Jakiś czas temu, na suto zakrapianej imprezie rozpoczęliśmy dyskusję na temat filmu Bejbi Blues. Temat wypłynął całkiem przypadkowo. Nie było żadnego społecznego kontekstu czy bardziej złożonego dyskursu, którego pochodną stanowiłby film Katarzyny Rosłaniec. Ot, jedna z tych sytuacji, gdy ktoś w dygresji lub niezobowiązującym żarcie wymienia nazwę filmu i zaczyna się burza. Cóż za żenujący montaż. Skąd ta nienawiść do młodego pokolenia? Po co robić film o ludziach, których zupełnie się nie rozumie? Jakie to pretensjonalne, chaotyczne i niesmaczne. Kto pisał scenariusz? Jak można było wyreżyserować takie barachło? Ci aktorzy zupełnie nie rozumieją swoich ról. Kolejna godzina mijała, a na ruszcie wciąż znajdował się biedny Bejbi blues. Fala hejtu pochłaniała dzieło Rosłaniec, a chętnych do grillowania było coraz więcej. W pewnym momencie ktoś w przebłysku trzeźwości zasugerował, że nie ma co tracić czasu na rozmowę o złych filmach (oczywiście użył bardziej wulgarnego słowa niż „złych”). Na to inna osoba odparła, że jak najbardziej jest sens rozmów o takich dziełach, ponieważ… Argumentacja owego delikwenta nie miała oczywiście nic wspólnego z dziennikarską publicystyką, ale sprowadziła toczącą się rozmowę na interesujące tory, przemieniając imprezę w swoisty filmowy panel dyskusyjny. W tym momencie zostawmy podchmielonych rozmówców i zastanówmy się nad fenomenem złych filmów, które wywołują prawdziwe poruszenie wśród miłośników kina. Znamy to przecież również z portalu naEKRANIE.pl. Recenzja filmu, a przy niej ocena poniżej średniej. W komentarzach wszyscy są zgodni: mamy tu do czynienia z wyjątkową tandetą. Mimo to konwersacja kwitnie, a liczba chętnych do dodania swoich pięciu groszy z każdym dniem rośnie. Wynikiem tego, dany film zostaje zapamiętany, a w ekstremalnych przypadkach staje się częścią czegoś większego. Przywołany na wstępie Bejbi blues to oczywiście jedynie przykład. Nie jest to obraz ani radykalnie zły, ani znamienny dla jakiejś dużej popkulturowej zawieruchy w naszym kraju. Już większe zamieszanie wywołał wcześniejszy film pani Rosłaniec, pod tytułem Galerianki. Można odnieść wrażenie, że reżyserka, podążała do pewnego momentu tą samą drogą, którą dziś kroczy Patryk Vega. Komentarz społeczny grubymi nićmi szyty, pretensjonalna forma, tony wulgaryzmów i sceny mające na celu szokowanie widza. O Galeriankach również toczyły się dyskusje, choć nikt nie miał wątpliwości co do niskiej jakości tego dzieła. Złe filmy są częścią naszej popkultury, niezależnie od tego, jak dużo jadu na nie wylejemy. Słabe obrazy umacniają się w świadomości miłośników kina poprzez internetowe dysputy, memy, komentarze czy innego rodzaju niewybredne drwiny. Nie odkryjemy Ameryki, gdy stwierdzimy, że nasza rzeczywistość zbudowana jest z rzeczy zarówno dobrych, jak i złych. Podobnie jest z kulturą. Jej pełny obraz tworzy zbiór pozytywnych i negatywnych zjawisk. Być może dlatego wciąż z lubością toczymy dysputy o tej ciemnej stronie kinematografii i telewizji. Nie poświęcalibyśmy przecież naszego cennego czasu czemuś, co jest nam całkowicie obojętne. Złe filmy są częścią życia zakochanych w popkulturze, czy tego chcemy, czy nie. Tę regułę pojęło już dawno wielu twórców, którzy zasmakowali w bardzo złym kinie. Mimo niskiego poziomu ich produkcji kolejne dzieła przynoszą dochody, a co ważniejsze zostają zapamiętane. Kto nie zna Botoksu Patryka Vegi? Chyba każdy szanujący się kinoman zabrał choć raz głos w dyskusji na temat tego obrazu. Wielki dyskurs na temat Botoksu umocnił go w polskim popkulturowym kanonie. Mimo że większość wypowiadających, równało go z ziemią, jest on na tę chwilę jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich filmów. Z pewnością widzowie lepiej kojarzą Botoks niż na przykład Powidoki Wajdy lub Barwy ochronne Zanussiego. Wchodząca właśnie do kin Polityka również wpasuje się w tę tendencję. Patryk Vega opanował do perfekcji sposób zarządzania nastrojami społecznymi. Jego metody nie są zbyt wysublimowane, ale działają. Napędzamy mu więc tak zwany „fame”, dzięki czemu kolejne miliony wpadające do skarbonki zagłuszają płynące zewsząd słowa krytyki.
fot. Showmax
+4 więcej
Może nie warto więc rozmawiać o złych produkcjach? Gdybyśmy razili twory filmopodobne permanentną obojętnością, powstawałoby ich zwyczajnie mniej. Nie od dziś wiadomo, że współcześnie brak rozgłosu może zabić każde, nawet najbardziej wiekopomne dzieło. Co jednak zostałoby z naszej popkultury, gdybyśmy pozbawili ją osobliwych utworów Eda Wooda? Jak wyglądałby współczesny internet bez tysięcy bezbłędnych memów i gifów parodiujących The Room Tommy’ego Wiseau? Gdzie występowałby Nicolas Cage, gdyby kino klasy B zeszło do podziemia? Jak wyglądałaby codzienność popkulturowego wyjadacza bez kolejnych Transformersów, powtarzalnych horrorów czy superbohaterskich wydmuszek? Złe kino było, jest i będzie obecne w sercach miłośników filmów, a toczące się dyskursy są doskonałym dowodem na jego siłę oddziaływania. Istnienie złych filmów nie zabija więc współczesnej popkultury. Nie zaśmieca jej, nie zatruwa, nie demoralizuje. Nie można odmówić przecież nowemu Hellboyowi serca i ciekawej estetyki, mimo że fabuła praktycznie nie istnieje. Wizja artystyczna Zacka Snydera w Batman v Superman: Świt sprawiedliwości imponuje, niezależnie od wielu niezamierzenie karykaturalnych momentów. Myśląc o Transformersach, większość z nas ma przed oczyma postaci z filmów Michaela Baya, a Pięćdziesiąt twarzy Greya swoją uroczą naiwnością rozśmieszył niejednego poważnego krytyka. Nawet wspomniany już Bejbi blues posiada pewne pozytywne aspekty. Autorka filmu miała przecież dobre intencje. Podobnie jak w Galeriankach krytykuje konsumpcjonizm, rozbuchanie seksualne i deficyt więzi między dziećmi i rodzicami. Przesłanie jest więc tradycjonalistyczne, jednak pretensjonalny styl zdominował zalety obrazu. Swoją drogą, film spotkał się również z pozytywnym przyjęciem. Został wyróżniony między innymi na Festiwalu Filmowym w Berlinie, dostał także kilka nagród w Polsce. Wracamy więc do permanentnej waśni o gusta i smaki, choć tutaj Ameryki nie odkryjemy. Warto rozmawiać o złych filmach, ponieważ nasz dyskutant może okazać się zagorzałym zwolennikiem krytykowanej przez nas estetyki. Spory o kulturę wzbogacają pod każdym względem, zakładając oczywiście, że zachowamy elementarne zasady wymiany myśli i nie będziemy rzucać się sobie nawzajem do gardeł. Najgorzej mają filmy skazane na obojętność i zapomnienie. Te wszystkie produkcje, które nie zaprzątają naszych myśli, nie wzbudzają emocji i nie podnoszą ciśnienia, są jak zabawki z serii Toy Story, które kurzą się gdzieś na popkulturowym strychu, marząc o tym, żeby ktoś sobie o nich przypomniał. Dużo lepiej mają produkcje, na które wciąż natykamy się, niezależnie czy prowadzimy kinofilskie rozmowy, czy surfujemy po najdalszych zakątkach internetu. To tam nadal możemy natknąć się na sutki Batmana, ludzkie stonogi czy dzieci mające dzieci. W jakiś dziwny pokrętny sposób te motywy weszły do naszej popkultury, nadając nieco kolorytu szarej rzeczywistości. Naprawdę złe filmy, to więc te, o których zapominamy. Pozostałe są po prostu częścią naszego życia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj