Choć prawdziwa Diuna nie istnieje, relatywnie łatwo znaleźć ją na niebie – wystarczy Wam do tego paliwo wyobraźni i odrobina naukowego zaplecza. Jeśli kiedykolwiek w swoim życiu znajdziecie się poniżej 37. stopnia szerokości geograficznej (południowe obszary Hiszpanii, Sycylii czy cała Kreta będą jak znalazł), spójrzcie nisko nad horyzont. To tu, mniej więcej w połowie drogi między Syriuszem a konstelacją Oriona, swoim wyraźnym blaskiem zacznie uśmiechać się do Was Kanopus, odległa od nas o 309 lat świetlnych i 13 tys. razy jaśniejsza od Słońca gwiazda. W fikcyjnym świecie stworzonym przez Franka Herberta trzecią planetą systemu jasnego olbrzyma jest właśnie Arrakis, jedna z najważniejszych dla całego gatunku science fiction lokacji. W obliczu premiery filmu Diuna: Część druga chcę zaproponować naszym Czytelnikom podróż w jej kierunku, aby z pomocą biologii, psychologii i mitologii zanurzyć się w rozgrzanych piaskach tamtejszej pustyni i odszukać czerwie, bodajże najbardziej fascynujące istoty, jakie był w stanie wytworzyć ludzki umysł. Wyjście naprzeciw Szej-Huludom nie wymaga posiadania specjalnych koparek ani nawet melanżu. W tej wędrówce wspomogą nas Arystoteles, Zygmunt Freud, Carl Gustav Jung, kryptozoolodzy i miłośnicy niepozornych dżdżownic z Karolem Darwinem na czele. Ziemia zaczyna już wibrować – czas pojąć niepojęte i spróbować zrozumieć, że nawet w najgłębszym, pierwotnym strachu można znaleźć bezpieczne schronienie. 

Czerwie w Diunie – rozmiary, zapach cynamonu, religia

Najpiękniejsza w podążaniu za czerwiami jest otaczająca je z każdej możliwej strony aura tajemnicy. Herbert zostawił nam swoją ich wykładnię, Denis Villeneuve pomógł te gigantyczne bestie zwizualizować, ale i tak na każdy związany z nimi fakt przypadają dwa niedopowiedzenia bądź pola do interpretacji. Wiemy, że są dominującą formą życia na Arrakis i bezsprzecznie najpotężniejszym ze wszystkich stworzeń uniwersum. Budzą strach monstrualnymi rozmiarami; największe osobniki dochodzą do 400 metrów długości – to prawie tyle co 4 boiska piłkarskie. Istnieją w dodatku niepotwierdzone doniesienia, że w okolicach bieguna południowego Diuny widziano czerwie osiągające 700 bądź nawet 1000 metrów. Nie jest też jasne, jak długo żyją Szej-Huludy. Księgofilmy wspominały o "tysiącach lat", choć liczba ta może być znacznie większa. Ich gruba, szorstka i półmetaliczna skóra przywodzi na myśl niezniszczalny pancerz; podważenie jednej z jego krawędzi pozwalało na ujeżdżanie bestii Fremenom, którzy z czasem zaczęli mierzyć odległości poprzez to, jak daleką podróż umożliwiał im czerw. Są jeszcze wytwarzane z długich na ok. 20-30 cm kłów martwego zwierzęcia krysnoże, rozumiane i jako broń, i jako element tradycji – wierzono nawet, że każde wyciągnięcie go z pochwy wymaga "napojenia" przedmiotu krwią. Praktyczny aspekt obecności Szej-Huludów na Arrakis nieodłącznie idzie w parze z religijnym wymiarem ich istnienia. Dla ludu pustyni to przecież "Stworzyciele", istoty boskie, niszczycielskie, lecz wciąż źródło życia.  Sami Fremeni są potomkami Zensunnitów, którzy przybyli na Diunę 10 tys. lat wcześniej – ci ostatni wierzyli, że czerwie to fizyczna manifestacja czczonego przez nich, Jedynego Boga. W toku dziejów zwierzęta zaczęto nazywać Szej-Huludami, w dowolnym tłumaczeniu: "starymi ludźmi pustyni" tudzież "prastarymi ojcami wieczności". Postrzeganie ich jako Stworzycieli oparte jest również na zgoła innym komponencie rzeczywistości. To właśnie one odgrywają fundamentalną rolę w procesie powstawania najcenniejszej substancji we wszechświecie, przyprawy (melanżu). Wydalane przez zarodki stworzeń ekskrementy łączą się z ukrytymi pod powierzchnią ziemi cząsteczkami wody, tworząc gąbczastą masę przyprawową, która pod wpływem ogromnego ciśnienia eksploduje – upał i wiatry planety dopełniają dzieła. Dorosłe osobniki zachowują się z kolei jak gigantyczne piece w ciągłym ruchu; ich cielska emitują ciepło i promienie, które docelowo dostarczają tlen do rosnących na Arrakis roślin. Ot, dawcy życia, i to wyłącznie za cenę planktonu, piasku i nieorganicznych substancji, którymi karmią się bestie. Czasem możesz je wyczuć, zanim nawet zdołasz zobaczyć: z pyska Szej-Huluda wydobywa się niezwykle intensywny zapach cynamonu, który syn Herberta, Brian, porównał kiedyś do woni otaczającej Stare Miasto Jerozolimy w części targowej. Jest też woda, dla czerwi zabójcza nawet w najmniejszej dawce. Już kilka jej kropel wystarczy, by kompletnie rozregulować metabolizm zwierzęcia i doprowadzić do jego śmierci. Z drugiej strony to właśnie w tej substancji zanurzano nowo narodzone stworzenia, powołując w ten sposób do istnienia Wodę Życia, używaną choćby w trakcie religijnych ceremoniałów wprowadzenia nowych Matek Wielebnych. Diuna nie mogłaby funkcjonować bez czerwi. Siłą rzeczy w tym miejscu nasuwa się więc pytanie: dlaczego tak bardzo się ich boimy?

Największe (i najmniejsze) potwory z filmów, seriali i gier. Kto pokonał czerwia?

Źródło: materiały prasowe
+38 więcej

Czerwie w ujęciu mitologicznym – od robaka śmierci po ucinanie penisa

Skąd właściwie wzięły się czerwie w ujęciu mitologicznym? Definitywna odpowiedź na to pytanie może nie istnieć. Sam Frank Herbert zostawił nam trop w jednym z wywiadów, w którym przekonywał, że inspiracjami dla stworzenia Szej-Huludów były podania o smokach, w szczególności fragmenty poematu o Beowulfie i opowieść o potworze z Kolchidy, którego według mitologii greckiej z walną pomocą Medei przechytrzył Jazon. Współcześnie jednak część badaczy i jeszcze większa grupa miłośników uniwersum Diuny skłania się ku tezie, że piszący kolejne części Kronik Herbert nie mógł nie wiedzieć o mongolskich robakach śmierci (olgoj-chorchoj), legendarnych zwierzętach, będących obiektem zainteresowania kryptozoologii. Mówimy tu o długich na ok. 1,5 m, rzekomo zamieszkujących pustynię Gobi stworzeniach przypominających wyglądem krowie jelito. Choć naukowcy nigdy ich nie znaleźli i uznali przekazywane w ramach podań ustnych właściwości istot za zmyślone, mieszkańcy mongolskich stepów donosili o niezwykłych umiejętnościach robaków: strzelaniu jadem lub kwasem czy rażeniu prądem na odległość. W dodatku to one mają strzec grobu Czyngis-chana, którego badacze do dziś nie odkryli. Nawet jeśli robaki śmierci z Mongolii, o których w literaturze anglojęzycznej po raz pierwszy raportowano w 1926 roku, są tylko wytworem wyobraźni, na poziomie wizualnym i mistycznym zdecydowanie najbliżej im do samych czerwi.  Całkowicie naturalne jest jednak przypuszczenie, że szukający inspiracji Herbert przekopał coś więcej niż wyłącznie nie tak znowu rozpalające wyobraźnie, suche połacie pustyni Gobi. Zauważmy, że w przeróżnych mitologiach, rozwijanych niezależnie od siebie na poszczególnych kontynentach, istniała silna tendencja do eksponowania zwierząt totemicznych – właśnie robaków, ale i węży czy innych wijów. Jednego z nich odnajdziemy w ogrodzie Eden, inne oplatają Midgard (Jormungand), kreują świat w wierzeniach mezoamerykańskich (pierzasty wąż Quetzalcoatl), strzegą tebańskiej nekropolii (bogini-kobra Meretseger) czy nawiedzają ludzi pod postacią podobnych do węży smoków (wierzenia chińskie). Tworzący mitologię Diuny Herbert mógł po prostu wpisać się w ten sam schemat, sięgając po samego robaka, który z fenomenologicznego punktu widzenia byłby nawet pierwotniejszy i jeszcze bardziej mistyczny niż wąż. Co więcej, wszystkie powyższe bestie można podciągnąć pod wspólny mianownik: stania na straży skarbu/innej cennej rzeczy/bramy łączącej światy/tajemnicy, podobnie jak czerwie niemalże zazdrośnie kontrolują przyprawę. Jeśli ta wykładnia Was nie przekonuje, no cóż, w odwodzie zawsze zostaje broń ostateczna. To także wymieniany w gronie potencjalnych inspiracji pisarza bobbit, kuzyn dżdżownicy, słodziak pełną gębą, który wygląda jak przyjaźniejsza wersja Demogorgona ze Stranger Things (zdjęcie znajdziecie w galerii poniżej, zaraz po mongolskim robaku śmierci). Nie dajcie się jednak zwieść jego kolorowemu pancerzowi i uroczym wąsom. To dochodząca do 3 metrów bestia z jadowitymi szczękami, polująca na znacznie większe od siebie ryby – samice gatunku po kopulacji miały rzekomo odgryzać samcom penisa. Choć pogląd ten obalono, robak i tak zawdzięcza mu swoją nazwę; wszystko przez powiązania z głośną w USA sprawą Loreny Bobbit, która ucięła swojemu mężowi przyrodzenie
Źródło: Pieter Dirkx
+3 więcej

Czerwie i vagina dentata, czyli psychologia w Diunie

Mówiąc o czerwiach, od narządów płciowych w zasadzie nie sposób uciec. Ich przywodzący na myśl penisa kształt budzi przecież wiele skojarzeń psychologicznych, rozpisanych najczęściej na freudowską i w jakiejś mierze również jungowską modłę. Są badacze, którzy skupiają się na otworze gębowym – tu mamy do czynienia z fallicznymi "ustami", które miałyby być alegorią potężnych, czających się w naszej podświadomości i niemożliwych do opanowania pragnień (czasami czyhających na widzów nawet w popcornie). Z drugiej strony ten sam otwór gębowy, wzbogacony jeszcze o wszechobecne kły, to przecież wypisz, wymaluj vagina dentata, rozpoznany przez psychoanalizę mit seksualny o pochwie pożerającej przyrodzenie, utożsamiający męskie lęki wobec kobiet (nie mylcie go z opisanym przez Freuda kompleksem kastracyjnym). Postrzegany z perspektywy psychologicznej czerw może być przerażający również sam w sobie: jako odzwierciedlenie strachu przed pasożytami, robakami i bakteriami, które zamieszkują ludzkie ciała, a nad którymi niekiedy nie mamy żadnej kontroli. Jeśli na Waszych twarzach właśnie pojawił się uśmiech politowania, będę zmuszony użyć Głosu. Istnieje bowiem nie tak znowu małe prawdopodobieństwo, że Herbert w projektowaniu czerwi faktycznie odwoływał się do koncepcji Freuda, Junga czy Josepha Banksa Rhine'a. Z ich pracami, dotykającymi m.in. problemów nieświadomości zbiorowej czy percepcji pozazmysłowej, zaczytywał się już w latach 30. XX wieku. W 1949 roku poznał natomiast psychologów Ralpha i Irene Slatterych – druga z nich była nawet uczennicą Junga. Kobieta udostępniała rozpoczynającemu karierę pisarzowi notatki z zajęć, odciskając na późniejszej twórczości pisarza trwałe piętno. Głos, genetycznie przenoszone wspomnienia Matek Wielebnych, piaskomarsz Fremenów – wydaje się, że wszystko to ma swoje praźródło w badaniach Irene Slattery nad przemówieniami Hitlera i ludzką wolą, zbiorową nieświadomością czy mową ciała. Jakby tego było mało, Brian Herbert przyznał kiedyś, że jego ojciec umyślnie wykorzystywał zabiegi psychologiczne nie tylko do wzmacniania wiarygodności przekazu, ale i podświadomego projektowania emocji czytelnika; i tak ilekroć w Kronikach Diuny pojawia się słowo "żółty", miało ono zapowiadać nadchodzące niebezpieczeństwo. Co na tym psychologicznym tle przynosiły czerwie? Odpowiedź może tkwić głęboko w nas samych – głębiej, niż zakładaliście. 
Źródło: Legendary Pictures/Warner Bros.
+3 więcej

Trzewia Diuny, trzewia Ziemi. Rzecz o dżdżownicach 

Z tej naszej podróży po rozmaitych zakamarkach głowy i kosmosu powoli czas wracać na ziemię i na chwilę zagnieździć się w jej glebie. To tu żyją przecież dżdżownice, od 120 milionów lat nieprzerwanie stojące na straży krajobrazu naszej planety. Karol Darwin nie miał złudzeń, że odegrały one ważną rolę w dziejach świata; by dowiedzieć się, czy słyszą, kazał swojemu synowi zagrać im na fagocie. Fascynował się nimi Arystoteles, który nazwał je "trzewiami ziemi". Królowa Kleopatra widziała w nich z kolei święte stworzenia, a za ich zabicie karała śmiercią. Ba, są nawet naukowcy zachwycający się ich... odchodami, które regulują tempo wzrostu roślin oraz odstraszają zagrażające florze owady i choroby. Wyszczególniono 670 gatunków dżdżownic, z których największe osiągają długość 1,2 m. Żyją maksymalnie 7-8 lat, przy czym w przeciwieństwie do czerwi nie są w stanie funkcjonować w samym tylko piasku. Z Szej-Huludami łączy je za to brak oczu i wrażliwość na wibracje w glebie. Wszystko wskazuje na to, że zamieszkujące naszą planetę dżdżownice, pomimo licznych zasług, nigdy nie staną się symbolem na miarę istot z Arrakis. Ani nie osiągną ich rozmiarów – problemami na tym polu są głównie gospodarka tlenowa (brak płuc i oddychanie przez skórę) i brak układu kostnego, który podtrzymywałby gigantyczny ciężar; ani nie wyprodukują najcenniejszej substancji we wszechświecie, choć zdarza się im tworzyć działające jak feromony "miłosne eliksiry". Jestem jednak święcie przekonany, że opowiadający się z pełną mocą za przekazem ekologicznym Frank Herbert wciąż zachwycałby się innym faktem. Nasi podpowierzchniowi bracia mniejsi, liczący w polskich warunkach zaledwie 35 cm, co każde pół roku przepuszczają przez swój przewód pokarmowy blisko tonę ziemi, użyźniając ją i ustawiając podwaliny pod plony, które wyżywią Ciebie, Twoją rodzinę i kilka miliardów innych istnień. Zanim więc czerwie runą na sardaukarów, zanim Fremeni je dosiądą, pomyśl chwilę o tym, jaki spektakl – niemający nic wspólnego z science fiction – rozgrywa się pod Twoimi stopami. Stąd już rzut beretem do zrozumienia piękna, które ukrywa się w trzewiach Matek Diuny i Ziemi. Piękna, które potrafi wchłonąć bez reszty. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj