Kultura popkultura ma to do siebie, że z zasady reaguje dynamicznie na zmiany kulturowe i społeczne, czasami bywając nawet ich swoistą forpocztą. Bo to przecież Spider-Man był naocznym świadkiem kontrkulturowej rewolucji końca lat sześćdziesiątych, a kumpel Green Arrowa dawał po kablach, kiedy parę lat później heroina stała się narkotykiem niemalże rekreacyjnym. I choć podobne historie otworzyły zmagające się jeszcze przecież z cenzorskimi obostrzeniami komiksy na tematy niewygodne i pomijane, długo nie znalazł się śmiałek, który odważyłby się pokazać świat i ludzi takimi, jakimi faktycznie są: kolorowymi. Komiks, mimo swojej niezaprzeczalnej koniunkturalności wynikającej z komercyjnego charakteru przedsięwzięcia, zawsze był znakomitym zwierciadłem tego, czym żyje kultura zachodnia, lecz długo swojego odbicia na kartach ulubionej serii superbohaterskiej znaleźć nie mógł ani gej, ani lesbijka. Bo, niejako paradoksalnie, trzęsące nieustannie (niestety) kurczącym się rynkiem wydawnictwa Marvel Comics i DC można by określić mianem cokolwiek konserwatywnych, często niechętnych do wykonania fikołka mogącego kogokolwiek zniechęcić do kupna następnego zeszytu, a przecież nie brakuje takich, którym żółć podchodzi do gardła na samą myśl, że świat nie kończy się na progu ich mieszkań. Lecz tak czy inaczej komiks jako sztuka – masowa, bo masowa, ale jednak – nie może pozostać ślepy na dokonujące się zmiany. Niejednokrotnie oczywiście pewne decyzje podejmowane przez ścierające się wydawnictwa motywowane były czysto biznesowymi kalkulacjami i chęcią do poszerzenia kręgu czytelniczego, aczkolwiek cynicznie byłoby bagatelizować niemałą wrażliwość kulturową i społeczną zastępu utalentowanych artystów pracujących dla Marvela i DC. To przecież dzięki nim zadebiutowali superbohaterowie o skórze innej niż biała, to oni na łamach jednej z mniej popularnych serii przemycili w 1975 roku pierwszy międzyrasowy pocałunek i, co nie jest takie trywialnie, nareszcie, choć dopiero w tym tysiącleciu, przepchnęli „Fuck”. A przed ćwierćwieczem przedstawili otwarcie homoseksualnego bohatera. Dlatego też mogłoby się wydawać, że tyle lat później, w XXI wieku, kiedy dotarcie z jednego do drugiego dowolnego punktu kuli ziemskiej zajmuje niecałą dobę, wysyłamy sondy na inne planety i możemy na zawołanie skomunikować się z siedzącym gdzieś za oceanem krewnym, nikogo nie będzie uwierał news o planowanym serialu o Batwoman. I nie chodzi bynajmniej o, mówiąc dyplomatycznie, średni poziom innych produkcji komiksowych telewizji CW, lecz o orientację bohaterki oraz deklarację włodarzy stacji, że do castingu zapraszają aktorki homoseksualne. Bo faktycznie może to być, że tak powiem, decyzja wizerunkowo obosieczna. Z jednej strony coming out nadal nie jest na skostniałych hollywoodzkich (używam tego terminu umownie, nie myśląc o dużych ekranach, lecz środowisku filmowym jako takim) salonach czymś łatwym, dlatego można pochwalić CW za inicjatywę i wyciągnięcie ręki do sporej grupy aktorskiej. Z drugiej, podobne ograniczenie castingowe może wydać się dyskusyjne i antagonizujące, zachodzi podejrzenie, że to jedynie marketingowa sztuczka, a nie twarda deklaracja jedności. Lecz, jakkolwiek by nie było, nie sposób nie docenić tego, co się dzieje po dwudziestu sześciu już latach od coming outu Northstara.
Harley i Ivy / fot. DC
Choć nie był to pierwszy homoseksualny superbohater w amerykańskich komiksach, takiego wyjścia z szafy nie znało jeszcze ani DC, ani Marvel. Mieliśmy rok 1992, czyli cała fabularna otoczka jest rozpisana zamaszyście, lecz ciężką ręką, jak chyba tylko wtedy potrafiono, i samą historię pamięta się przede wszystkim z uwagi na tę pamiętną konferencję prasową. Znacznie lepiej wypadł późniejszy o dwadzieścia lat ślub Northstara z jego wieloletnim partnerem, Kyle'em. Była to naturalna reakcja wydawnictwa na zmianę nowojorskiej legislacji i umożliwienie tym samym zawarcia związków małżeńskich parom jednopłciowym. Lecz to nie pierwszy komiksowy gejowski ślub, bynajmniej. Ten zawarli w 2002 roku Midnighter i Apollo, a obu bohaterów połączył Mark Millar. Nie był to wówczas już żaden szok, bo komiksy przed ostatnią dekadę śmielej portretowały swoje światy przedstawione. Pozostało jednak do przekroczenia parę granic. Dopiero w 2011 roku swoją solową serię otrzymała Batwoman, otwarcie lesbijska postać. Dwa lata później w komiksie z inną Bat-dziewczyną, Barbarą Gordon, jej współlokatorka ujawniła, że jest osobą transpłciową. Długo zeszło Marvelowi i DC, aby oddać naszą różnorodność – nie tylko seksualną – lecz nareszcie komiksowa rzeczywistość, ku uciesze jednych i zgryzocie drugich, przypomina tę... rzeczywistą. U nas możemy poczytać chociażby o muzułmańskiej Ms. Marvel i kobiecie-Thorze, a zanim zaczniemy psioczyć na polityczną poprawność, należałoby pamiętać, że komiks to medium z natury swojej cykliczności poddające się nieustannym i elastycznym zmianom. A, jak zresztą już napomknąłem, bohaterowie homo i bi seksualni to nic nowego. Greg Rucka nie tak dawno udowadniał, że Wonder Woman i inne amazonki nawet podobnego konceptu nie znają i związki lesbijskie to dla nich norma. Deadpool od zawsze gra w obu drużynach, choć to akurat niezbyt fortunny przykład, bo facet poleciał nawet i na samą Śmierć. Zanim oświadczył się jej Batman, i Selina Kyle, czyli Catwoman, miała dziewczynę. Długo przecież żyły ze sobą Harley Quinn i Poison Ivy (ktoś pamięta ich rozmowę o bobrze?), gejem jest i Iceman z X-Men, i nowy Green Lantern, swoje przeżył Constantine, płynna jest również seksualność Mystique, a w tym roku członkiem Great Lakes Avengers został Living Ligthing (myśląc po akronimie, że dołącza do... Gay/Lesbian Alliance). Innymi słowy: love is in the air. I jak tu się z tego nie cieszyć? Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj