollywoodzkim szczęśliwym zakończeniu. Przynajmniej na chwilę staje się prawdziwym popkulturowym zjawiskiem, które czerpie z 11 lat własnej historii.. Okazuje się bowiem, że komiksowy film to nie bajka dla dzieci, a wydarzenia mają swoją cenę… Śmierć Tony’ego Starka, dzięki któremu przecież współczesne kino komiksowe istnieje w takiej formie, jaką znamy, jest końcem epoki. Do wielu to od razu nie trafi, ale z czasem wszyscy będziemy musieli się z tym pogodzić, bo – choć dla wielu zabrzmi to kuriozalnie – każdy fan bez znaczenia, czy śledzi wszystko, czy tylko lubi te filmy – będzie odczuwać pewną formę żałoby. Zacznie się od zaprzeczenia (na pewno wróci, skuszą go pieniędzmi), potem będzie gniew, dopiero potem dojdzie do nas smutek i ostatecznie akceptacja. Wszystko jednak wywołuje pewną formę pustki. Ona sprawi, że oglądając poprzednie odsłony MCU, nie będziemy już postrzegać ich w taki sam sposób. To zmienia wszystko. Obawiam się tylko, że zaraz będzie podobnie jak z uniwersami – nagle każdy chciał swoje i żadnemu tak naprawdę nie wyszło. A jeśli zaraz każdy będzie chciał tworzyć filmy o – przynajmniej na papierze – tak emocjonalnej i fabularnej mocy jak Avengers: Endgame, może to zakończyć się źle dla popkultury. Zbyt często popada się w przesadę w tym aspekcie, więc przynajmniej liczę, że pozwoli się tematowi okrzepnąć i wyklarować określony wpływ na kino rozrywkowe. Samo zabijanie bohaterów czy zwroty akcji nie są kluczem do sukcesu MCU, ale fakt, że oglądanie tego latami procentuje przy każdym kolejnym filmie. Nie zmienia to jednak faktu, że pokazano tutaj wzór do naśladowania w konstrukcji blockbustera na zupełnie innym poziomie.
fot. Marvel/Twitter/Robert Downey Jr./amazon.com
+13 więcej
Filmy Marvela ani samo MCU nie jest doskonałe. Jest wiele odsłon, do których nigdy nie wracam, a inne oglądam z przyjemnością. Tak jak wielu z was. Dostrzegam, że uniwersum było kształtowane w trakcie i w bólach. W tym był pewnie jakiś ogólny plan, jak w trzeciej trylogii Gwiezdnych Wojen, ale to nie tak, że w 2008 roku mieli scenariusz każdej superprodukcji. Wyciągano wnioski z błędów, popełniano inne, a to koniec końców dało nam finał w postaci Avengers: Endgame. Dopiero na etapie ostatniego filmu MCU wydaje się to ukształtowane w formie, która ma wszystkie swoje elementy na właściwym miejscu. Oznacza to, że Saga Nieskończoności to tak naprawdę wielki filmowy eksperyment, podczas którego studio Marvel uczyło się swojej gry. To samo w sobie staje się kuriozalnym problemem, bo przez tego typu sposób tworzenia MCU, ono jest tak wyjątkowe, jakie jest. Poprawiano błędy (np. w ostatnich filmach mamy w końcu ciekawych niejednoznacznych złoczyńców), rozwijano bohaterów, kształtowano przewodnią historię oraz mimowolnie wprowadzano wszelkie niedoskonałości, które wciąż dostrzegamy. Ta skaza na MCU sprawia, że jest ono tak dobre. W tym miejscu własnie leży kuriozum – nowa historia w MCU może nie być już tworzona taką drogą, bo ona jest już wytoczona. Na pewno nie zabraknie eksperymentów, niespodzianek i świeżości, ale jednocześnie nowi superbohaterowie nie będą Kapitanem Ameryką i Iron Manem. Nie będą tymi pierwszymi, którzy pokolenia fanów w różnym wieku nauczyli kochać komiksowe kino. Pokazali, że to nie jest tylko zabawa dla dzieci, ale uniwersalna rozrywka dla widza w każdym wieku. Na każdym filmie Marvela byłem z moim ojcem, który choć ma prawie 70 lat na karku, idzie z ochotą i często sobie powtarza poprzednie części. Widząc jego reakcje na choćby wydarzenia z Wojny bez granic, widzę to samo, co dostrzegam u siebie, czy u dzieciaków na kinowych salach. Widzę moc magii kina, która oczarowuje widzów, dając im zapomnienie i zaprasza do swojego świata. W takim aspekcie nie ma znaczenia wiek, bo – na co liczę – podczas takiego Avengers: Endgame – wszyscy jesteśmy tymi dziesięciolatkami, którzy w sercu też chcieliby stanąć ramię w ramię z Iron Manem, Thorem i Kapitanem Ameryką. Bez względu na płeć, rasę czy poglądy, to jest piękny dowód na to, że popkultura łączy ludzi. Avengers: Endgame kończy epokę, która przejdzie do historii kina. Będzie to film, który przez swój całokształt i formę kulminacji, będzie tematem dyskusji przez lata. Z uwagi na brak scen po napisach boję się, że MCU przestanie mieć znaczenie, moc i ciekawą historią wartą śledzenia latami. Wiem, że w komiksach tego nie brakuje, ale… czy wprowadzenie kolejnego wielkiego superzłoczyńcy nie będzie budować deja vu? Czy każdy nie będzie tyko “kolejnym Thanosem”? To jest wielka niewiadoma, bo choć nie mam wątpliwości, że historii na pojedyncze filmy nie zabraknie i będziemy świetnie się bawić przy wielu przygodach, coś takiego jak Avengers: Wojna bez granic oraz Avengers: Endgame może się nigdy nie powtórzyć. W końcu, jeśli coś jest po raz pierwszy na takim poziomie, działa to na innych zasadach. Jakiekolwiek próby Marvel nie podejmie, będziemy porównywać, odnosić się do Sagi Nieskończoności. Nie jestem przekonany, że perspektywa X-Menów, Fantastycznej Czwórki czy jakichś innych postaci może dać nam coś tak samo nieprawdopodobnego… ale z drugiej strony, czy kilka lat temu ktoś na poważnie przypuszczał, że w filmach Marvela wygra złoczyńca? Czy ktoś brał pod uwagę permanentną śmierć Iron Mana i innych bohaterów? Pożegnanie Kapitana Ameryki? Właśnie… w tym też doszukuję się nadziei, że choć Avengers; Endgame kończy epokę, to tak naprawdę jest początkiem czegoś, co ma szansę zmienić kino.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj