Do Polski szaleństwo dotarło dopiero na przełomie lat 1999-2000. U nas działo się to trochę w innej kolejności, mianowicie najpierw pojawił się serial, a dopiero potem (w 2001 roku) wydawnictwo J.P.F. wypuściło na rynek komiks, który - tak jak anime - z miejsca stał się hitem. Cała seria cieszyła się tak wielką popularnością ze względu na rozbudowany świat, mnogość bohaterów, poczucie humoru i to, co większość stawiała na pierwszym miejscu, czyli spektakularne starcia z nowymi, coraz silniejszymi przeciwnikami. Widzowie zadawali sobie pytanie, jaka jest granica rozwoju bohaterów, którzy wciąż prześcigali się w wynajdowaniu nowych technik walki i wchodzenia na nowe poziomy mocy. Ta tendencja była mocniej zarysowana w serii "Z", kiedy to wraz z przybyciem Radima pojawiły się detektory mierzące siłę ciosu oponenta. Z każdą przygodą, treningiem, a zwłaszcza walką postacie stawały się silniejsze i pokonywały kolejne granice, przechodząc niekiedy w kolejne stadia rozwoju mocy i wyglądu fizycznego, jak Frezer czy Songo, po czym okazywało się, że gdzieś we wszechświecie znajduje się ktoś jeszcze mocniejszy. Kolejnym ciekawym pomysłem, który przyciągał rzesze dzieciaków przed telewizory, były fuzje bohaterów, zapoczątkowane przez Szatana Serduszko lub - jak kto woli - Piccolo (nie mylić z napojem nie do końca wyskokowym dla dzieci). Nie do wiary, jak niekonwencjonalne pomysły znajdował autor, by zwiększyć możliwości postaci, od absorpcji przez dziwaczny taniec fuzji po boskie kolczyki, a wszystko to miało na celu złączenie dwóch postaci w jedną superpotężną, by mogła stawić czoła z pozoru niezniszczalnemu wrogowi. Ważnym składnikiem nadającym tytułowi epickości były różnego rodzaju techniki walki i ataki, które stały się popularne i na pewien czas zagościły nawet w mowie potocznej. Pamiętam, jak na szkolnych boiskach lub placach zabaw można było usłyszeć okrzyki “makankosappo”, “technika kaito” czy wreszcie “kamehameha”. Ostatnim elementem - chyba najważniejszym, choć często marginalizowanym - były oczywiście tytułowe smocze kule, które po zebraniu ich w jednym miejscu spełniały życzenie lub życzenia (w zależności od tego, skąd pochodziły, bo trzeba pamiętać, że przez całą serię przewinęło się ich kilka). Wszystkie te oraz inne elementy, o których można by się rozpisywać - jak cuda nowoczesnej techniki zamykane w kapsułkach, wiszące w chmurach pałace, latające chmurki czy wszechobecne dinozaury, które potrafiły być również... ucywilizowane - tworzyły ciekawą i wciągającą fabułę, która działała na wyobraźnię jak narkotyk, przez co doprowadziły do wybuchu dragon ball manii również w naszym kraju. [video-browser playlist="721749" suggest=""] Potencjał tytułu był ogromny i wykorzystywały go różne firmy z branży papierniczej, spożywczej oraz producenci zabawek. Największym zainteresowaniem cieszyła się wydana przez Chio seria kart z postaciami z serialu. Bohaterowie oraz stadia ich rozwoju były podzielone na grupy, dzięki czemu można było rozgrywać zarówno zwykłe karciane „wojny”, jak i skomplikowane pojedynki taktyczne. Nie mogło być inaczej również w kwestii gier komputerowych, ale to temat na osobny artykuł. Wspomnieć jednak należy takie tytuły jak wydane w 1992 roku "Dragon Ball Z: Legend of the Super Saiyan" oraz "Dragon Ball Z: Super Butōden" z 1993 roku - od tego czasu bijatyki zaczęły górować. Rok później ukazała się gra "Dragon Ball Z: V.R.V.S", która wyszła tylko na automaty. Każdy fan, który miał przy sobie kieszonkowe, mógł spokojnie pobić się z kolegą, nasycając przy tym jednocześnie głód gry, walki i "Dragon Balla". Przełomem było wejście na konsole "Dragon Ball Z: Ultimate Battle 22" (nazwa pochodzi od liczby dostępnych postaci). Jednym z najbardziej popularnych tytułów był oczywiście "Dragon Ball Z: Hyper Dimension", w którego grał każdy szanujący się fan "DB". Kolejny tytuł był już dostępny tylko na konsolach - tak jak "Dragon Ball Z: Sagas", który wprowadził tryb poruszania 3D, gdyż od pewnego czasu był on dostępny, ale jedynie w walkach.
Kadr z gry
  Anime odcisnęło znaczące piętno na kulturze nie tylko w Japonii, ale i na całym świecie. Miliony fanów "Dragon Balla" do dzisiaj ogląda nowe filmy kinowe czy spotyka się na zlotach i widać, jak wielką miłością darzy ten serial. Powodem tego są nie tylko fabuła, bohaterowie czy ich starcia mające pokazać, który kogut jest silniejszy, ale także zasady moralne, przekazywana wiedza, niezbędna do życia w otaczającym nas świecie, zawarta przez autora. "Dragon Ball" jest jednym z najlepszych przykładów rozrywki, która “ucząc bawi, bawiąc uczy”, ponieważ zawiera wiele przekazów o życiu, których być może nie dostrzega się na pierwszy rzut oka. Pod powłoką typowego "nawalania się po mordzie" kryje się wiele elementów, którym warto się bliżej przyjrzeć, i pewnie dlatego wciąż po "DB" sięgają zarówno młodsi, jak i starsi. Przyznajcie się - kto nie próbował wzbić się w powietrze, teleportować, przykładając palce do czoła, lub porazić kogoś falą uderzeniową? W końcu Akira Toriyama zakończył mangę, ale "Dragon Ball" nie miał zamiaru umierać. Tōei Animation, czyli firma, która zajmowała się tworzeniem anime, nabyła prawa do stworzenia kolejnej (trzeciej) serii i tak oto powstał "Dragon Ball GT". Seria stanowiła kontynuację poprzednich, a główny bohater, Son Gokū, ponownie stał się dzieckiem. Skupiała się ona na humorze i rozbudowanym wątku Smoczych Kul, które panowały głównie we wczesnych odcinkach pierwszej serii, a przecież były tym, na czym "DB" miał się opierać. W tym momencie wielu myślało, że to już koniec, historia została opowiedziana i jedyne, co nam zostało, to wychodzące filmy kinowe (ostatnie dwa to "Dragon Ball Z: Battle of Gods" i "Dragon Ball Z: Resurrection of F") lub powtórki w telewizji.
Dragon Ball z Chio
  Na szczęście po prawie 20 latach przerwy będziemy mogli obejrzeć nowe przygody Goku i jego przyjaciół, albowiem 5 lipca rusza w Japoni nowa seria - "Dragon Ball Super" - której akcja przeniesie nas do czasów po Buu sadze, by pokazać nam perypetie starej paczki, ale i nowych bohaterów oraz wrogów poznanych częściowo w najnowszym filmie kinowym. Wspomnienia wróciły i obudził się dawny entuzjazm, bo chyba każdy chciałby usłyszeć jeszcze raz… KA ME HA ME HA!
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj