Serial będący przedmiotem poniższej analizy trafił na ekrany telewizorów w 2003 roku, ale trzeba zaznaczyć, że był on luźno oparty na Battlestar Galactica - Classic z 1978 pod tym samym tytułem. Punktów wspólnych było kilka – podobna oś fabularna, takie same postacie (choć momentami różniące się płcią) czy bliźniacze scenografie. Jak łatwo się jednak domyśleć, serial z lat siedemdziesiątych był luźną, rozrywkową bajką, charakterystyczną dla amerykańskiej telewizji tamtych czasów. Nowa wersja Battlestar Galactica zapożyczyła koncept i ogólny pomysł, ale rozwinęła je niewyobrażalny sposób, tworząc głęboką, skomplikowaną, wielowątkową fabułę. Za twórcę omawianego serialu uważa się scenarzystę Ronalda D. Moore’a, który miał już wcześniej doświadczenia z gatunkiem science fiction, tworząc scenariusze do telewizyjnego Star Treka. Na jego koncie jest również między innymi kinowy megahit Mission: Impossible II, serial Carnivale czy ostatnio produkcja Outlander. ‌‌Battlestar Galactica zadebiutował w 2003 roku trzygodzinnym miniserialem, zawiązującym akcję i wprowadzającym widza w przyszłe wydarzenia. Całość składa się z 73 epizodów, podzielonych na cztery serie oraz dwugodzinnego filmu telewizyjnego pod tytułem Brzytwa. Zarys fabularny wydaje się dziecinnie prosty, wręcz banalny. Oto Cyloni - sztuczna inteligencja, stworzona niegdyś przez ludzi, powraca z najdalszych zakątków kosmosu, niosąc swym twórcom zagładę. Finalnie ludzkość zostaje zniszczona, a ocaleni muszą ratować się, opuszczając swoją cywilizację 12 koloni. Pod wodzą Admirała Adamy, dowodzącego ostatnim ocalałym kosmicznym statkiem bitewnym, nieliczna flota wyrusza w nieznane, aby znaleźć nowy dom dla ludzkości. Wydaje się proste, prawda? Z tym, że nie do końca. Dalsze wydarzenia odbiegają znacząco od wszystkiego co do tej pory zostało pokazane w kinowym i telewizyjnym science fiction. Głównym wyróżnikiem BSG na tle telewizyjnej konkurencji jest doskonale napisana fabuła. Opowieść science fiction nigdy wcześniej (ani później) nie była tak naturalistyczna. Ludzkość po ataku na 12 kolonii znalazła się w sytuacji kryzysowej. Kilkadziesiąt statków kosmicznych i jedna Gwiazda Bojowa przemierzają przestworza z ostatnimi przedstawicielami naszego gatunku. Serial skupia się właśnie na niezwykle pieczołowitym przedstawieniu tej hipotetycznej sytuacji. Wgłębiając się w liczne układy społeczne, polityczne i psychologiczne, kreuje fikcyjną sytuację cywilizacyjną, gdzie populacja musi na nowo zorganizować ład i system społeczny, w odpowiedzi naniesprzyjające warunki w których się znalazła. Dodać trzeba, że uciekinierzy są ciągle nękani przez przeważające siły Cylonów, także przez całą długość serialu dominuje nastrój charakterystyczny dla działań wojennych Przedstawiając tego typu kontekst, twórcy nie idą na łatwiznę. W niezwykle skrupulatny sposób opowiadają kolejne historie głównych bohaterów. A jest o czym mówić. Jedną z najistotniejszych postaci jest pani prezydent Laura Roslin (Mary McDonnell), była minister edukacji, która jako jedyny żywy reprezentant władzy zostaje powołana na przywódcę ludzkości. Musi zmagać się z silną opozycją, wpływami wojska oraz osobistymi słabościami, wynikającymi ze śmiertelnej choroby na którą cierpi. Kolejna ważna postać to surowy admirał William Adama, portretowany przez Edwarda Jamesa Olmosa. Jako zwierzchnik sił zbrojnych staje przed wyborem między celami militarnymi, a nastrojami społecznymi cywilizacji, która przecież musi za wszelką cenę przetrwać. Tym podobne dylematy są właśnie esencją Battlestar Galactica. Mimo otoczki science fiction, większość zdarzeń o charakterze społeczno politycznym przedstawiana jest w bardzo realistyczny sposób, bez zbędnego moralizowania. Często bohaterowie muszą wybierać (jak to w życiu) mniejsze zło. Przykładowo duże wrażenie robi jeden z epizodów, w którym dochodzi do fałszerstwa podczas wyborów prezydenckich. Paradoksalnie oszustami okazują się ci „dobrzy” (prezydent Roslin ma za swojego kontrkandydata nieobliczalnego populistę). Widz w pewnym momencie wpada w konsternację, ponieważ trudno poprzeć z czystym sumieniem którąś ze stron, ale po dłuższej refleksji dochodzi do wniosku, że fałszerstwo było konieczne. Majstersztyk - Frank Underwood byłby wniebowzięty. Kontekst polityczno społeczny to jeden z głównych wątków. Pozostałe skupiają się na motywach religijnych i militarnych. Duchowość i mistycyzm odgrywają w serialu bardzo ważną rolę. Twórcy BSG zastosowali niezwykle błyskotliwy wybieg. Cywilizacja przyszłości wyznaje religię politeistyczną, inspirowaną wierzeniami ze starożytnej Grecji. Natomiast przybywająca z otchłani kosmosu sztuczna inteligencja czci nienazwanego Boga, mającego cechy tego chrześcijańskiego. Dodatkowo nie jest on tylko biernym przedmiotem kultu, ale istotą interweniującą, dążącą do pewnego celu, zsyłającą bohaterom wizje i proroctwa. Tego typu rozwiązanie fabularne daje gigantyczne możliwości scenarzystom na prowadzenie dywagacji religijno-filozoficznych. Finalnie wychodzi im to bardzo dobrze. Serial jest niezwykle mądry i kreatywny pod tym względem. Daje dużo do myślenia i jest jedną z lepszych propozycji popkulturowych mających głębokie przesłanie filozoficzno-duchowe. Motywy militarne to kolejny majstersztyk. W przeciągu całego serialu, mamy okazję obejrzeć kilkanaście odcinków poświęconych wielkim kosmicznym bitwom. Każdy fan tego typu scen akcji będzie wniebowzięty. Świetnie rozpisane, nieszablonowe i zaskakujące potyczki między ludźmi i cylonami mogą spokojnie konkurować z tymi prezentowanymi w Gwiezdnych Wojnach czy Star Treku. Nie ma sensu tego opisywać. Trzeba to po prostu zobaczyć! Warstwa fabularna to olbrzymia zaleta Battlestar Galactica. Nie mniejszą jest jednak strona audiowizualna. Kompozytorem muzyki do serialu jest Bear McCreary, znany między innymi z pracy przy The Walking Dead. Mimo, że to właśnie produkcja o żywych trupach rozsławiła tego muzyka, zdecydowanie największy sukces artystyczny odniósł tworząc kompozycje do BSG. Niesamowite wrażenie robi czołówka inspirowana dokonaniami zespołu Dead Can Dance. Kolejne utwory mają często charakter orientalny, industrialny i eteryczny. Apogeum twórczości stanowi z pewnością niesamowity cover All Along the Watchotwer, Boba Dylana, rozsławiony przez wykonanie autorstwa Jimiego Hendrixa. Przeróbka McCreary’ego podkreśla jedną z najbardziej pamiętnych scen w historii serialu, sprawiając że jest ona jeszcze bardziej sugestywna i można ją oglądać w nieskończoność – jak bardzo dobrze zrealizowany teledysk. Jeśli chodzi natomiast o zdjęcia i efekty specjalne to nie są one bardzo efektowne – wręcz przeciwnie – można odnieść wrażenie że są oszczędne i kameralne. Nie jest to jednak zarzut. Dzięki takiemu technicznemu zabiegowi serial staje się jeszcze bardziej naturalistyczny. Sceny dziejące się na terenie statków kosmicznych często mają charakter paradokumentalny. Kręcone są z ręki, niedbale, tak aby widz poczuł się, że sam znajduje się w epicentrum akcji. Walki kosmiczne natomiast to połączenie grafiki komputerowej i widoku z kokpitu, pokazującego pilota myśliwca (podobnie jak chociażby w Gwiezdnych Wojnach). Mimo że jest to rozwiązanie tradycyjne, w przypadku BSG sprawdza się doskonale ze względu na świetny montaż ciekawe zagrania fabularne. ‌‌Battlestar Galacticajest jedną z nielicznych produkcji, która przez całą długość serialu nie obniżyła znacząco poziomu artystycznego. We współczesnej telewizji, coraz częstszą tendencją jest sztuczne przeciąganie fabuły popularnych serii, aż tracą jakiekolwiek wartości i przestają się nadawać do oglądania (Dexter, Czysta krew). Battlestar Galactica na szczęście uchroniło się przed tym trendem. Czwarty sezon nie był oczywiście najlepszy, miał swoje wady, charakterystyczne dla finałów długich telewizyjnych produkcji. Mimo to prezentował poziom zadowalający, w porównaniu do propozycji konkurencyjnych i nie odstawał znacząco od tego czym BSG zachwyciło widzów. Dlatego też polecam to arcydzieło wszystkim fanom science fiction i nie tylko. Każdy kto szuka trochę ambitniejszej telewizyjnej rozrywki, w Battlestar Galactica znajdzie coś dla siebie. Trudno mi teraz wskazać jakieś znaczące wady, którymi mógłbym ową produkcję obarczyć. Pojedyncze odcinki oczywiście zawierały słabsze motywy, które jednak przy całościowym oglądzie nie miały większego znaczenia. Ze świeczką szukać nowego serialu science fiction, będącego w stanie dorównać poziomem artystycznym dziełu Ronalda D Moore’a. Na pewno The Expanse jest propozycją dobrze rokującą, korzystającą z niewątpliwej spuścizny BSG. Czy jednak zachwyci widzów i dorówna swojemu wielkiemu prekursorowi, dowiemy się dopiero po premierze drugiego sezonu. W oczekiwaniu na niego warto zapoznać się, bądź odświeżyć kosmiczną epopeję Ronalda D. Moore’a, ponieważ zupełnie się nie zestarzała (finał miał miejsce w 2009), a wręcz przeciwnie - nadal może nadawać ton we współczesnej telewizji. Szkoda tylko, że tak niewielu umiejętnie korzysta z jej schedy, bo gdyby tak było, gatunek space opery przeżywałby dzisiaj swój twórczy renesans.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj