DAWID MUSZYŃSKI: Co przesądziło o tym, że zgodziłaś się wyreżyserować pierwszy odcinek drugiego sezonu Luke Cage? Lucy LiuWiele rzeczy. Po pierwsze mój agent przybliżył mi historię tej postaci i tego, w jakim kierunku jest ona rozwijana w serialu. Następnie przedstawił mi showrunnera – Cheo Hodari Coker, który oczarował mnie podczas rozmowy na skypie. No i to wystarczyło? Oczywiście, że nie. Bałam się, że z racji tego, że jest to produkcja sygnowana logiem Marvela, nie będę miała dużo do powiedzenia na planie. Ale już w trakcie pierwszej rozmowy wszystkie moje obawy zostały rozwiane. Cheo pytał mnie o to, w jaki sposób chciałabym pokazać rolę Luke’a w Harlemie i ciężar, jaki na niego spadł po pierwszym sezonie i wydarzeniach z The Defenders. Słuchał. Niczego mi nie sugerował, nic nie narzucał. Uwierzyłam wtedy, że istnieje szansa, że będę mogła to zrobić po swojemu. To co powiedziałaś na tym spotkaniu? Chciałam byśmy pokazali więcej interakcji pomiędzy ludźmi. Nuży mnie w telewizji przewaga kadrów, w których bohater siedzi sam w pokoju, spogląda na ścianę i ma zatroskaną minę. Chcę pokazywać emocje. Wtedy widz dostaje coś prawdziwego. Nieudawane emocje. Lubię też długie kadry z minimalną ilością cięć. Wtedy wszystko jest płynne i żywe. Aktorzy też momentalnie wpadają w inny rytm. Oni nie wiedzą nawet, gdzie w danym momencie jest ustawiona kamera, więc nie udają, ustawiając się do niej specjalnie, bo są cały czas nagrywani. Muszą dać z siebie 100%. Taki zabieg zastosowałam chociażby w scenie, gdy Luke forsuję kryjówkę handlarzy heroiną w pierwszym odcinku. Tam nie ma miejsca na cięcia. Wszystko idzie płynnie i dlatego moim zdaniem to się genialnie ogląda. Czyli twoja praca na planie przypomną trochę reality show? Trochę tak. Na planie zawsze mieliśmy włączone trzy kamery, które się przemieszczały. Dzięki temu ten odcinek nabiera większego realizmu, jeśli tak można powiedzieć w ogóle o serialu telewizyjnym o niezniszczalnym człowieku. Pozwolono mi też odejść trochę od tradycyjnych storyboardów. To znaczy? Niekiedy planujesz sobie, że w danym momencie zrobisz najazd na twarz bohatera i takim bliskim kadrem nagrasz pewną scenę albo na odwrót - wszystko nakręcisz szerokim. Jednak gdy zaczynasz nagrywać, widzisz, że wcześniejsze ustalenia będą się kiepsko prezentować. Będą kiczowate. Zresztą jestem wielką przeciwniczką bliskich kadrów. Jeśli mamy już nimi tak szarżować, to dobrze, gdy one mają na celu pokazanie czegoś więcej niż pięknego uzębienia aktora. Brakuje mi takiego artystycznego podejścia do ujęć. Mam wrażenie, że idziemy ostatnio w masówkę, a nie w jakość. Czyli też uważasz, że mamy w kinie ostatnio przesyt wielkich blockbusterów, które oprócz efektów specjalnych nic więcej nie oferują? To prawda. Ale problem jest dużo głębszy. Mamy bardzo mało ciekawych ról dla kobiet. Jeszcze mniej dla mniejszości kulturowych. Brakuje nam w kinie i telewizji jakiegoś zróżnicowania. Hollywood się mocno zmieniło, bo czasy się zmieniły. Czasy dokładania do filmów się skończyły. Teraz wszystko ma na siebie zarabiać. Mamy więc wybór pomiędzy wielkimi megaprodukcjami albo filmami niezależnymi z „dziesięciodolarowymi” budżetami. Dlatego widzimy taki odpływ wielkich twórców i utalentowanych aktorów do telewizji jak HBO czy platform streamingowych jak Netflix, Amazon czy Hulu. Ponieważ tam mają jeszcze pewną wolność. Mogą eksperymentować i tworzyć wielkie rzeczy. Choć bardzo duży nacisk trzeba postawić na słowo „jeszcze”, bo to nie będzie trwało pewnie wiecznie. Dochodzi do tego też łatwiejszy i szybszy dostęp do widza na całym świecie. Dokładnie tak. W końcu my jako filmowcy chcemy pokazać nasze produkcje jak największej liczbie osób. Wieloma historiami, które przynosimy do dużych studiów filmowych, nikt się nie interesuje. Szefowie, którzy decydują o finansach mówią, że na te emocjonalne historie o życiu nikt nie pójdzie do kina. Co jest bardzo zabawne, bo później podczas gali oscarowej wszyscy oni chórem opowiadają, jak bardzo kino potrzebuje takich filmów. Czysta hipokryzja i nic więcej. A cierpi na tym niestety zarówno widz, który wielu ciekawych historii nie obejrzy, jak i twórca, który nie może ich nakręcić. Co ciekawe nasza branża właśnie zatacza koło. Podobny proces obserwowaliśmy w latach 80., gdy powstawały takie filmy jak Rosemary's Baby czy Ojciec chrzestny, teraz uznawane za największe dzieła kinematografii. Jednak gdy powstawały, ludzie w studio mówili, że to pomyłka i marnowanie pieniędzy. A wiesz skąd taki sukces filmu Coppoli?
fot. materiały prasowe
W świetnym scenariuszu, muzyce i kreacjach aktorskich. Ale jeśli masz inną tezę, to chętnie ją poznam. Wszystko, co wymieniłeś to prawda, ale jest jeszcze jeden czynnik. Otóż okazało się, że reżyserzy, którzy nie mają włoskich korzeni, nie potrafią w sposób wiarygodny tworzyć filmów o włoskiej mafii. Ich obrazom brakowało klimatu. Francis Ford Coppola potrafił to naprawić. Teraz mamy podobną sytuację, gdy filmy o kobietach kręcą kobiety i robią to najlepiej. Nagle studia szukają dobrych reżyserek, którym mogłyby powierzyć produkcje za kilka milionów, co wcześniej nie miało miejsca. I tu wchodzisz ty, mówiąc: jestem gotowa! No nie ukrywam, że w tej zmianie widzę także szansę dla siebie. Wracając do Cage’a - wiedziałaś o tej postaci cokolwiek wcześniej? Nie. Gdy byłam mała, nie czytałam komiksów, bo były one dla mnie po prostu za drogie. Nie mieliśmy pieniędzy na takie luksusy. W tamtych czasach biblioteki też ich nie posiadały na stanie. Wszystko, co musiałam wiedzieć powiedział mi Cheo. Ale myślałaś o tym, że kiedyś te rysunki mogą zostać przemienione na duży i mały ekran? To wciąż jest dla mnie wielkie zaskoczenie. Zawsze postrzegałam je jako kreskówki i nic więcej. Nie myślałam, że mogą przekazywać jakieś wartościowe treści. Uczyć ludzi tolerancji. Pokazywać różne kultury. No i na koniec pytanie z zupełnie innej beczki. Studia bardzo często wracają do swoich starych hitów. Czy gdyby pojawiła się propozycja wystąpienia w trzeciej części Charlie's Angels, to byś w nich zagrała? Nie. Ten etap mam już definitywnie za sobą. Nie widzę też sensu byśmy wracały w tym składzie. To była fajna przygoda i miło ją wspominam. I niech zostanie już tylko wspomnieniem. Jeśli dziewczyny się zgodzą na powrót i taki projekt ruszy, scenarzyści będą musieli jakoś logicznie uzasadnić nieobecność mojej bohaterki lub zastąpić ją inną aktorką.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj