Seria komiksowa Sandman autorstwa Neila Gaimana ukazywała się w ramach DC Comics w latach 1989-1996. Przez ten czas zdobyła miano kultowej i do dziś uważana jest za jeden z najważniejszych cyklów graficznych opowieści. Mimo niewątpliwego popkulturowego statusu przez kolejne lata Sandman nawet nie zahaczył o medium kinowe i telewizyjne (nie licząc planowanej filmowej wersji Josepha Gordon-Levitta, która umarła na etapie przedprodukcyjnym). Wszystkie propozycje adaptacyjne były bombardowane przez samego Gaimana, który mówił jasno: to nie jest materiał na film. W Sandmanie nie ma ani czytelnego wątku miłosnego, ani jasno określonego antagonisty. Fabuła w dużej mierze opiera się na abstrakcji oraz surrealizmie i wymaga od odbiorców nieograniczonej niczym wyobraźni. Dodatkowo wiele istotnych motywów opowieści umocowanych jest w mitologicznym, biblijnym i kulturowym kontekście. Bez ich znajomości trudno jest właściwie odczytać treść. Szeroka widownia miałaby problem ze zrozumieniem, czym jest Sandman, bo przecież nie jest on rzeczywistą postacią, a nieskończoną siłą natury. Fabułę komiksu można byłoby oczywiście odpowiednio skroić pod potrzeby zwykłego widza. Wiele literackich dzieł spotkał ten los i niestety tylko nieliczne wychodziły obronną ręką z takiej konwersji. Neil Gaiman do tej pory stał jednak na straży swojego najważniejszego dzieła. Autor w znamienny dla siebie makabryczno-humorystyczny sposób nazwał próby ekranizacji Sandmana: „odcięciem dziecku obu ramion, jednej nogi i nosa, a następnie wepchnięciem go do małego pudełka wypełnionego mięsem”. Mogło się wydawać, że tak dosadne deklaracje raz na zawsze urywają temat adaptacji tego dzieła. Fani komiksu przyjęli tę bezkompromisowość z wielką radością, bo przecież mało który pisarz tak długo i zdecydowanie opierał się zakusom Hollywood. Niespodziewanie jednak sytuacja diametralnie się zmieniła. W sierpniu 2022 roku na Netfliksie zadebiutuje wysokobudżetowy serial oparty na Sandmanie, w którego realizację zaangażowany jest sam Gaiman.  Co wpłynęło na decyzję pisarza? Pytany o to autor zaprezentował opinii publicznej wyświechtane regułki, które w podobnych przypadkach serwują nam wszyscy pisarze. „Właściwa ekipa realizacyjna”, „wizja zgadzająca się z zamierzeniami twórcy”, „wspaniały scenariusz”, „wystarczający budżet” i tak dalej. Sęk w tym, że w podobnym tonie wypowiadał się również na temat Amerykańskich Bogów – serialu opartego na jego wybitnej powieści. O ile pierwszy sezon produkcji rzeczywiście miał znamiona czegoś wyjątkowego, to im dalej w las, tym gorzej. Co ciekawe, Neil Gaiman najbardziej gorączkowo bronił w mediach społecznościowych właśnie tych późniejszych, słabszych serii. Być może była to naturalna reakcja na wciąż narastającą krytykę (pierwszy sezon powszechnie chwalono), ale nie zmienia to faktu, że takimi działaniami autor nieco nadwyrężał swoją wiarygodność. Opowiadając się za serialem, który w widoczny i ewidentny sposób rozrzedzał jego twórczość, wprowadzał fanów w konsternację. Czyżby Neil Gaiman postanowił za wszelką cenę sprzedać swoją wizję artystyczną? Powyższe pytanie może budzić kontrowersje, zwłaszcza jeśli przyjrzymy się sylwetce autora oraz jego twórczości. Ubierający się na czarno, kochający koty i Szekspira ekscentryk nieprzerwanie od lat osiemdziesiątych w kreatywny sposób poszerza granice literackiej fantastyki. W jego powieściach i komiksach pulpowy horror, dramat i mroczna baśń funkcjonują w naturalnej symbiozie z czarną komedią, science fiction i obyczajowymi opowieściami o ludzkim życiu. To on napisał Dobry Omen (wraz z Terrym Pratchettem), Koralinę czy całkiem dobrze zekranizowany Gwiezdny pył. Gaiman odpowiada też za szereg ważnych komiksów wydanych w ramach Marvela i DC. Autor stworzył między innymi świetny tandem z Dave’em McKeanem (autor oprawy graficznej w słynnym Azylu Arkham), który zilustrował między innymi okładki do Sandmana i komiks Gaimana pod tytułem Czarna Orchidea. Styl McKeana doskonale korespondował z wizją artystyczną autora Amerykańskich Bogów. To właśnie dzięki takiej estetyce Gaimanowi udało się wykreować osobisty gatunek literacki, który można nazwać czarną baśnią. Korzystając z bajkowej konwencji, autor porusza tematy skierowane do dorosłego odbiorcy, nie ucieka ani od erotyki, ani od epatowania przemocą.

Sandman - prace Deana Mckeana

fot.DC
+4 więcej
Przez wiele lat Gaiman z powodzeniem funkcjonował na pograniczu awangardy i mainstreamu. Mimo dużej liczby opowiadań na koncie i kilku bardzo pozytywnie odebranych powieści nie flirtował z kinematografią. Podobnie jak jego przyjaciel Terry Pratchett, nie był skory do kompromisów, w których wyniku ucierpiałby zamysł artystyczny. Mimo że pomysły wyjściowe Gaimana są chwytliwe i błyskotliwe, ich eksploatacja jest wyzwaniem dla filmowców i wymaga nie lada gimnastyki. Nic więc dziwnego, że na duży ekran trafiły tylko: Koralina i tajemnicze drzwi, Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach i Gwiezdny pył. Co ciekawe, ten ostatni tytuł jest zupełnym ewenementem, bo w powszechnej opinii adaptacja wypadła lepiej niż literacki pierwowzór. Takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często. Duża w tym zasługa reżysera Matthew Vaughna (Kick-Ass, X-Men: Pierwsza klasa) i doskonałej obsady (między innymi: Claire Danes, Charlie Cox, Ricky Gervais, Henry Cavill, Michelle Pfeiffer, Robert De Niro i Ian McKellen). Gwiezdny pył to udana wysokobudżetowa produkcja, która stara się balansować elementy bajkowe z przesłaniem skierowanym do starszego widza. Film nie zawsze wychodzi obronną ręką z manewrowania poszczególnymi motywami, ale w wielu miejscach pomysły Gaimana wybrzmiewają tak, jak należy. Co prawda obraz nie ma w sobie mroku charakterystycznego dla innych dzieł autora i jest raczej familijny, ale mainstreamowe kino zawsze zyskuje na współpracy z kreatywnymi pisarzami. Gaimanowi zdarzyło się również pracować jako scenarzysta. Autor stworzył skrypt do angielskiej adaptacji Księżniczki Mononoke i filmu Beowulf w reżyserii Roberta Zemeckisa. Tam o kinie familijnym nie ma mowy, a pisarz mógł dać upust zarówno swoim mrocznym fascynacjom, jak i zamiłowaniu do mitologii. Powyższe jest również domeną Sandmana, który aż kipi od różnorakich inspiracji. Szekspir, historia, egzotyczny folklor, religia, New Age, filozofia, popkultura, miejskie legendy, dekonstrukcje superbohaterskie i wiele innych. Pozostałe dzieła Gaimana koncentrują się głównie na pojedynczych aspektach, a Sandman jest niczym wielgachny gar, do którego autor wrzucił dosłownie wszystko, czym się fascynuje i o czym chce pisać. Komiks okazał się idealnym medium dla tej spektakularnej mieszanki, w której narracja co rusz przyjmuje formę surrealistycznego strumienia snów. Siły natury rządzące ludzkim życiem dostają swoje personifikacje, ale w prozie Gaimana wciąż bliżej im do zjawisk niż prawdziwych postaci. Sen, Śmierć, Pożądanie, Lucyfer, Odyn, Loki, spuszczone ze smyczy koszmary senne, anioły, muzy i wiele innych – wszystkie te istoty, zjawiska i afekty wpływają na ludzkie życie, a także prowadzą wewnętrzną politykę, gdzieś daleko, w wymiarze niedostępnym zwykłym śmiertelnikom. Neil Gaiman buduje uniwersum Sandmana zarówno w ciągnącym się przez całą długość cyklu wątku przewodnim, jak i w licznych dygresjach, w których najważniejsi bohaterowie są tylko tłem. Forma komiksowa spełnia swoją funkcję. Czy serial Netflixa temu podoła?

Serial Sandman - zdjęcia promocyjne

 
Fot. Materiały prasowe
+8 więcej
Obszerność mitologii Sandmana sprawiała, że wcześniejszy sceptycyzm autora co do filmowej adaptacji był zrozumiały i satysfakcjonujący dla fanów. Wydawało się, że nie ma szans na ekranizację, która nie zuboży tego, co udało się wypracować w komiksach. Finalnie jednak opór został zniwelowany i oto nadchodzi wysokobudżetowy serial pod tytułem Sandman. Produkcja ma skupiać się na dwóch pierwszych tomach (Preludia i nokturny oraz Dom lalki) i wprowadzać niezaznajomionych z Morfeuszem odbiorców w fascynujący świat Krainy snów. Serial już na etapie zapowiedzi castingowych wywołał duże kontrowersje ze względu na dyskusyjną obsadę. To norma przy adaptacji znanych dzieł literackich – podczas lektury każdy wyobraża sobie nieco inaczej daną postać i późniejszy dobór aktora może okazać się rozczarowujący. Oczywiście zmiana płci czy całkowitego image’u kultowych bohaterów to tzw. kij w mrowisku, ale nie to wydaje się największym zagrożeniem dla serialowego Sandmana. W komiksie Gaimana kwestie płci i wyglądu często były umowne (sam Morfeusz przechodził metamorfozę zależnie od grupy kulturowej, której się objawiał), więc zmiany castingowe względem oryginału są całkowicie do wybronienia. Pytanie jednak, czy netflixowy Sandman odda to, co było siłą komiksu. A może stanie się czymś zupełnie innym? Główne niebezpieczeństwo dla netflixowego Sandmana? Generyczny serial z pogranicza fantastyki i dramatu, w którym piękni bohaterowie zaskakiwani są na każdym kroku niesamowitymi zwrotami akcji i spektakularnymi cliffhangerami. Wysokobudżetowa produkcja pełna widowiskowych scen i audiowizualnego efekciarstwa. Mroczna i ponura wizja, w której ubrane na czarno posępne postacie robią srogie miny i rozmawiają ze sobą w podniosły i patetyczny sposób. Paradoksalnie, w innych przypadkach powyższe mogłoby być przepisem na odcinkowy przebój, lecz nijak ma się to do esencji Sandmana. Oryginalny cykl przepełniony jest oczywiście wspaniałymi wizualiami i trzymającą w napięciu fabułą, ale żeby dotrzeć do sedna Sandmana, trzeba stawiać akcenty w odmiennych miejscach. Niekoniecznie tam, gdzie leżą oczekiwania szerokiej, netflixowej widowni. Miliony fanów literatury, komiksów, poezji i kulturowej alternatywy pokochały Sandmana właśnie dlatego, że zawsze płynął obok głównego nurty i jeśli flirtował z mainstreamem, robił to zwykle w prześmiewczy i krytyczny sposób.
Egmont
Zaznajomieni z ofertą Netflixa mogą mieć poważne wątpliwości względem adaptacji komiksu. Streamingowy potentat ma w swojej ofercie wiele seriali z pogranicza fantastyki, wycelowanych w konkretny target i pod względem tonacji bliźniaczo do siebie podobnych. Cień i kość, Locke & Key, Ragnarok, Przeklęta, October Faction i wiele innych. Prawdziwą zgubą dla marki Sandmana byłaby próba dopasowania serialu do funkcjonującego schematu i sprowadzenia go do roli formatu dla młodych fanów fantastyki. Pisane na jedno kopyto produkcje są bezpieczne i rzadko kiedy ryzykują. To nie jest kierunek wskazany dla Sandmana. Fakt, że nad produkcją czuwa również Neil Gaiman, może nieco rozgonić czarne chmury. Z drugiej strony jednak pisarz uczestniczył w realizacji Amerykańskich Bogów i niestety nie pomogło to uratować jakości produkcji. W związku z tym obawy fanów literackiego pierwowzoru można uznać za zasadne, zwłaszcza że znaków zapytania jest jeszcze więcej. Niezwykle trudny do zekranizowania materiał źródłowy. Platforma, która ma na swoim koncie kilka znaczących wtop jakościowych. Zaskakująca decyzja o adaptacji materiału, który do tej pory skutecznie opierał się kinu i telewizji. Poprzedni odcinkowy projekt pod pieczą samego autora, który w ogólnym rozrachunku okazał się średniakiem i niewypałem. Kultowy status oryginału traktowany przez rzesze fanów jako świętość. Czy istnieje ryzyko, że telewizyjny projekt pod tytułem Sandman się nie powiedzie? Jak najbardziej. Czy fani rozkochani w pierwotnej wizji Neila Gaimana mają prawo mieć wątpliwości? Zdecydowanie. Czy zgoda autora na realizację przez Sandmana jest błędna? Czas pokaże. Popkultura potrafi zaskakiwać i być może wkrótce wszyscy będziemy mówić i pisać o serialowym fenomenie pokroju Gry o tron czy Stranger Things Jedno jest pewne: szum wywołany wokół produkcji Netflixa zachęci część odbiorców do zapoznania się z pierwowzorem komiksowym. A tam czeka na nich samo złoto i wrota do niesamowitej rzeczywistości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj