Aby dogłębniej zrozumieć, jak wygląda relacja widz czarny charakter w wielu wytworach współczesnej kultury, warto na początku zapoznać się z samym terminem "syndrom sztokholmski", a przy okazji poznać kilka filmów o tematyce związanej z tym stanem psychicznym. Czemu właśnie syndrom sztokholmski? W Sztokholmie 23 sierpnia 1973 miał miejsce napad na bank. Dwóch napastników wzięło zakładników (trzy kobiety i mężczyznę), których przetrzymywali przez sześć dni. Po odbiciu zakładników okazało się, że nie mają oni najmniejszej ochoty obwiniać porywaczy, wręcz przeciwnie – wstawili się za nimi, a to policja stała się tymi złymi. Porwani nie wykazywali żadnej chęci do współpracy z policją, wręcz utrudniali śledztwo. Cała sprawa wydawała się niewiarygodna do tego stopnia, że zainteresował się nią psychiatra oraz kryminolog, Nils Bejerot. Ukuty przez niego termin "syndrom sztokholmski" przyjął się na całym świecie, a  napad na bank z 1973 roku wcale nie okazał się odosobnionym przypadkiem. Syndrom sztokholmski jest stanem psychicznym, który objawia się głównie u osób porwanych czy zakładników. Taki człowiek zaczyna sympatyzować z porywaczem, rozumieć jego punkt widzenia i po prostu sprzyjać mu w jego działaniach. Niekiedy kończy się to pomocą dla przestępcy w ucieczce, a często też odmową współpracy ze służbami śledczymi. W podobnych kategoriach można też rozpatrywać tzw. toksyczną miłość, która opiera się na porównywalnej zasadzie – ofiara nie jest w stanie puścić osoby, która ją krzywdzi, a przyczyną jest rzekomo uczucie je łączące. Trzeba jednak pamiętać, że syndrom nie bierze się znikąd – porywacz często sprawia miłe wrażenie, jest wręcz sympatyczny, choć za każdym jego uśmiechem kryje się wprawne kłamstwo i zwyczajna manipulacja. Ofiara mimowolnie przechodzi na jego stronę, tłumacząc sobie, że ma ku temu logiczne powody. Syndrom sztokholmski jest reakcją na bardzo silny stres, ale paradoksalnie może pomóc ofierze w przeżyciu, ponieważ swoją uległą postawą nie prowokuje porywacza. Zbuntowany zakładnik ma zdecydowanie mniejsze szanse na wyjście cało z porwania. Najprostszym sposobem, aby zakładnik zaczął identyfikować się z porywaczem, są drobne gesty uprzejmości ze strony agresora, typu pozwolenie na skorzystanie z toalety. Takie małe gesty zdają się wtedy porwanym przejawami dobrej woli ze strony porywacza… Po przeczytaniu powyższych słów od razu narzuca się jedna historia rodem z Disneya. Chyba każdy zna historię Belli, tytułowej Pięknej z Beauty and the Beast, słynnej disnejowskiej animacji z 1991 roku. Wydaje się, że wszystko pasuje jak ulał – Bella zostaje zakładniczką Bestii w zamian za swojego ojca. Mieszka w ogromnym zamczysku, którego nie może opuścić, a jej jedynymi towarzyszami jest zaklęta w różne przedmioty służba. Bestia jest początkowo wrogo nastawiony do dziewczyny, ale z czasem okazuje się, że kryje w sobie dobre serce, a Bella zaczyna stopniowo się w nim zakochiwać – ze wzajemnością zresztą. Nie można zapomnieć, że Bestia pozwolił Belli na korzystanie ze swojej biblioteki – czyż to nie właśnie taki typowy gest uprzejmości, mający skruszyć serce porwanej dziewczyny? Trzeba jednak pamiętać, że Bestia w gruncie rzeczy był dobry, a z porwania nie miał jakichś większych korzyści materialnych – o ile za taką korzyść nie uznamy nowej osoby do towarzystwa… Doszukiwanie się patologii i urazów psychicznych w bajkach Disneya stało się już tradycją w internecie – w końcu rzekomo sam Kubuś Puchatek i jego przyjaciele to gromada przedstawicieli z różnymi problemami natury psychologicznej. Tutaj należy jednak obwiniać A.A. Milne’a, a nie wytwórnię Walta Disneya. Jednak historia Belli i Bestii ma w sobie coś niepokojącego. Przeciętny widz widzi historię pięknej miłości, niezważającej na wygląd, lecz na serce drugiej osoby (choć tutaj jednostronnie). Gdyby jednak odrzeć tę bajkę z otoczki pałaców, magii i pięknych sukienek, co  by zostało? No i nie należy zapomnieć, że inaczej odbiera się historię animowaną – między innymi dlatego miliony widzów na całym świecie czekają z niecierpliwością na filmową adaptację tej klasycznej historii Disneya. Wersja z aktorami wypadnie na pewno co najmniej interesująco. Filmów wykorzystujących motyw syndromu sztokholmskiego było co niemiara – Zwiąż mnie Pedro Almodóvara z 1990 roku to klasyczna historia takiego przypadku. Ricky (Antonio Banderas) porywa byłą dziewczynę, aktorkę porno, i więzi ją w swoim domu, przywiązując ją do łóżka. Jest przekonany, że Marina (Victoria Abril) prędzej czy później pokocha go naprawdę. Nie będzie wielką niespodzianką zdradzenie, że syndrom zadziałał w tym wypadku modelowo. W innym filmie Almodóvara, La Piel que habito (2011), główny bohater, także grany przez Banderasa, więzi tajemniczą kobietę, na której postanawia przeprowadzać eksperymenty w celu stworzenia syntetycznej skóry. Jednak to o wiele bardziej skomplikowana historia, niż mogłoby się na początku wydawać. Klasycznymi filmowymi przykładami dla osób zainteresowanych stricte syndromem sztokholmskim jest też Patty Hearst (1988) oraz Guerilla: uprowadzenie Patty Hearst (2004). Patty Hearst była córką milionera, Randolpha Hearsta. Została porwana 4 lutego 1974 roku. Była bita i gwałcona, ale po prawie dwóch miesiącach została pełnoprawną terrorystką, nową członkinią SLA (Symbiotyczna Armia Wyzwolenia, ang. Symbionese Liberation Army), organizacji, która ją porwała. Powyższe przykłady czy wręcz analiza, czym jest syndrom sztokholmski są niezbędne, abyśmy mogli jaśniej zrozumieć, co łączy nas, widzów, z filmowymi złoczyńcami. Nie trzeba być od razu porwanym przez kryminalistę, aby zauważyć podobieństwa z jakiejś przyczyny uwielbiamy złych bohaterów, tak jak osoba zniewolona z czasem zaczyna przywiązywać się do porywacza pomimo okrutnego traktowania! Oczywiście nie można określić tego mianem owego dziwnego stanu psychicznego, ale ślepą, bezwarunkową miłością jak najbardziej. Taki czarny charakter ma najczęściej w swojej filmowej biografii epizod szczęśliwy, ale zdarza mu się coś przykrego, więc nagle mu kibicujemy po tym, jak stał się złem wcielonym... Toksyczna miłość? Podobieństwo istnieje, czy tego chcemy, czy nie. Można w pełni zrozumieć ideę syndromu sztokholmskiego, obejrzeć filmy czy seriale z nim związane, przeczytać książki, a potem zastanowić się, jak my, widzowie, sami zachowujemy się w stosunku do fikcyjnych bohaterów, których tak lubimy. Bardzo często z jakichś przyczyn zamiast kibicować główny bohaterom, stojącym po Jasnej Stronie Mocy, oddajemy swoją wolę ich przeciwnikom. Bestia z Beauty and the Beast porwał niewinnego, bezbronnego mężczyznę, a potem uwięził jego córkę! Co robi przeciętny widz – z zachwytem ogląda rozkwitającą między bohaterami miłość. Innym przykładem jest manga, której pierwszy tomik ukazał się na naszym rynku wydawniczym – Ookami Shoujo to Kuro Ouji #01. Głowna bohaterka, licealistka Erika, zmyśla, że ma chłopaka, przez co wpada w kłopoty, ponieważ koleżanki przestają jej wierzyć. Zdesperowana Erika znajduje więc Kyouyę, licealnego przystojniaka, który zgadza się udawać jej ukochanego. Jest jednak podłym aroganckim dupkiem i tyranem, a Erika godzi się na bycie jego sługusem od wszystkiego. Jednak już niedługo nawet ona, widząc ze strony Kyouyi drobne gesty świadczące o tym, że nie jest taki zły, zakochuje się w nim. Manga stała się hitem, podobnie jak anime na jej podstawie, a czytelniczki zakochały się w Kyouyi równie mocno jak Erika. Pytanie brzmi – dlaczego? Nie ma w nim krzty, ociupinki jakichś bardziej pozytywnych stron charakteru. Jest kłamliwym manipulantem, czarnym charakterem pod płaszczykiem księcia, rozsiewającym wszędzie swój urok. Trzeba jednak odpowiedzieć sobie szczerze – czy ekstremalnie sympatyczny, miły, inteligentny, bogaty i do tego przystojny chłopak byłby tak ciekawy? A skądże! Większość kobiet uzna, że zainteresowanie ze strony mężczyzny poszkodowanego przez los i z milionem traum jest zdecydowanie lepsze niż z miłości faceta, który jest… w porządku. Brzmi okrutnie i głupio? Brzmi, ale jak wiele wytworów popkultury opiera się na takim schemacie miłości toksycznej, a czytelnicy i widzowie dają się mamić niczym ofiary syndromu sztokholmskiego. Potwierdzeniem jest choćby książka Fifty Shades of Grey i jej kontynuacje, a zwłaszcza filmy. Christiana Greya nie można w żaden sposób określić bohaterem w pełni pozytywnym. Jego relacje z Anastasią, w tym stosunki sadomasochistyczne, ciężko chwilami uznać za zwyczajne. Bohaterka miota się, nie wiedząc, czy chce być z Greyem, czy nie, a widzowie z zachwytem zmierzają do kin, aby zobaczyć filmy opowiadające o rzekomej wielkiej miłości z erotyką w tle. Cóż, że ani miłości, ani tej erotyki zbyt dużo nie ma, za to są ładne meble i Grey, taki przystojny i bogaty, i inteligentny. Zdobył miłość fanów (no dobrze, głównie fanek), temu zaprzeczyć nie można. Ale miłość, jak powszechnie wiadomo, jest ślepa…
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj