Bunkrów nie ma, ale i tak jest... Chwila, to nie ten film! Futro z misia to nie są Chłopaki nie płaczą 2. Podczas wizyty na planie było to ważne dla całej ekipy filmowej, aby media pamiętały, że to kompletnie odrębna produkcja. Siłą rzeczy klimat może być podobny, bo w końcu mamy prawie tę samą ekipę, w której są Michal Milowicz, Olaf Lubaszenko, Bohdan Lazuka, Edward Lubaszenko, Cezary Pazura i Miroslaw Zbrojewicz. Mamy więc grupę ludzi, która dla pokolenia Polaków stworzyła coś niezapomnianego, z czego teksty są używane w mowie potocznej. Siłą rzeczy presja na Futrze z misia będzie duża, ponieważ nawet jeśli nie jest to sequel czegoś tak popularnego, oczekiwania od takiej ekipy naturalnie stają się wysokie wśród widzów. Cieszy mnie, że coraz częściej polskie filmy wychodzą poza Warszawę, bo ileż można opowiadać historii osadzonej tylko w jednym mieście, prawda? Tym razem wybrano Tczew, co zarazem wydaje się niekonwencjonalne i zaskakujące. Będąc jednak na planie w tym miejscu, można zrozumieć, że to wybór naprawdę interesujący. Nietypowość i zarazem wiekowość tego miasta siłą rzeczy nada historii trochę innego klimatu, bo nie będzie tutaj warszawskich drapaczy chmur czy oklepanych blokowisk, ale coś zupełnie innego. A to właśnie może stać się czymś atrakcyjnym, co nie tylko odróżni Futro z misia od propozycji gatunku z ostatnich lat, ale też nada mu unikalnego smaku. Polskie kino komediowe w końcu potrzebuje świeżych rozwiązań, a osadzenie akcji w Tczewie i też częściowo w Zakopanym to decyzje słuszne i konieczne, byśmy dostawali coś nowego w kinie komercyjnym znad Wisły.  Otwarte plany w publicznych miejscach to zawsze dość niecodzienny widok, bo czy ekipa chce, czy nie, gapie się znajdą i będą obserwować każdy ruch. W tym przypadku osadzenie akcji na jednym z peronów okazało się nie lada atrakcją, bo dobry widok był z pozostałych peronów oraz z pobliskiej galerii handlowej. Obserwując okolicę, da się jednak dostrzec, że nie było to wbrew pozorom problematyczne, ponieważ plan został bardzo dobrze zabezpieczony (z każdej strony rozstawiona została straż miejska), a fani obserwowali z dystansu. Nikt nie przekraczał granicy, nie chciał przeszkadzać i jedynie w chwili wyraźnie widocznej przerwy, podchodzili, by przywitać się z aktorami, poprosić o zdjęcie lub autograf. To zawsze jest sytuacja, gdy może być różnie, bo aktor też człowiek, może nie być w humorze na obcowanie z odbiorcą w tej danej chwili. Zwłaszcza, że docelowo jest tam w pracy, bo albo ma grać scenę, albo rozmawiać z zaproszonymi dziennikarzami. A każdy czasem słyszał historię o tym, że jakiś aktor lub aktorka bardzo negatywnie reagowała na uprzejmie proszących o coś fanów. Jak było w przypadku? Swojsko. Czuć, że ta ekipa jest otwarta na widza i chętnie pozowała, zamieniała kilka słów i pozostawiała pozytywne wrażenie. Być może to ta dostrzegalna dobra atmosfera przekłada się, że robią to chętnie i otwarcie. To jest trochę odświeżające doświadczenie, bo często podczas festiwali filmowych tworzy się bariera pomiędzy widzem, a aktorem. Taka nieprzekraczalna: my i oni. Tutaj tego nie było, bo dostrzegłem ludzkie interakcje i chwała za to, bo tak to powinno wyglądać. Rozmowy z fanami podczas takich otwartych zajęć są częścią tej pracy, a zrobienie fotki da ludziom wiele radości. Przy okazji promuje to film w mediach społecznościowych, więc sytuacja win-win dla każdego. A przy okazji nawet członkowie ekipy czy statyści korzystali z okazji... bo czemu nie? Nikogo chyba nie zdziwi, że najbardziej oblegany był... Slawomir Zapala! Ciekawe jest to, że podczas konferencji prasowej wiele osób bardziej interesowało się nim jako wokalistą, nie aktorem. Michał Milowicz wówczas stawiał sprawę jasno: w ekipie jest aktor Sławomir Zapała, nie piosenkarz Sławomir. Co ciekawe, najważniejsze dla ekipy było utrzymywanie tajemnicy na temat fabularnych niespodzianek, więc pewien trend z hollywoodzkiego kina dociera do Polski. 
- Gdy jest oryginalny scenariusz, trzeba go chronić. Film ma być przede wszystkim ciekawy, niezależnie od gatunku, więc lepiej nie mówić, bo takie zaskoczenia są fajne. Zaczyna się film, wchodzi jakaś postać i nagle robi coś nieoczekiwanego. Potem w recenzjach czytamy, że dalej nie mogę państwu nic powiedzieć, bo jest zaskoczenie - mówi Grazyna Zielinska.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
Na planie na peronie pojawili się m.in. Olaf Lubaszenko, Michał Milowicz, Bohdan Łazuka, Sławomir Zapała, Mirosław Zbrojewicz, Piotr Nowak oraz Krzysztof Kwiatkowski. Zanim jednak można było z nim porozmawiać, nakręcono kilka ujęć z postaciami gangsterów granych przez Nowaka i Kwiatkowskiego. Dowiedzieliśmy się, że to postacie dość specyficzne, bo jeden nie grzeszy inteligencją, a drugi o pseudonimie Śruba dobrze wkręca. Było dużo krzyku o Słowackim, ale trudno było wywnioskować, o co dokładnie chodziło. Szybko okazało się, jaka jest hierarchia wśród tej grupy postaci, bo otóż wychodzi na to, że ci dwaj to takie zakapiory. Nad nimi jest Igła grany przez Mirosława Zbrojewicza, którego szefem jest Nerwowy Olafa Lubaszenki, a ten natomiast ma jeszcze szefa wszystkich szefów nad sobą...  Z takimi aktorami w rolach charakterystycznych i najpewniej humorystycznie przerysowanych bandziorów potencjał komediowy z pewnością będzie na najwyższym poziomie. Szczególnie, że fabularnie jest tutaj dziwaczny punkt wyjścia w postaci nieudanej kradzieży narkotyków z tczewskiego komisariatu. Zamiast marihuany, wzięli kilogramy herbatki ziołowej, a ich towar ktoś wziął wcześniej. Taka lawina wydarzeń na samym papierze niesie ze sobą coś, co powinno przełożyć się na zabawny film. A do tego każdy aktor gra rolę, której w dużej mamy nie spodziewać się po nim. Jak powiedział mi Milowicz, chcieli złamać konwencję i dać aktorom zupełnie inne role. Dodał, że nie wyobrażał sobie, aby ten film mógł powstać bez Bohdana Łazuki.
- Przez to, że to ma być komedia, potrzebne są takie wyraziste, bardzo charakterystyczne postaci. Moja postać nazywa się Igła i oprócz tego, że dysponuje pewnymi narzędziami, dzięki którym ma taką ksywę, to może nazywa się też dlatego, że jakoś wyszczuplałem od tamtych dawnych gangsterskich czasów [śmiech] - mówi Mirosław Zbrojewicz.
- Michał zdecydował się powierzyć mi taką rolę, która ma duży wpływ na przebieg fabuły. Bardzo się z niej cieszę, bo to pozytywna postać. Nazywa się Fojcik i jest zakochany. Dla miłości zrobi wszystko i przez to nawet wkopie się w intrygę gangsterską, ale wszystkich szczegółów nie zdradzam. Trzeba zobaczyć w filmie.  Do tego nosiłem futro, które ma 92 lata. Jest naprawdę zabytkowe i zostało zrobione z prawdziwego barana. Gdy kręciliśmy dwa tygodnie temu, temperatura sięgała jakichś 40 stopni, a ja do tego miałem to futro... Trochę to odchorowałem, ale mam nadzieję, że było warto i na ekranie będzie to wyglądać dobrze - mówi Sławomir Zapała.
- Mnie się wydawało, że będzie to rola w analogii typu Chłopaki nie płaczą. Okazuje się, że nic bardziej błędnego! Gram księdza. Komedia tego typu, którą robi Milowicz, Lubaszenko i reszta, mam nadzieję, że nie będzie tylko komiczna, ale przede wszystkim będzie śmieszna. A to jest różnica.  Oczywiście mam taką nadzieję, ale jak mówił Romek Polański, do zobaczenia na srebrnym ekranie - mówi Bohdan Łazuka.
- Gram babcie i się ucieszyłam z tej roli. Dopytywałam się, jakie inne aktorki są w obsadzie, bo zaczęłam się zastanawiać, czy nagle wykosiłam całą młodzież aktorską? [śmiech] Powiem panu jedną rzecz a propo komedii. Jako dojrzała osoba miałam przyjemność pracować z panem Adamem Hanuszkiewiczem, wybitnym reżyserem teatralnym. W sztuce, którą reżyserował, był taki starszy aktor i jak go zobaczył, to krzyknął do niego jak do burego psa: nie komikuj. To polega na tym, że skoro jest śmieszna scena to ja sobie zrobię taką śmieszną minkę. Takie coś to jest fałsz, kłamstwo, oszustwo i zdzieranie pieniędzy z widzów. To jest nieprawda i złe aktorstwo. Tak nie wolno robić. Im bardziej gramy poważnie, publiczność nam wierzy i nie śmieje się z naszych min, tylko z sytuacji i słów, które padają - mówi Grażyna Zielińska.
 
- Nerwowy prowadzi szeroką działalność. Tak jak zwykle to bywa w takich organizacjach przestępczych, zajmuje się wieloma rzeczami. Jeden z elementów tej jego kryminalnej układanki mu gdzieś przepadł i trzeba go odzyskać, ponieważ należał on do kogoś ważnego… To może brzmieć intrygująco, ale w zasadzie w podobny sposób można opisać prawie każdy film gangsterski czy sensacyjny. Ważniejsze jednak od opisu fabuły wydaje się to, jaki będzie ten film. Liczę na to, że zostanie zrealizowany ze świeżością, pełnią energii i że będzie bawił - mówi Olaf Lubaszenko.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
Obserwując ekipę filmową zawsze zadziwiam się, ile to wymaga nakładu pracy cichych bohaterów, którzy potem wymieniani są w napisach końcowych. A to trzeba sprzęt przenosić, ustawić, przypilnować i dopilnować logistyki w najmniejszym stopniu. Wiadomo, że dużą rolę w tym odgrywa kierownik planu, który krząta się tak bardzo, że wydaje się być obdarzony mocą Doktora Strange'a z Avengers, bo jest w kilku miejscach na raz. Doskonale to też było widać w drugiej części zdjęć tego dnia, które odbyły się w domu jednorodzinnym troszkę dalej od okolic dworca. Na pierwszy rzut oka można byłoby pomyśleć, że jest w tym trochę chaosu, ale nic bardziej mylnego! Jest w tym zasada i porządek, który doprowadza do określonego celu, a wszelkie nieścisłości komunikacji szybko są rozwiązywane i nowe ustalania są momentalnie wprowadzane w życie. Można to nazwać kontrolowanym chaosem. To tam jedna ze scen była kręcona w dość małym pokoju. W środku kilku aktorów w czasie rozmowy, wokół z 20 osób ekipy filmowej i kilogramy sprzętu. Każda nadprogramowa osoba, w tym najpewniej bacznie przyglądający się wszystkiemu dziennikarz, powoduje, że jest coraz ciaśniej. Nawet wówczas ludzie się krzątają, kręcą, bo coś trzeba usprawnić, a oświetlenie poprawić, a coś przynieść z samochodu transportowego... Choć można odnieść wrażenie, że plan filmowy jest jak układ słoneczny, w którym planety krążą wokół słońca-reżysera, to bliżej temu do wspomnianych Avengers, gdzie jest nić porozumienia, a Steve Rogers i Tony Stark, w tych rolach reżyserzy Kacper Anuszewski i Michał Milowicz, przewodzą i nie pozwalają, by cel działań gdzieś się po drodze rozmył. Byłem na wielu planach filmowych, ale takie wnioski wbrew pozorom nie tyczą się każdego. Czasem jest w tym więcej chaosu, dyskusji i przygotowań, niż sprawnego realizowania założonych celów. Same rozmowy miały miejsce jeszcze w okolicach peronu w Tczewie. To też jest taki moment, gdzie albo weźmiesz sprawy w swoje ręce i od razu podchodzisz do aktora, mówiąc co i jak, albo dziewczyna z PR-u dystrybutora reagują momentalnie, rzucając dziennikarza w wir pracy. Tego dnia padło na opcję drugą, gdzie zanim jeszcze zdążyłem podjąć jakąś decyzję, Ania z Monolithu wszystko ustawiała i reagowała ze skutecznością i zdolnościami Czarnej Wdowy, czyli postaci Scarlett Johansson z Avengers: Koniec gry. Raz, dwa, nie ma to, tamto. Takim sposobem zamiast spędzić na czekaniu kilka godzin, jak to zazwyczaj ma miejsce, wszystko poszło szybko, sprawnie i przyjemnie. Chyba to był moment, gdzie największym zaskoczeniem był dla mnie Bohdan Łazuka, legenda polskiego kina, który był wesoły, otwarty i dużo żartował ku swojej uciesze. Jak to mi powiedział: ja już nic nie muszę, ja mogę. Czuć przede wszystkim, że Futro z misia choć nie będzie Chłopakami nie płaczą 2, ma szansę być czymś, na co czekają fani. Podczas zwyczajnych rozmów poza wywiadami, widać, że aktorzy mają to samo poczucie humoru, które doskonale znamy z tej kultowej produkcji i miejmy nadzieję, że udało im się przełożyć na scenariusz i realizację podczas pracy na planie. A każdy też dodaje coś od siebie, bo powiedziano mi, że jest miejsce na improwizacje. A to też jest ważne podczas tworzenia komedii, gdzie aktor czujący postać i klimat, może wnieść w daną scenę coś więcej. Ten humor dobrze zobrazowała scenka, gdzie na prośbę dziennikarza jednej z telewizji ogólnokrajowych, panowie gangsterzy wzięli go i wrzucili do bagażnika... I wyraźnie świetnie się przy tym bawili. Dlatego też to wszystko, co mi powiedzieli i co zobaczyłem, daje nadzieję, że ten duch Chłopaków nie płaczą 2 będzie w tym odczuwalny i zobrazuje nam się w poczuciu humoru, klimacie i mimo wszystko też świeżych rozwiązaniach, bo wydaje się plusem, że z jednej strony mamy Michała Milowicza za kamerą ze starej ekipy, a z drugiej młodszy Kacper Anuszewski, dla którego jest to debiut reżyserski w kinie pełnometrażowym. Być może połączenie dwóch zupełnie innych podejść da mieszankę, jakiej oczekujemy.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
+69 więcej
- Trochę nadużywamy Chłopaków nie płaczą przy porównaniach, ale wiem, dlaczego. To jest Futro z misia i, proszę, pamiętajmy o tym, bo nie jest to kontynuacja Chłopaków nie płaczą. Są aktorzy, którzy grali w tamtych produkcjach, w których miałem przyjemność brać udział, czyli Kilerów 2-óch, Sztos, Chłopaki nie płaczą i Poranek kojota, Klimat, nasze poczucie humoru i dystans do pewnych rzeczy. Myślę, że będzie to w jakimś stopniu zachowane. Natomiast jest to nowy twór, nowy scenariusz i nowy pomysł na historię osadzoną w obecnej rzeczywistości. Mam nadzieję, że aura tamtych filmów będzie towarzyszyć Futrze z misia. Choćby dlatego, że scenariusz był pisany naszą myślą, czyli tych twórców, którzy odpowiadali za tamte filmy. Jest Olaf Lubaszenko, Czarek Pazura, Mirosław Zbrojewicz i jestem ja. Tworzymy jakąś taką całość z tamtych lat, która przetrwała, jest i będzie. Liczę, że w filmie będzie to widać - mówi Michał Milowicz.
W jakimś stopniu czuć, że za kulisami Futra z misia jest pomysł, wizja i chęć zrobienia czegoś na poziomie, jakiego widz oczekuje. Sam Milowicz podczas konferencji prasowej mówił, że robią to w stylu amerykańskim, w sensie wyznaczyli sobie cel równania do wysokich standardów. Być może właśnie tego potrzebuje polska komedia, w której zbyt często ten humor nie działa. Parafrazując Chłopaki nie płaczą... Polska komedia nie ma luzu - rusza się jak wóz z węglem. Jest nadzieja, że być może Futro z misia będzie filmem, który da jej trochę polotu i finezji.
- Mnie przez lata pytano, kiedy powstanie komedia w stylu tamtych kultowych pozycji. Tak jak wspomniałem, mamy własne podejście do tego, jak widzimy naszą komedię. To nie jest komedia romantyczna, tylko komedia w stylu tamtych, które były na ekranach lata temu. Dla mnie to jest po prostu komedia, która jest stworzona w pewnym stylu, gdzie jest nieprzewidywalność zdarzeń, gdzie mam nadzieję będziemy zaskakiwać widza. Jeśli tamte komedie bawiły, mam nadzieję, że Futro z misia również tak będzie robić. Jest w tym filmie pewne przesłanie, ale komedia rządzi się swoimi prawami. To nie jest melodramat, to nie jest kino moralnego niepokoju, tylko komedia. W związku z czym trzeba do tego podchodzić z dystansem, z przymrużeniem oka i myślę, że inteligentny widz, a tylko tacy istnieją w tym kraju, będzie wiedział, o co chodzi - mówi Milowicz.
     
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj