„Ten film ma klimat!” – takie sformułowanie najczęściej zamyka jakiekolwiek dysputy na temat poziomu artystycznego danego dzieła popkulturowego. Może stanowić sprytny wybieg autorów recenzji, którzy nie zawsze potrafią logicznie uargumentować, czemu dany film lub serial zasługuje na uznanie. Jak bowiem polemizować z pojęciem, które nie ma klarownej definicji?
Często słyszymy, że serial Stranger Things ma klimat lat osiemdziesiątych, filmy David Lynch posiadają mroczny nastrój, Mr. Robot przepełniony jest atmosferycznymi zdjęciami, a trylogię Władcy Pierścieni ubarwia klimatyczna muzyka. Tego typu produkcji jest dużo więcej. W internecie można znaleźć dziesiątki stron internetowych, pełnych zestawień „najbardziej klimatycznych filmów/ seriali na świecie”. Takie listy pełne są produkcji, które nie mają ze sobą pozornie nic wspólnego. Od The Big Lebowski po Blade Runner. Od brytyjskiego Luther, aż po nowofalowe Sense8. Co sprawia, że niektóre obrazy według znakomitej większości miłośników popkultury określane są jako klimatyczne, a inne, mimo wysokiego poziomu artystycznego, takiego miana nigdy nie zdobędą? Czy owa cecha sprawia, że daną produkcję z automatu trzeba zakwalifikować do tych udanych, kultowych, wyjątkowych? Gdzie szukać genezy klimatu? Czy generuje go treść, czy forma danego dzieła? A może jesteśmy wodzeni za nos przez zmyślnych twórców, którzy do perfekcji opanowali sztukę zabawy z emocjami widza?
Środek lasu, późna noc. Ciemność pożera wszystko, co jest w polu widzenia. Rozjaśnia ją jedynie światło latarek dwóch młodych ludzi, przedzierających się przez gęstwiny, w bliżej nieokreślonym kierunku. Chłopak ubrany w skórzaną kurtkę i piękna blondynka o niepokojącym spojrzeniu. Oboje otumanieni narkotykami zataczają się, nic nie robiąc sobie z gęstniejącej ciemności wokół nich. Wokół panuje jednak wielki niepokój. Coś kryje się w mroku, coś ich obserwuje. Scena ubarwiona jest lekką muzyką, która kontrastuje z tym, co się dzieje na ekranie. Dwójka młodych, zagubionych ludzi podąża ochoczo w ciemność, a widz oglądający ten fragment filmu Twin Peaks: Fire Walk with Me ma ciarki na plecach, niezależnie, czy jest fanem twórczości Davida Lyncha, czy też nie.
David Drayton zamordował przed chwilą swojego syna. Zabił też kilka innych osób. Nie było to jednak zabójstwo z zimną krwią, a akt miłosierdzia. Świat się skończył. Pełzająca apokalipsa przedostała się do naszej rzeczywistości. Potworności, które wyłoniły się z mgły, sprowadziły na ludzkość armagedon. David z synem próbował opuścić przeklęte miejsce, jednak gdy w samochodzie zabrakło paliwa, a z oddali dotarł do nich upiorny ryk nadchodzącego monstrum, mężczyzna podjął decyzję o zbiorowym samobójstwie. Gdy skończył z pozostałymi i samemu szykował się do ostatniego strzału, usłyszał jeszcze raz ryk potwora – tym razem tuż obok niego. Spojrzał przez okno i ujrzał… wojskowe kordony toczące zwycięską walkę ze stworami, niosące przy tym pomoc potrzebującym. Gdyby pojawili się chwilę wcześniej… Podczas końcowej sceny filmu The MistFrank Darabont obserwujemy przemarsz amerykańskiego wojska, a w tle słychać utwór zespołu Dead can Dance, The Host of Seraphim. Niby nic się nie dzieje, ale w perspektywie poprzedzających wydarzeń widz nie może oderwać wzorku od ekranu.
Czernobog – potężne słowiańskie bóstwo ostatnimi czasy pomieszkuje w Chicago. Pracując w rzeźni, spełnia się jako bóg śmierci, choć do pełni szczęścia wiele mu brakuje. Odwiedził go właśnie dawno niewidziany znajomy z pewnym młodzieńcem. W niewielkim, skromnym mieszkanku, w oparach dymu papierosowego i w towarzystwie czterech tajemniczych kobiet dochodzi do pasjonującej rozgrywki w warcaby, której stawką jest życie. Ta kameralna scena to fragment serialu American Gods. Połączenie wybitnej gry aktorskiej i pomysłowości showrunnera Bryan Fuller sprawia, że widz ma wielką chęć, aby samemu wziąć udział w tej magicznej imprezie.
Powyższe trzy produkcje nie mają ze sobą zupełnie nic wspólnego oprócz tego, że potrafią poruszyć emocje widza. Świetna opowieść, dzięki której odbiorca zdobywa nową wiedzę, bogaci się wewnętrznie i czasem staje się lepszym człowiekiem, nie ma nic wspólnego ze stanem emocjonalnym, w który mogą nas wprowadzić pewne dzieła kulturowe.
Twórcy serialu Stranger Things zastosowali prosty trik, dzięki któremu miliony pokochały ich dzieło. Wrzucili do swojego serialu dziesiątki rzeczy kojarzących się wielu odbiorcom popkultury z często idyllicznym okresem dzieciństwa i wczesnej młodości. Takie rozwiązanie wygenerowało uczucie nostalgii – tęsknoty za czasami, które według wielu z nas były najlepsze na świecie. A jeśli nawet nie były, to w tej chwili mamy je w pamięci jako magiczny okres, kiedy życie miało wyjątkowy smak. Ten emocjonalny związek ze światem, który minął bezpowrotnie, wykorzystali cynicznie, bądź nie, bracia Matt Duffer, twórcy Stranger Things. Dlatego też mówimy o klimacie tego serialu. Oglądając go, odczuwamy intensywniej i - co bardzo ważne - możemy go odnieść do naszego życia i osobistych emocji. Czy w ten sposób możemy zdefiniować klimat?
Bardzo ważnym elementem w budowaniu klimatu jest oprawa audiowizualna. Zakładając na chwilę, że klimat filmu i serialu służy do wprowadzenia widza w określony stan emocjonalny, odnieśmy to zjawisko do innych dziedzin sztuki. Chyba każdy z nas ma gatunek muzyczny, powodujący nostalgię, wzruszenie czy euforię. Ludzie są również wzrokowcami. Podoba nam się to, co widzimy. Sztuka graficzna, architektura – każdy z nas świadomie czy podświadomie jest smakoszem estetycznym – to jedna z oczywistości ludzkiej egzystencji.
Kinematografia i telewizja ochoczo łączy oprawę wizualną z muzykę, tworząc sztafaż, któremu nie możemy się oprzeć. Pamiętacie szalonego gitarzystę z trzeciego Mad Max: Fury Road? Początkowe sceny pościgu z jego udziałem to według wielu fanów mocniejszych dźwięków, jeden z najpiękniejszych motywów w kinematografii. Quentin Tarantino bardzo umiejętnie korzysta z oprawy muzycznej, nadając swoim obrazom unikalny charakter. Kill Bill: Vol. 1, Death Proof czy nawet Pulp Fiction, byłyby zaledwie zadowalającymi produkcjami, gdyby nie perfekcjonizm Tarantino w kwestii budowania nastroju za pomocą zestawiania muzyki z obrazem.
Można to też odnieść do przykładu filmu Mgła. Finałowa scena nie byłaby tak sugestywna, gdyby nie zastosowany utwór zespołu Dead can Dance. Piosenka sama w sobie jest bardzo poruszająca. Zestawienie jej z konkretnym kontekstem wywołuje piorunujące wrażenie (utwór ten był wykorzystywany wielokrotnie w popkulturze). W tym przypadku nie mają tu znaczenia potwory i apokalipsa, ale decyzja, którą podjął bohater i jej reperkusje. Doskonały przykład, kiedy forma i treść działają wspólnie w celu wykreowania pewnej atmosfery.
Jeśli chodzi o oprawę wizualną, to ma ona duże znaczenie przy generowanie tzw. „mrocznego klimatu”. W jednym z powyższych przykładów David Lynch zrealizował scenę, w której z jednej strony forma jest najprostsza z możliwych (ciemność, rozjaśniana światłem latarek trzymanych przez bohaterów), a z drugiej wywołuje u widza uczucie niepokoju i niepewności. Podobne motywy przepełniają twórczość tego artysty. Nie bez kozery nazywany jest on mistrzem mrocznego klimatu. Duże znaczenie ma w jego dziełach również muzyka, ale to sposób prowadzenia kamery, gra światłem i scenografia wydaje się tu kluczowa. Lynch jest przecież również niezwykle wrażliwym malarzem, także estetyka wizualna to elementarny motyw w jego twórczości.
Podobna stylistyka dominuje w wielu dziełach popkulturowych. Mr. Robot korzysta obficie ze schedy po Lynchu. Dużo horrorów również próbuje wprowadzić u widza niepokój, zdenerwowanie, lęk i niepewność. Większość robi to jednak nieumiejętnie, korzystając jedynie z takich środków jak jump scare czy przerażająca charakteryzacja. Nie możemy tu mówić o klimacie, a raczej o gatunku i jego ramach. Oczywiście są chlubne wyjątki, jednak tylko najlepszym udaje się za pomocą efektów wizualnych wprowadzić odbiorcę w konkretny nastrój.
„A Oscara w kategorii najlepszy klimat otrzymuje…” Całe szczęście nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, aby rozdawać nagrody w tak dyskusyjnej dziedzinie. Z łatwością można wyobrazić się sobie trwające w nieskończoność dyskusje o tym, że Big Lebowski ma lepszy klimat niż Fargo, a Blade Runner 2049 wywołuje większe ciarki na plecach niż na przykład Logan. Czym jest więc klimat w filmach i serialach? Czymś pomiędzy ulotną atmosferą wpływającą na nastrój widza, oprawą audiowizualną uderzającą w poczucie estetyki odbiorcy i zabiegiem artystycznym wywołującym konkretny stan emocjonalny u oglądającego.
Klimat ma jasną definicję geograficzną. W sztuce to słowo oficjalnie nie istnieje, ale nie da się ukryć że ma olbrzymi wpływ na kulturę. Nie jeden raz wyniósł na szczyt słabą opowieść filmową bądź telewizyjną. Zdarzało się i tak, że braki w tej dziedzinie, kładły na łopatki, wydawać by się mogło, wybitne dzieło. Nic dziwnego więc że widzowie tak wielką wagę przykładają do atmosfery potrafiącej poruszyć ich uczucia, wprawiając w specyficzny stan emocjonalny. W świecie, w którym często cynicznie, próbuje nam się sprzedawać idee i sposób myślenia, takie ulotne doznania są na wagę złota. Nie wszystko przecież musi zostać zdefiniowane.