To już siódmy raz, gdy Wrocław gości u siebie miłośników amerykańskiego kina niezależnego. Ten rok jest jednak wyjątkowy, ponieważ to największe miasto Dolnego Śląska pełni funkcję Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Z tego względu w programie festiwalu obok filmów tworzonych przez Amerykanów znalazły się pozycje, które przedstawiają Europejczyków w Ameryce oraz specjalne sekcje amerykańskich filmów niemieckiego reżysera Wima Wendersa i europejskie obrazy wielkiego Orsona Wellesa.  Te wyjątkowe zdarzenia dodatkowo urozmaiciły i tak bogaty program festiwalu. Kino Nowe Horyzonty, które usytuowane jest przy samym Rynku Wrocławia od początku jest festiwalową siedzibą American Film Festival. Ponieważ znajduje się w nim aż dziewięć sal kinowych, bistro i dużo przestrzeni, na chwilowy odpoczynek między seansami jest samowystarczalnym miejscem. To sprawia, że wszyscy uczestnicy zgromadzeni są ciągle w jednym miejscu, co ułatwia wymianę myśli po kolejnych filmach, a atmosfera ekscytacji i radości z bycia częścią tego wydarzenia jest wyczuwalna na każdym kroku. Już od poniedziałkowego poranka kino przeobraziło się w festiwalowe centrum – pierwsi niecierpliwi pojawili się w nim już koło godziny dziewiątej, kiedy to zaczęto wydawać karnety i tzw. press-packi. Z perspektywy czasu wiemy, że zrobili słusznie – bilety na Patersona, tegoroczny film otwarcia, rozeszły się w kilka chwil, niczym ciepłe bułeczki. Na szczęście druga okazja na to, by zdobyć swoją wejściówkę pojawiła się jeszcze we wtorek wczesnym popołudniem – kinomani dopisali, a w kolejce trzeba było swoje odstać. Nie obyło się bez emocji i czasem ostrej wymiany zdań, emocje sięgały zenitu! Jak się okazało wieczorem, był ku temu powód, bo Paterson okazał się doskonałym filmem. To był idealny wybór, by najnowszy obraz Jima Jarmuscha pokazać nam na sam początek. Paterson chyba wszystkich wprowadził w festiwalowy nastrój i skutecznie podgrzał atmosferę wysokich oczekiwań. Ten subtelny, przepiękny film, który okazał się być celebracją prozy życia, wyciszył emocje, zmusił do refleksji i otworzył głowy na nową perspektywę, co w przypadku kina festiwalowego ma ogromne znaczenie. Więcej o Patersonie napisałam TUTAJ i zapraszam Was do zapoznania się z moją recenzją, która nie zawiera spoilerów. Przypominam, że film do szerokiej dystrybucji trafi w grudniu. Bardzo udana była także sama ceremonia otwarcia, na której pojawili się: organizator festiwalu – Roman Gutek, władze miasta Wrocław, a także ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, który jest ulubieńcem festiwalowej publiczności. Pan Paul Jones przygotował sobie przemówienie w języku polskim i dzielnie zmagał się z pułapkami wszelkich szeleszczących słów, co wywoływało gromkie brawa i uśmiechy na twarzach zgromadzonego tłumu. Wolnych miejsc w kinowej sali tego wieczoru nie było. A czekało nas coś jeszcze! Wzruszający moment, gdy uzyskaliśmy łączność z wielką gwiazdą niezależnego kina amerykańskiego Jonasem Mekasem, który został uhonorowany w tym roku tytułem Indie Star Award. Jonas przypomniał nam wszystkim, dlaczego kochamy kino i prosił, by nie zapominać, że jego największą wartością jest pasja twórców, którzy swoje filmy realizują nie dla pieniędzy, ale dla zaspokojenia potrzeby kreatywności i wyrażenia siebie. Piękny moment, który później w połączeniu z seansem Patersona wybrzmiał jeszcze bardziej.
źródło: materiały własne
+2 więcej
Środa to już był zwykły festiwalowy dzień, czyli rytm, który od zawsze jest taki sam – ranne wstawanie, by pobiec do kina po odbiór biletów, szybkie śniadanie na mieście, kawa i pierwszy z pięciu filmów (o tym, co obejrzałam niedługo przeczytacie w recenzjach). W przerwach chwila, by ochłonąć, zjeść rogala świętomarcińskiego z pobliskiej cukierni i uśmiechnąć się do innych festiwalowiczów, którzy zmęczeni, ale szczęśliwi przemykają po kinowych korytarzach. Po ostatnim seansie trzeba jeszcze zajrzeć obowiązkowo do klubu festiwalowego, którym w tym roku jest Bułka z Masłem na Placu Solnym i dopiero wtedy można wrócić do domu. Przed snem w głowie kotłują mi się myśli związane z obejrzanymi filmami i ludźmi, których mam okazję spotykać tylko na takich imprezach. Zasypiam szczęśliwa. Czwartek, 7:23. Budzik natrętnie wyrywa mnie ze snu, w którym byłam gwiazdą filmową lat dwudziestych… Ups, tu już zaczyna się inna opowieść. Do usłyszenia!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj