Marlon Brando i (nie)zrealizowane marzenia Kerouaca
Fani Beat Generation ostrzyli sobie kły, kiedy padła informacja, że finalnie zekranizowana zostanie klasyczna powieść Kerouaca W drodze. Jest to książka, która ma tyle samo zwolenników, co i przeciwników. Miała ona jednak niebotyczny kulturowy wpływ na zdefiniowanie mitu drogi oraz mitu bitników. Kiedy Kerouac po sześciu latach starań wydał w 1957 swoje opus magnum, stał się z dnia na dzień sławny i wypracował sobie miejsce wśród amerykańskich klasyków literatury. Dziwić zatem mógł fakt, że potrzeba było 50 lat na to, aby ktoś zdecydował się na filmową adaptację. Okoliczności, które jednak poprzedzały to zdarzenie, były dużo bardziej skomplikowane. Tuż po ogromnym sukcesie W drodze, Kerouac wysłał jednostronicowy list do Marlona Brando, sugerując, że w ewentualnej ekranizacji powinien on zagrać jednego z głównych bohaterów, Deana Moriarty’ego, podczas gdy Kerouac sportretowałby Sala Paradise, czyli de facto samego siebie. Cóż to mógłby być za projekt, dwie legendarne postaci na szklanym ekranie, starcie niebotycznych ego i geniuszów; moglibyśmy otrzymać rzecz wiekopomną, idealny bitnikowski film drogi, po którym nie zapragnęlibyśmy niczego więcej, albo wręcz przeciwnie, zupełną klapę będącą przerostem formy nad treścią. Tak czy siak, wszystko to pozostało na zawsze w sferze domysłów, gdyż Brando nigdy na list pisarza nie odpowiedział. Co więcej, nie udało się nawet sprzedać praw do książki ze względu na zwykłą łapczywość. Agent Kerouaca odrzucił ofertę Warner Bros. opiewającą na 110 tysięcy dolarów, licząc, że dostanie lepszą od Paramount Pictures. Ta jednak nigdy nie nadeszła… To jednak nie koniec zastanawiania się, "co by było, gdyby...?". W 1980 roku finalnie prawa do ekranizacji W drodze zakupił za 95 tysięcy dolarów Francis Ford Coppola, który miał wiele różnych planów związanych z filmem. Sprawdził on kilku scenarzystów, w tym Michaela Herra czy Barry’ego Gifforda; nawet spróbował swoich sił wraz z synem Romanem. Założenia zmieniały się jak w kalejdoskopie, a finalna wizja filmu nigdy się nie wyklarowała. Na pewnym etapie zakładano Joela Schumachera jako reżysera, Billy Crudup miał sportretować Kerouaca, a Brad Pitt Moriarty’ego; w końcu Coppola chciał kręcić na 16 milimetrowej taśmie, a w przesłuchania zaangażowany był sam Allen Ginsberg. Niestety, żaden z tych planów się nie powiódł. Ostatecznie zaszczyt zobrazowania W drodze otrzymał w 2012 roku Walter Salles, którego "naznaczył" Coppola po tym, jak zobaczył jego Dzienniki motocyklowe, czyli bliski tematycznie film drogi. Projekt miał być całkiem pokaźny; W drodze posiadało budżet największy w historii bitnikowskich filmów, bo było to "aż" 25 mln dolarów; ponadto zaangażowano do jednej z głównych ról wschodzącą gwiazdę, Kristen Stewart. Sam Salles i ekipa wybrali się również w drogę, podążając za zapiskami w dzienniku Kerouaca, by jak najlepiej przygotować się do zadania odtworzenia bitnikowskiej magii. Niestety, jak w przypadku pozostałych projektów, efekt finalny pozostawiał wiele do życzenia. Znowu, podobnie jak w Ciosie, podobać mogły się zdjęcia; Ameryka lat pięćdziesiątych została odwzorowana bardzo wiarygodnie, a ujmujące krajobrazy cieszyły oko. Niestety, kwestia estetyczna to jeden z niewielu plusów filmu. Choć linia fabularna dość wiernie oddaje wydarzenia książkowe, to nie postarano się, by nieco "ulepszyć" dzieło Kerouaca, co wydawało się kluczowe dla powodzenia projektu. Książce zarzucić można, że jest to zbiór nie do końca powiązanych ze sobą wypraw, które scalają postaci Kerouaca i Cassady’ego (w książce Moriarty’ego). Podróż jest w nich celem samym w sobie. Kiedy jednak przeniesiemy to na szklany ekran, mamy wrażenie swego rodzaju chaosu i bezcelowości; jeżeli dodać do tego brak przebojowości i "płaskie" postaci, znowu można ziewać z nudów. Niestety, ale dużą wadą bitnikowskich filmów jest to, że trudno połapać się, o co właściwie chodzi głównym bohaterom, jeżeli nie znamy Beat Generation i koneksji towarzyskich łączących całą grupę. Bardzo marnie postać filmowego Deana Moriarty’ego oddał Garret Hedlund, któremu brakuje książkowej werwy, wygadania i szaleństwa. Wszyscy, którzy mieli z nim styczność w realnym życiu, podkreślają, że był to prawdziwy madman, podczas gdy w ekranizacji jest to dość wycofany i po prostu mało charakterystyczny rzezimieszek. Podobnie wygląda wiecznie przybity i milczący Kerouac sportretowany przez Sama Riley’a. Film zostawia widza z trudem drogi, zmaganiami i nostalgią głównych bohaterów, a gdzieś w tym wszystkim stracono radość, miłość i po prostu narkotyczny fun. Niezrozumiałym zabiegiem było również praktycznie całkowite zrezygnowanie z muzyki jazzowej (z małymi wyjątkami), która była przecież niezwykle istotna dla bitnikowskiej twórczości i ich sposobu przeżywania rzeczywistości.Zmierzch "pobitego pokolenia"
Na koniec wspomnieć należy o filmach, które starały się pokazać początki Beat Generation, a także zmierzch grupy, który przypadł na drugą połowę lat sześćdziesiątych. Twórcy Na śmierć i życie (Kill Your Darlings) skupili się na wydarzeniach, które splotły ze sobą losy bitników, a także na morderstwie z 1944 roku, które zostało opisane w książce A hipopotamy żywcem się ugotowały, autorstwa Burroughsa i Kerouaca (powieść opublikowano dopiero po ponad sześćdziesięciu latach). Jak tłumaczył debiutujący reżyser John Krokidas:Ludzie od ponad 50 lub 60 lat są zafascynowani beatnikami. Mimo to chcieliśmy podejść do tego tematu nie jak do biografii trzech legendarnych pisarzy, ale bardziej jak do historii opowiadającej o tym, kim byli jako ludzie dopiero wkraczający w dorosłość – niesamowity jest fakt, że dalej próbuję się dowiedzieć, kim naprawdę byli.
Tłem dla tych wydarzeń jest Uniwersytet Cambridge, na którym początkowo studiował Allen Ginsberg. I to właśnie losy poety są właściwie na pierwszym planie. Poznajemy nieokrzesanego Ginsberga, który – mając problemy z pewnością siebie i własną seksualnością – stara się odnaleźć w świecie akademickim, po drodze poznając Carra, Burroughsa i Kerouaca. Skondensowana historia narodzin legendy z wątkiem kryminalnym broni się całkiem nieźle. Warto jeszcze podkreślić kreację Daniela Radcliffa, który znakomicie ukazał nieporadność i późniejszy rozkwit raczkującego poety. To zdecydowanie najlepszy filmowy Ginsberg – obok tego wykreowanego przez Jamesa Franco.
Bitnikowską filmografię zamyka jak na razie Big Sur z 2013 roku, który ukazuje zatracanie się w alkoholizmie przez Kerouaca, a tym samym powolny upadek całej grupy. Obraz bazuje w całości na książce króla bitników o tym samym tytule; reżyser Michael Polish tłumaczył w jednym z wywiadów, że zdecydował się wykorzystać jej treść niemal jeden do jednego, by jak najwierniej oddać ducha oraz klimat pierwowzoru. Tak więc dialogi, które wypowiadają aktorzy, są takie same jak te w powieści; dodatkowo w narracji z offu kolejne akapity czyta filmowy Kerouac, czyli Jean-Marc Barr. Jak już jesteśmy przy aktorach, warto pochwalić twórców za dobór obsady; tak dobrze oddanych bitników nie znajdziemy w żadnym innym filmie. Zgadzają się cechy mentalne oraz fizyczne. Jest to jednak niestety jeden z niewielu plusów tej produkcji. Książka Kerouaca ma niezwykle gęsty klimat, opowiada o stanach delirycznych, załamaniu nerwowym i postępującej autodestrukcji głównego bohatera; pisarz nie może zrozumieć, dlaczego ludzie nadal mają go za młodego, przebojowego faceta, który wciąż jeździ stopem po całej Ameryce, podczas gdy on jest zmęczonym życiem czterdziestolatkiem. Kerouac tym samym odżegnuje się od własnego mitu oraz całego Beat Generation, uznając to za coś niewartego uwagi. Głęboko psychologiczny charakter powieści sprawia, że bardzo trudno było przedstawić przeróżne stany bohatera w interesujący sposób na ekranie. Właściwie filmowe w Big Sur jest tylko… samo Big Sur, czyli przepiękny rejon położony w Kalifornii, pełen lasów, plaż i oceanicznych fal uderzających o skaliste wybrzeża. Podobnie zatem jak W drodze, zdjęcia na pewno robią wrażenie, ale jeżeli nie jest się fanem Beat Generation, to na seansie można się kompletnie wynudzić. Big Sur stanowi ciekawe dopełnienie książki, ale nikomu nie polecałbym oglądać tego filmu bez znajomości kontekstów.
Twórcy kina bardzo różnie podchodzili do bitników, ale najczęściej filmy powstawały nie z pobudek finansowych, ale czysto idealistycznych. Aktorzy oraz reżyserzy chcieli oddać hołd tej legendarnej grupie pisarzy, czując zaszczyt, że mogą być częścią tego typu projektu. Odbijało się to jednak na jakości, bo jak można zauważyć, twórczość bitników średnio nadaje się na scenariusze filmowe, jeżeli nie jest solidnie zmodyfikowana. Wątpię, że znajdzie się ktoś, kto ponownie sięgnie do spuścizny "pobitego pokolenia", ale osobiście marzy mi się zobaczyć film, który naprawdę sprostałby oczekiwaniom i w brawurowy sposób oddałby magię przygód najbardziej zwariowanych przyjaciół w dziejach świata.
Strony:
- 1
- 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj