Dawno, dawno temu na Cartoon Network…

Wszystko zaczęło się ponad siedem lat temu od pełnometrażowego filmu (choć tak naprawdę jeszcze wcześniej od dwuczęściowego miniserialu w 2D stworzonego w 2003 roku przez Genndy’ego Tartakovsky’ego), który mieliśmy okazję obejrzeć w kinach i który był pilotem nadawanego później przez Cartoon Network serialu (ale nie są to chronologicznie pierwsze odcinki), reżyserowanego pod nadzorem Dave’a Filoniego i stworzonego przez Lucasfilm. Początki nie były zbyt widowiskowe i nie zapowiadały sukcesu, a fani podeszli do pomysłu z dużą rezerwą – serial animowany, którego akcja rozgrywa się pomiędzy Star Wars: Episode II - Attack of the Clones a Star Wars: Episode III - Revenge of the Sith, wyświetlany na CN, z nową nastoletnią bohaterką? Szkoda czasu na serial dla dzieciaków! Jednak właśnie czas pokazał, że pomimo średnio udanego startu, z kolejnymi sezonami serial zaczął dorastać i nabierać szlifu, nie tylko fabularnie, ale i wizualnie. Już w drugim sezonie odcinki zaczęły łączyć się w większe, bardziej rozbudowane i skomplikowane historie (w tym znajdziemy w Wojnach... nie tylko subtelne nawiązania do Starej Trylogii, ale też do innych gatunków filmowych czy wręcz konkretnych tytułów), w trzecim sezonie poprawiono znacznie wygląd postaci, atmosfera zaczęła gęstnieć i mrocznieć im bardziej zbliżaliśmy się do Epizodu III (poza tym jest to serial o wojnie, którego bohaterowie są często poddawani torturom i zabijani). Grafika i animacja stawały się też coraz bardziej szczegółowe – światło, kolory, pomysły na kolejne planety (Lotho Minor, czyli planeta-złomowisko z odcinka Brothers, to mój absolutny faworyt), mimika postaci, widowiskowe bitwy i pojedynki na świetlne miecze – czasami można zapomnieć, że ogląda się film animowany, i przyznaję się, że zdarzało mi się wręcz zagapić na jakiś szczegół: detal tła, światłocień, gest, ruch albo grymas i po prostu podziwiać, jak to jest zrobione. Co prawda design postaci wymaga może nieco przyzwyczajenia (łatwiej będzie tym, którzy mają do czynienia z grami komputerowymi lub są otwarci na różne formy graficznej twórczości), ale dla mnie osobiście te jakby nożem w drewnie cięte kanty nadają całości dużo oryginalności i pasują do Gwiezdnych wojen oraz tematyki serialu. Czytaj także: Najlepsze odcinki Gwiezdnych wojen: Wojen klonów
źródło: materiały prasowe
Początkowo serial miał mieć osiem sezonów, jednak na początku 2013 roku, po tym jak Disney kupił Lucasfilm, ogłoszono zakończenie Wojen klonów po piątej serii mimo protestów fandomu. W 2014 roku serial uzupełniono o tak zwane Lost Missions, czyli dodatkowe 13 odcinków, które udało się ukończyć twórcom (i całe szczęście, bo są wśród nich jedne z najlepszych). Ten niekompletny sezon szósty ukazał się już na platformie Netflix, gdzie cały serial jest też obecnie dostępny. Niektóre z historii postaci zakończono w komiksach lub książkach, obejrzeć można także osiem tak zwanych story reels, czyli odcinków z podkładem dialogowym i dźwiękowym, ale w początkowej fazie animacji, które miały się znaleźć w dalszych lub wcześniejszych sezonach. Warto też chyba wspomnieć, że Wojny klonów otrzymały całkiem sporo nominacji do różnych nagród oraz same nagrody, w tym dwie statuetki Emmy dla najlepszego programu animowanego, nie wspominając o nagrodach w kilku pomniejszych kategoriach, w tym dla aktorów dubbingujących postacie. Wśród znanych nazwisk usłyszycie Christophera Lee (film), Samuela L. Jacksona (film), Liama Neesona, Sama Witwera, Davida Tennanta, Tima Curry'ego oraz Anthony’ego Danielsa i Marka Hamilla. Co ciekawe, spora część aktorów z Wojen klonów podkładała głosy w Przebudzeniu Mocy. Z głównej obsady zabrakło niestety Ashley Eckstein, czyli serialowej Ahsoki Tano. No właśnie, skoro już o wilku mowa…
źródło: materiały prasowe

Ta wkurzająca smarkula, czyli kim, u licha, jest Ahsoka Tano?

Kiedy pojawiła się po raz pierwszy w 2008 roku w filmie pilotującym serial, fandom przewracał oczami w niemym geście zniecierpliwienia i dezaprobaty. Wydawało się oczywiste, że to czysty chwyt marketingowy dla przyciągnięcia młodszej widowni i w ogóle po co tworzyć postać, której ani nie ma w późniejszym filmie, ani nawet nikt o niej nie wspomina (to ogólny problem Gwiezdnych wojen – cała ta historia jest opowiadana wyrywkowo i niechronologicznie; trudno tu czasem stworzyć jednolitą i logiczną fabułę, kiedy chce się wcisnąć coś nowego pomiędzy coś, co już istnieje). Skoro tak, po co angażować widza w historię postaci, która na pewno na koniec zginie? Do tego jest przemądrzała, wtrąca się w wojskowe strategie, kwestionując decyzje generałów, brak jej cierpliwości i jakiegokolwiek szacunku dla starszych rangą, nikogo nie słucha… Zaraz, zaraz, czy to nie brzmi znajomo? Owszem - i jak się okazuje, to też ma swój sens, tak samo jak ma sens stworzenie postaci, do której potencjalnie nie ma żadnego odniesienia w późniejszej historii. Dave Filoni okazał się mianowicie sprytniejszy niż domniemania fanów i zamiast wykorzystać Ahsokę tylko jako narzędzie służące silniejszemu uwarunkowaniu późniejszej decyzji Anakina Skywalkera, stworzył bohaterkę niebędącą jedynie sidekickiem ani trybikiem fabuły, ale równorzędną postacią w stosunku do Anakina czy Obi-Wana. Owszem, Ahsoka jest tym bohaterem, z którym ma się identyfikować młodsza widownia, ale jest na tyle dobrze i ciekawie napisana, że staje się emocjonalnym punktem odniesienia dla wszystkich widzów. W historii, w której losy bohaterów są już wszystkim znane, taka postać była po prostu niezbędna. Zobacz także: Darth Maul i widowiskowe walki na miecze świetlne - obejrzyj fanfilm Przez pięć lat obserwujemy bowiem, jak Ahsoka uczy się odpowiedzialności, bycia dowódcą, poznaje cenę polityki, kompromisu i wojny, popełnia błędy i próbuje je naprawiać, wykłóca się o swoje racje z Anakinem, wykazując się przy tym nierzadko uporem i niesubordynacją godną swojego mistrza. Patrzymy, jak zbiera doświadczenie nie tylko jako Jedi, jak dorasta i dojrzewa, uczy innych, myśli samodzielnie i podejmuje własne decyzje, a ostatecznie także dokonujące moralnej oceny Zakonu i Rady Jedi, wybierając dla siebie zupełnie nową drogę. Relacja między Ahsoką i Anakinem to jedna z najładniejszych więzi, jakie stworzyły Gwiezdne wojny, będąca w stanie zaangażować widzów emocjonalnie. Tym sposobem ta teoretycznie zupełnie przypadkowa i nieistotna smarkula staje się pełnoprawną i niezależną postacią o własnej interesującej historii, wpisującej się w mitologiczny schemat wyprawy bohatera.
źródło: materiały prasowe

Prawdziwa tragedia Anakina Skywalkera

W serialu Filoniego postać Anakina nabiera zupełnie nowego wymiaru i głębi, które powodują, że jego upadek staje się o wiele bardziej smutny i tragiczny. Wreszcie dostajemy ten najbardziej heroiczny fragment życia Anakina, pozwalający zrozumieć, kim był człowiek, o którym z podziwem i sentymentem mówił Obi-Wan w Nowej nadziei. To jakby trochę inna postać niż ta, którą znamy z filmów. Trochę robi jednak bardzo dużą różnicę, nie chodzi tutaj bowiem już jedynie o szczeniacką ambicję, arogancję oraz lęk przed tym, że „wszystko umiera, nawet gwiazdy się wypalają”, ale o problem tkwiący gdzieś w samym Zakonie Jedi oraz w fakcie, że Rada nie potrafi dostrzec szerszego problemu i momentu, w którym Zakon przestał podążać za zmieniającą się rzeczywistością. Przyszły Darth Vader w Wojnach klonów wydaje się bardziej dojrzały i dorosły, a jego niedopasowanie i odmienność jako Jedi nie są nacechowane negatywnie, lecz powodują, że postać urasta trochę do roli buntownika, kogoś, kto łamie zasady w imię tego, co słuszne – momentami słabości Anakina są też jego najlepszymi cechami. Choć nie jest bynajmniej ideałem i posługuje się czasami bardzo wątpliwymi metodami, szczególnie kiedy poniosą go emocje (gniew, frustracja i zazdrość nie są mu obce - w pewnych momentach Ani balansuje na granicy lub wręcz ją przekracza).
źródło: materiały prasowe
Oczywiście jest nadal odrobinę bezczelny i narwany, a jego brawura graniczy z arogancją, ale towarzyszy temu spora doza wdzięku i poczucia humoru oraz pozytywnych cech (uwydatnionych poprzez pokazanie młodego Skywalkera w nowych rolach i sytuacjach – szczególnie jako dowódcy, nauczyciela i przyjaciela), dzięki którym można zrozumieć, czemu Padmé go kocha, żołnierze darzą szacunkiem i pójdą za nim w ogień, a Ahsoka jest w niego zapatrzona jak w tęczę. Anakin okazuje się bowiem całkiem niezłym nauczycielem, którego metody wychowawcze odnoszą sukces tam, gdzie zawodzą metody Zakonu. Pozwala swojej uczennicy samodzielnie myśleć i pokazuje, że niewykonanie rozkazu czasami jest jedynym sposobem na zrobienie tego, co słuszne, a przy tym rozumie jej wątpliwości i rozterki - ale i on sam rozwija się dzięki tej relacji. To ktoś, kto nie przystaje do skostniałych struktur Zakonu (szczerze mówiąc, Anakin nie pasuje właściwie nigdzie), ale nie ma też niestety szansy tegoż Zakonu zmienić, mimo że nie jest odosobnionym przypadkiem. Filoni odwraca tym sposobem perspektywę tak, że (szczególnie na koniec piątego sezonu) nie sposób nie przyznać Anakinowi racji i stanąć po jego stronie, zadając sobie pytanie, czy ostatecznie to Anakin zawiódł Zakon, czy też Zakon zawiódł Anakina, nie potrafiąc dostrzec w nim oraz innych swoich członkach pełnowymiarowych osobowości, a nie tylko narzędzi, pomóc im znaleźć faktyczną odpowiedź na ich wątpliwości, krytyczne spojrzenie i emocjonalne problemy zamiast filozoficznych formułek i zestawu reguł. Specyficzna nić porozumienia, nawiązująca się w ostatnich odcinkach szóstego sezonu między Yodą a Anakinem, rozumiejącymi, że otwarcie umysłu na rzeczy potencjalnie niemożliwe jest warunkiem zgłębiania Mocy oraz pójścia do przodu i że czasami trzeba złamać kilka zasad, żeby znaleźć odpowiedzi na pytania, sugeruje, że taki dialog byłby możliwy, a młody Skywalker w innych okolicznościach mógłby stać się kimś naprawdę wyjątkowym.
źródło: materiały prasowe
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj