Family Guy zawsze do mnie bardziej trafiał niż The Simpsons czy South Park. Być może to kwestia stylu animacji, ale myślę, że to bardziej zasługa specyficzności Seth MacFarlane, którego przegięte i często mocno satyryczne poczucie humoru nawiązujące do popkultury i rzeczywistości po prostu do mnie bardziej trafia. Dlatego od samego początku śledziłem ten serial bez przerwy. Prawda jest taka, że Family Guy to nie jest przecież rozrywka najwyższych lotów. Często odcinki są utrzymane w stylu: "tak głupie, że aż śmieszne". Czasem można jednak odnieść wrażenie, że w kwestii satyry na rzeczywistość MacFarlane'a robił to po prostu lepiej niż twórcy wspomnianych seriali. Przede wszystkim miał to na pomysł i - pomimo często kloacznego poczucia humoru - nie przekraczał jakichś granic obrzydliwości. Przez te lata częściej udawało mu się jednak błyszczeć kreatywnością, by wyśmiać coś ze smakiem i klasą. Przez te lata Family Guy zmienił się nie do poznania. Wiele wątków poszło w totalnie skrajnych kierunkach. Na przykład na początku Stewie był moim faworytem, a jego chęć podbicia świata często mnie bawiła do łez. A potem nagle zdecydowano się zrezygnować z tej konwencji na rzecz jego seksualności, co często okazywało się już męczące i nudne. Tego typu zabiegów w całej 20-letniej historii serialu można znaleźć całkiem sporo, wręcz zaskakująco dużo, ale mimo różnych dziwnych decyzji, jakiś satysfakcjonujący poziom cały czas był utrzymywany. Nawet gdy było sporo słabych odcinków w sezonie, trudno było od tego się oderwać. To taka dziwna sytuacja, gdzie nadal twórcy wkładają w to serce i po prostu czuć to w odcinkach. Family Guy wciąż relaksuje i bawi. Taki odmóżdżacz z drugim dnem. To co w Family Guy zawsze mi się podobało to charakterystyczny styl MacFarlane'a. Nie chodzi mi bynajmniej o poczucie humoru, ale o podejście do opowiadania historii. Oglądając ten serial możemy doskonale poznać samego twórcę. Jego zamiłowanie do starego kina (nawiązań czy całych odcinków była masa), do muzyki klasycznej i jazzowej (sporo musicalowych wstawek wykonywanych też przez samego Setha) czy do poruszenia w humorystyczny sposób poważnych tematów. A nawet zdarzały się przez te 20 lat odcinki poważne, gdzie humor ustępował pola poruszenia ciekawych i ważnych kwestii. Czy to wtedy, gdy zabito Briana, czy choćby w ostatnich latach w wizytą Stewie'ego u terapeuty (w tej roli Sir Ian McKellen). Często właśnie MacFarlane wykorzystywał Family Guy to skomentowania rzeczywistości lub wyśmiania jej absurdów. Nie raz robił to trafnie i komicznie. A zarazem w totalnie innym stylu niż seriale tego typu. Najlepsze w historii Family Guy są parodie Gwiezdnych Wojen. To właśnie dzięki nim Seth MacFarlane wszedł do grona moich ulubionych twórców. Wziął on na warsztat Oryginalną Trylogię i poddał ją obróbce w sposób mistrzowski. Jeśli miałbym polecać jakieś parodie Gwiezdnych Wojen, te trzy odcinki Family Guy byłyby na szczycie listy obok Kosmicznych jaj. A taka właśnie różnorodność gatunkowa nadawała temu serialowi charakteru, bo pomimo lat, twórcom nie brakowało kreatywności do prezentacji coraz bardziej zwariowanych przygód bohaterów. Chyba moimi ulubionymi szaleństwami są: wieloletni konflikt Petera z kurczakiem oraz wspólne przygody z Simpsonami. Trudno tak naprawdę w jednym zdaniu powiedzieć, co jest przyczyną fenomenu Family Guy. Na pewno niekonwencjonalny humor, który znacząca różni się od stylu South Parka i Simpsonów. Styl animacji, który jest przyjemny dla oka, oraz nawiązania popkulturowe i te do rzeczywistości często spełniają swoją rolę. Pomimo lat nadal jest to serial bardzo niepoprawny politycznie (w historii były pozwy...), ale to nie jest jego największą zaletą. Chyba nadal jest nią sam Seth MacFarlane, którego charakter jest w tym cały czas obecny i działa z pełną mocą. Mnie nadal bawi i mam nadzieję, że tak będzie jeszcze przez lata.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj