Wataha rozpoczyna się od zamachu bombowego, w którym giną oficerowie jednej z jednostek straży granicznej w Bieszczadach. Tylko jednemu z nich udaje się przeżyć. Kapitan SG Wiktor Rebrow (Leszek Lichota) w wyniku zamachu traci nie tylko swoich przyjaciół, ale przede wszystkim ukochaną Ewę. Zagubiony, próbuje dociec, co się wydarzyło i kto za tym wszystkim stoi. Oficjalne śledztwo prowadzi prokuratura. Poznaniem prawdy są zainteresowani również jego przełożeni. Nowe odcinki w każdą niedzielę o 20:10 w HBO. Z Dagmarą Bąk rozmawiał Dawid Rydzek.
Grana przez ciebie Aga Małek wprowadza do Watahy dozę komedii. Jako żółtodziób w ekipie wydaje się być najbardziej naturalna, nawet urocza w swojej nieporadności. Dużo jest w niej z ciebie czy to wszystko sprawka scenariusza?
Wiele wynika ze scenariusza, to nie ulega wątpliwości. Natomiast ja potem muszą coś zbudować właśnie z tych liter i zdań, które przeczytałam. Faktycznie jednak dość dobrze się w tej roli odnalazłam, bo jakoś podskórnie czułam, że jest mi ona bliska. Może nie jestem aż tak czupurna jak kapral Aga Małek, ale od zawsze wolałam bawić się z chłopakami i wolałam samochody od lalek Barbie. Taka "chłopczyca" ze mnie już w dzieciństwie więc wychodziła. Rzecz jasna w kontrolowanych ilościach, bo kokardek we włosach sobie nie odmawiałam. (śmiech) Bardzo podobała mi się ta rola, bo Aga jest dziewczyną, która bardzo chce pokazać, że ona jest tego warta, że nadaje się do tej pracy. Czasem idzie jej lepiej, czasem gorzej, ale ona bardzo się stara.
Jak zmienia się ona w trakcie tych sześciu odcinków?
Z czasem atmosfera zaczyna się zagęszczać i Aga musi stawić czoła temu, co się wydarza… a wydarza się dużo. Pojawia się prawdziwe wojskowe życie - to dla niej trudne momenty, ale pozbywa się w tam w końcu swojej naiwności. Zaczyna patrzeć na wszystko z większą pokorą. Już się tak nie stara, już nie zaciska pięści, zaczyna rozumieć to, że sama sobie nigdy nie poradzi i jest częścią większego zespołu. Przechodzi od momentu, w którym musi coś udowadniać do sytuacji, w której po prostu wykonuje już kolejne zadania.
[video-browser playlist="631109" suggest=""]
To, co dzieje się w Watasze to nie tylko pierwsze takie przeżycie dla twojej bohaterki, ale także dla ciebie samej. Chyba nie miałaś jeszcze okazji pracować przy takiej produkcji i w takich warunkach.
Na konferencji prasowej ktoś powiedział, że "Bieszczady to nie jest koniec świata". Nieprawda, to jest koniec świata. Kontaktować z rodziną mogłam się jedynie w określonych porach. Kiedy byliśmy na planie – a spędzaliśmy tam większość dnia, bo wyjeżdzaliśmy o świcie a wracaliśmy późnym wieczorem – zwyczajnie w górach nie miałam zasięgu. Telefon przydawał mi się więc jedynie do robienia zdjęć.
Czytaj również: Listopadowe nowości na kanale HBO. Premiera serialu "Dom Grozy"
Wiedziałaś na co się piszesz?
Niby wiedziałam, bo opowiadano mi o Bieszczadach, czytałam też scenariusze, wiedziałam jak to mniej więcej będzie wyglądało. Natomiast pierwszy dzień na planie tak czy inaczej zupełnie mnie zaskoczył. Poczułam się jak na westernie, w czymś tak odległym od naszego normalnego życia jak tylko się da. Miałam na sobie tyle ubrań, że wszystko było mocno opięte. Wrzuciłam więc na siebie mundur, a pod spodem miałam dresy i dodatkowe ocieplacze, po czym weszłam w las. Tam okazało się, że był jakiś wielki wąwóz, a ja musiałam zbiec - czy też raczej ześlizgnąć się - ze skarpy. Z jednej strony świetna zabawa, z drugiej okropnie ciężka praca. Do hotelu pamiętam wtedy wróciłam kompletnie zmiażdżona, ale to było fantastyczne przeżycie.
Scena z niedźwiedziem to też fantastyczne przeżycie?
Teraz ją miło wspominam, choć wtedy byłam autentycznie przerażona. Wszyscy mnie uprzedzali, że będą na planie dwa niedźwiedzie: jeden stary, już bez zębów, oraz drugi młody, ten, który temu pierwszemu zęby wybił.
[video-browser playlist="614667" suggest=""]
To brzmi pocieszająco…
Prawda? Wszyscy w każdym razie mówili, że nie ma się czego bać. Niedźwiedzie miały być też otoczone drutem pod wysokim napięciem. Jak przyjechałam jednak na plan okazało się, że te druty to zwykłe biały sznurki, które służą jedynie za imitację drutów, których niedźwiedzie się boją. Po kilku dublach na szczęście udało mi się oswoić już z misiem i całą tą sytuacją. Niedźwiedź był przeuroczy – pił Coca-Colę z kija, a nawet jadł jogurt truskawkowy. Niemniej problem w tym, że ten stary osobnik, z którym byliśmy w tej scenie nie chciał stanąć na dwóch łapach i ryknąć, na czym nam bardzo zależało. Po kilku próbach treser zdecydował, że wyciągamy z klatki tego drugiego, młodego, jurnego niedźwiedzia. Ten przez cały czas ryczał w tym zamknięciu i wyglądał naprawdę niebezpiecznie. I wtedy powiedziałam: "Wiecie co, to ja już poproszę tę dublerkę!" (śmiech)
Jak blisko tego niedźwiedzia musiałaś być?
Jakiś metr. Ten młody stanowił dla mnie problem, ten stary nie. On był naprawdę słodki!
Czytaj również: Rekordowa oglądalność 1. odcinka serialu HBO "Wataha"
Chwilę później była scena ucieczki przed niedźwiedziem. Z tym też było trudno?
To było tak, że kamera była daleko, a my z Leszkiem Lichotą z niedźwiedziem na plecach musieliśmy jak najszybciej biec. Wtedy byłam tak przerażona, że dziwię się, że nóg nie pogubiłam. Pamiętam, że ktoś krzyknął "akcja!", a ja parę sekund później już byłam na dole, w miejscu, do którego mieliśmy dobiec paręset metrów dalej. Okazało się, że w ogóle nie usłyszałam, kiedy ekipa krzyczała do mnie: "Stój, niedźwiedź nie wyszedł z klatki, jeszcze raz!" Ja biegłam przez siebie ze wszystkich sił, żeby tylko ten miś mnie nie złapał. Było gorąco, choć oczywiście wszystko też było pod kontrolą. Reżyser się śmiał, jak go zapytałam zupełnie poważnie: "Czy niedźwiedź mnie nie dogoni?" On zaś odpowiedział: "Spokojnie, Dagmara, mamy snajpera z środkiem usypiającym." No to pytam: "Tak?! Gdzie?"
Czy on był na planie tak jak te druty pod napięciem?
Być może! (śmiech)
[image-browser playlist="580566" suggest=""]Wataha to pierwszy serial polskiego HBO oparty na oryginalnym koncepcie. Nowe odcinki w każdą niedzielę o 20.10.