Za początek serialomanii powszechnie datuje się rok 1999, kiedy to na małe ekrany weszła Rodzina Soprano. Telewizja jakościowa – jak zaczęto nazywać kolejne produkcje w odcinkach – znów zaczęła rywalizować z kinem. W przeciwieństwie do sytuacji sprzed pół wieku nie chodziło jednak wyłącznie o nowość medium, ale o to, co zaczęło ono oferować. Do telewizji zaczęli przenosić się coraz bardziej znani artyści; to tam dopatrywano się ciekawych, świeżych historii, których zaczynało brakować w kulejącym amerykańskim kinie niezależnym.
Do Polski moda na seriale nowej generacji przyszła nieco później – jej początek można datować na lata 2003-2005. Wtedy na ekrany telewizorów trafiły pierwsze odcinki "Oficera" Macieja Dejczera, Pitbulla Patryka Vegi i Gliny Władysława Pasikowskiego.
Same wady i tylko jedna zaleta. Nigdy się nie skundlił
Opowiadający o pracy policjantów Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji w Warszawie serial zrealizowano na kinowym - lub może przede wszystkim światowym - poziomie. Doborowej obsadzie składającej się z Macieja Stuhra, Roberta Gonery i Jacka Braciaka przewodził Jerzy Radziwiłowicz, grający nadkomisarza Andrzeja Gajewskiego. Jego postać skrojono zgodnie z dominującym w serialach trendem wyrazistego głównego bohatera ze skazą. Radziwiłowicz jako policjant w niczym nie przypomina tutaj potulnego i ciepłego psychoterapeuty z Bez tajemnic. Bliżej mu raczej do doktora House’a – ma niesamowity tupet, jest nieuprzejmy nawet wobec swoich przełożonych, często łamie przepisy, a jednocześnie wszystko robi w imię sprawiedliwości i szeroko pojętego dobra. Jego niekonwencjonalne metody działania mogą się widzom podobać, podobnie jak fakt, że choć daleko mu do wzorowego stróża prawa, nigdy nie brał łapówek.
Gajewski się nie "skundlił", jak określają go koledzy po fachu. Ciągle też słyszymy o "zakładaniu oka", "klamkach" i "wózkach". W scenariuszu Macieja Maciejewskiego nie zabrakło bowiem charakterystycznego dla policyjnej gwary słownictwa. Glina jednak nie zyskuje na realizmie wyłącznie dzięki pojedynczym zwrotom. Cały język, jakim posługują się bohaterowie, jest prosty, szorstki, nierzadko wulgarny – mocno koresponduje z kojarzoną z zawodem męskością.
Ostatnia krew
Gdy w 2001 roku do polskich kin trafiał "Reich", nazywano go podsumowaniem dotychczasowej twórczości Władysława Pasikowskiego. Niemniej jednak, jak powszechnie wiadomo, nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, a zwieńczenie okresu w filmografii reżysera rozpoczętego Krollem uznano za "niezamierzoną parodię". Prawdziwe zamknięcie ery męskiego kina bandyckiego należy kojarzyć więc z Gliną. Serial Telewizji Polskiej jest swoistym pomostem między "Reichem" a Pokłosiem, produkcjami tak od siebie różnymi, że można by je uznać za dzieła dwóch innych reżyserów. Tymczasem Glina tę lukę wypełnia - zarówno pod względem formy, jak i treści.
Na początku lat 90., przeszczepiając pomysły z Zachodu na polski grunt, Pasikowski Krollem (a następnie w jeszcze bardziej spektakularnych i zarazem amerykańskich Psach) wprowadził do rodzimego kina świeżość. Dziesięć lat i sześć filmów później widownia nad Wisłą miała już dość zwolnionego tempa à la Quentin Tarantino i efekciarskiego rozlewu krwi rodem z filmów Sama Peckinpaha. Konwencja się opatrzyła - to, co wcześniej było odbierane z pełną powagą, stało się kuriozalne. "Od tego, co wyczyniał na ekranie Andre, czyli Baka, można było umrzeć ze śmiechu. Andre robił bowiem wszystko w zwolnionym tempie. Gdy szedł plażą, frędzle na jego skórzanej kurtce powiewały majestatycznie. Gdy kochał się z licealistką, pierze z pościeli unosiło się nad nim z gracją. Gdy strzelał, wydawało się, że strzela jakby przez całą wieczność" – komentował "Reich" na łamach Dwutygodnika Jakub Socha.
Glina rezygnuje z fajerwerków wizualnych na rzecz czegoś bliżej stylu zerowego. Podobnie jak w Pokłosiu, zdarzają się sceny drastyczne, ale nie uświadczymy tu hiperbolizującego je "slow motion". Tyle że Macieja Stuhra oglądamy tutaj nie w szatach thrillera, a raczej kina noir. W Glinie dla Pasikowskiego liczy się przede wszystkim treść, nie forma.
Słodko-gorzkie zakończenie
"Reich" miał z jednej strony podsumować dotychczasowe osiągnięcia Pasikowskiego, a jednocześnie dokonać zmiany na stanowisku największego polskiego macho. Zastąpienie Bogusława Lindy przez nieco młodszego Mirosława Bakę zostało pokazane wprost w scenie finałowego pojedynku, gdzie odtwórca roli Alexa w widowiskowy sposób ginie. Polska widownia widziała jednak już nie tylko zbyt wiele artystycznych zabiegów reżysera, ale także nie chciała oglądać kolejnych wcieleń Franza Maurera.
W Glinie zamiast kolejnego przebojowego i będącego w pełni sił witalnych mężczyzny o aparycji Bogusława Lindy mamy więc cynicznego, zmęczonego życiem nadkomisarza Gajewskiego. Nadal jest on w stu procentach męski – ma silny charakter, jest odważny i zdecydowany. Ma też piękną i młodszą od siebie kobietę, co wydaje się dodatkowo podkreślać jego maskulinizm. Nie jest to natomiast na pewno kolejny wariant Maurera z Psów, a co najwyżej jego wersja na emeryturze. Gajewski jest spadkobiercą wszystkich poprzednich bohaterów Pasikowskiego – człowiekiem, który przeszedł już w życiu wiele i przy tym niejednokrotnie dowodził swojej męskości.
Pokłosie "Psów"
Serial napisany przez Macieja Maciejewskiego w ogóle wydaje się być dla Władysława Pasikowskiego profetyczny. Jednym z głównych wątków w drugim sezonie Gliny jest morderstwo trójki Romów przez nastoletnich członków Młodzieży Wszechpolskiej. Z dzisiejszej perspektywy można uznać to za przedsmak Pokłosia z 2012 roku, w którym reżyser skupił się na morderstwie Żydów dokonanym przez Polaków. Wątek z Gliny już w trakcie emisji serialu zaczęto szeroko komentować, a jego kontrowersyjność – jak twierdzi sam scenarzysta – doprowadziła do zakończenia produkcji na drugiej serii.
Glina od początku był wyróżniającą się pozycją w ramówce TVP. Morderstwa i pobicia często przekraczały granice brutalności pokazywanej w telewizji, a mroczna, ponura atmosfera była przeciwieństwem tego, co prezentowali w podobnym czasie kolorowi Kryminalni. Od produkcji TVN Glinę odróżniała także konwencja – niesztampowa, wymykająca się schematom i przewidywaniom. Pasikowski i Maciejewski nie oferowali widzom standardowej cotygodniowej kryminalnej zagadki. Zamiast tego w trakcie sezonu odbywało się kilka śledztw, niektóre trwające trzy, cztery odcinki. Czasem były odosobnionymi zbrodniami, innym razem - częścią większego, trwającego całą serię wątku.
W Glinie nikt nie był bezpieczny. Twórcy nie bali się uśmiercać nawet głównych bohaterów. Gdyby serial potrwał dłużej, umrzeć musieliby prawdopodobnie wszyscy – dym papierosowy pojawiał się na ekranie jeszcze częściej niż w Mad Men, a nadkomisarz Gajewski palił więcej paczek dziennie niż Don Draper. Papieros w Glinie w ogóle pełnił rolę symboliczną. Oprócz bycia sposobem na ukojenie nerwów jest też synonimem dojrzałości i męskości. Momentem inicjacyjnym dla młodego policjanta granego przez Macieja Stuhra jest pierwsze w jego życiu zabicie drugiego człowieka. Właśnie to i zaczęcie palenia ustanawia Artura Banasia jako pełnoprawnego członka zespołu pracującego w Wydziale Zabójstw Komendy Stołecznej.
Choć zakończony przedwcześnie (Maciejewski napisał scenariusze jeszcze ośmiu odcinków trzeciego sezonu), serial Glina zdążył podbić serca widzów i krytyków. Ci drudzy jednak przy okazji analiz twórczości Władysława Pasikowskiego często zdają się o nim zapominać. Tymczasem polski reżyser po nieudanym "Słodko gorzkim" i Operacji Samum oraz kompletnej porażce "Reichu" w produkcji TVP znakomicie się rehabilituje zarówno pod względem ideologicznym, jak i artystycznym. Kończy z karykaturalnymi mężczyznami i stereotypizacją kobiet, ale jednocześnie wciąż tworzy charakterystyczne dla siebie męskie kino. Tylko tym razem w telewizji.
"Glina" | |
Gatunek: kryminał |
W rolach głównych: Jerzy Radziwiłowicz, Maciej Stuhr, Jacek Braciak, Robert Gonera, Urszula Grabowska |
Twórcy: Władysław Pasikowski | |
Liczba sezonów/odcinków: 2/25 | |
Lata emisji: 2004-2008 |
Odcinki polecane: już "Część I" zachęci do obejrzenia całości |
Dostępność: DVD | |
czytaj o serialu w naszej bazie |