Zakończenie jakieś takie…

Czy Breaking Bad zakończył się właściwie? Czy Walter White zasłużył na tak smutny los? Niektórzy woleliby, aby główny bohater utrzymał swoją potęgę do końca, przemieniając się w bezwzględnego bossa, który świadomie siada na mafijnym tronie. Inni chcieliby, aby Walter w ostatnich chwilach się opamiętał. Cały i zdrowy wróciłby do rodziny i dożyłby spokojnej starości, porzucając swoje przestępcze życie. Na szczęście Breaking Bad to nie tego typu historia. To opowieść o zbrodni i karze. O władzy, potędze i zniewalającej sile zła. To również parabola o zatraceniu, porażce i decyzjach po których nie ma odwrotu. Breaking Bad nie mógł zakończyć się inaczej. Spragnieni bardziej konwencjonalnych finałów z pewnością zgrzytali zębami, ale nie da się ukryć, że w sposobie, w jaki przedstawiono upadek Heisenberga, jest coś majestatycznego, wręcz szekspirowskiego.

Gdzie Jesse’mu do Waltera

Bryan Cranston jako Walter White to już ikona popkultury. To on jest najbardziej rozpoznawalną postacią serialu i to z jego wizerunkiem zaznajomieni są fani seriali na całym świecie. A co z drugim głównym bohaterem produkcji? Czemu Jesse Pinkman nie ma takiego statusu w popkulturze jak jego biznesowy partner? Walter od początku był interesujący, a później charyzma wręcz wylewała mu się uszami. Jessego poznajemy jako irytującego małolata, który z czasem zaczyna się rozpadać i pogrążać. Podczas gdy Mr. White staje się twardy jak skała, Pinkman w pewien sposób umiera. Największą zbrodnią Heisenberga było przecież to, do czego doprowadził swojego partnera. Dlatego też Jesse jest nie tyle samodzielnym bohaterem opowieści, co dopełnieniem historii Waltera. Nie zmienia to jednak faktu, ze wątki z jego udziałem są wciąż piekielnie ciekawie. Poza tym chemia pomiędzy dwoma głównymi bohaterami to jedna z najbardziej zadziwiających rzeczy we współczesnym serialu. Ze świeczką szukać drugiego tak dobrze oddziaływającego na siebie duetu.

Gdzieś to już widzieliśmy?

Breaking Bad wniósł na mały ekran jakość znaną z produkcji kinowych Quentin Tarantino, Guy Ritchie czy Danny Boyle. Wcześniej The Sopranos i Six Feet Under otworzyły szeroko telewizyjne drzwi dla twórców chcących przekazywać głębokie treści, zabarwione filozofią i psychologią. Vince Gilligan był jednym z artystów, którzy przemknęli do środka, aby realizować swoje kreatywne pomysły. Przy okazji otworzył jednak kolejne drzwi, dzięki czemu forma zapoczątkowana przez Rodzinę Soprano ewoluowała. Jego wizja różniła się znacznie od poważnych produkcji HBO, lecz wciąż prezentowała nieszablonowe treści. Estetyka znana nam z wielkiego ekranu zyskała nową twarz. Niektóre pomysły fabularne Gilligana były tak świeże i odkrywcze, że to właśnie jego serial przez wielu uważany jest za ten, który rozpoczął nową erę  w produkcjach odcinkowych. Breaking Bad jest serialem, który być może nie poruszył mnie tak bardzo jak wielkie seriale HBO, ale bawiłem się na nim wyśmienicie. Opowieść wydaje się skonstruowana tak, jakby twórcy podczas realizacji pierwszego epizodu mieli już rozpisany finał piątego sezonu. Produkcja w wielu miejscach mnie zaskakiwała. Łapałem się na tym, że w kluczowych momentach nie miałem pojęcia, jak dalej potoczą się wydarzenia, co rzadko kiedy mi się zdarza. Gdy już wyrokowałem epicki skok przez rekina, serial serwował logiczne i rozsądne rozwiązanie, wnoszące nierzadko fabułę na kolejny poziom. Dodając do tego liczne kultowe już motywy (pizza na dachu, odcinek z muchą, segment z dealerem i policjantami pod przykrywką), nadające kolorytu fabule, dostajemy opowieść, bez której współczesny serial nie byłby w tym miejscu, w którym jest, i żadne marudzenia malkontentów nie są w stanie tego zmienić.  
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj