Gaba Kulka to utalentowana, świetna i doceniana polska piosenkarka, która ma zamiłowanie do popkultury. Podczas festiwalu filmowego Tofifest w 2018 roku porozmawiałem z nią o muzyce filmowej, popkulturowych inspiracjach, Avengers, Gwiezdnych Wojen, Doktorze Who i wielu innych kwestiach.
ADAM SIENNICA: Jesteśmy na festiwalu Tofifest, gdzie bierzesz udział w koncercie w ramach gali zamknięcia. Jak to się stało, że jesteś częścią tego projektu?
GABA KULKA: Kulisy nie są jakieś frapujące i skomplikowane. Przyjęłam zaproszenie, bo temat muzyki filmowej i piosenki, która trafia na ekrany, jest mi bliski. Zanim jeszcze dostałam pulę utworów, z których będę mogła wybierać, wiedziałam, że jest to w polu moich zainteresowań.
Czyli mogłaś wybrać utwory?
Dostałam dość szeroką pulę do wyboru. Tak naprawdę wybrałam jeden z utworów, a dwa kolejne sama zaproponowałam. Ku mojej wielkiej radości zostały one od razu i z entuzjazmem zaakceptowane. Mam nadzieję, że ładnie uzupełniły repertuar.
Nie jest to twój pierwszy festiwal, na którym śpiewasz piosenki z filmów. W lipcu 2016 roku śpiewałaś utwór z Dracula Francisa Forda Coppoli w Sopocie.
Tak, piosenkę, która w oryginale wykonywała Annie Lennox. Śpiewałam tam więcej utworów. Był temat Komedy z Rosemary's Baby, było też Libertango Astora Pizzoli, wykonywane przez Grace Jones w filmie Frantic.
Ta piosenka z Drakuli najbardziej utkwiła mi w pamięci…
Tak, bo to taki utwór. Dla mnie jest to niewyjaśnione, dlaczego Love Song for a Vampire nie jest szlagierem. Dlaczego ta piosenka nie jest często coverowana? Wydaje mi się, że jak na taką fantastyczną kompozycję tego utworu jest go bardzo mało w sferze słyszalności. To powinien być wielki przebój, a tak gdzieś tam raz na jakiś czas przewinie się w radiu. Może trochę mówię o nim z sentymentem, bo pamiętam, gdy Drakula miał premierę i ten utwór leciał na MTV. Być może dlatego tak ten utwór cenię.
A sama lubisz piosenki filmowe? Może cię jakoś inspirują?
Moją wielką miłością jest muzyka filmowa, a piosenka w filmie, jeśli jest odpowiednio użyta, ma taką szczególną rolę, bo potrafi film lub scenę wynieść do innego wymiaru. Także sam obraz wynosi piosenkę na inny poziom. Inaczej się ją odbiera. Bardzo ciekawa symbioza. Są tacy reżyserzy, którzy są znani z tego, że potrafią mistrzowsko dobrać starsze utwory nie pisane specjalnie do filmu. W taki sposób, że wychodzi z tego składanka życia. Takim reżyserem na pewno jest Wes Anderson. To, w jaki sposób on dobiera muzykę, nie tylko popularną, a taką z różnych krańców świata, którą potrafi wykopać prawdziwy, myszkujący fanatyk, sprawia, że staje się DJ-em w swoich filmach.
W ostatnich latach sporo też dobrego w tym aspekcie mówi się o Edgarze Wrighcie. Choćby w kontekście Baby Driver.
Kocham Edgar Wright! [śmiech] By było śmieszniej, Baby Driver nie jest moim ukochanym filmem tego reżysera. Cenię ten tytuł, ale byłam odrobinkę nim rozczarowana. Być może dlatego, że nie oglądałam go w warunkach kinowych z dobrym dźwiękiem, tylko w głośności odpowiedniej dla mieszkania, w którym śpi dziecko. Możliwe więc, że zepsułam ten film sama sobie. Być może trzeba ryknąć sobie tą muzyką.
A jakie jego filmy jeszcze lubisz?
On naprawdę jest jednym z moich ulubionych reżyserów! Na przykład Scott Pilgrim vs. the World. To jest film, który mogę ciągle oglądać. Tam też muzyka odgrywała ważną rolę. Michael Cera grający na basie w sposób, w jakim nikt nigdy nie byłby w stanie wydobyć dźwięku z basu… [śmiech]
A wracając do muzyki stricte filmowej. Bliżej ci do tematów bardziej klasycznych, jak John Williams, czy bardziej współczesnych, nowocześniejszych?
To jest dla mnie bardzo sentymentalne, bo moja miłość do muzyki filmowej zaczęła się, tak jak w przypadku wielu osób, od Gwiezdnych Wojen Johna Williamsa. To ma dla mnie też inny odcień, bo ta muzyka była bardzo podobna do tej, która była w moim domu, gdzie istotną rolę odgrywała muzyka klasyczna. To jak John Williams fantastycznie ściągał z Prokofjewa, Strawińskiego i Szostakowicza, stało się dla mnie mostem pomiędzy tym, co wyniosła z filharmonii jako miejsca pracy moich rodziców. Te wszystkie nawiązania do klasyki pierwszej połowy XX wieku rosyjskich kompozytorów, sprawiły, że w Williamsie mnie to wciągnęło.
A kto poza Johnem Williamsem?
Później przez wiele lat byłam fanką wszelkiej twórczości Danny Elfman. Zaczęłam od tego, że zakochałam się w ścieżkach dźwiękowych z takich filmów jak Batman oraz Miasteczko Halloween. Wtedy odkryłam go nie tylko jako kompozytora, ale także wokalistę i lidera zespołu punkowo new-wave’owego Oingo-Boingo.
To może wielu zaskakiwać, że taki uznany kompozytor muzyki filmowej tworzy obok taką muzykę.
W pierwszym momencie może to zaskakiwać, ale po chwili widać, że to ma sens [śmiech]. Przede wszystkim, gdy się spojrzy na niego jak na takiego rudego elfa, który z szaleństwem w oku siedzi przy tych konsoletach mikserskich. Jak wbija w nie pazury i myśli, czy uda mu się nagranie orkiestry symfonicznej do kolejnej ścieżki. Gdy obok tego zestawimy go jako lidera zespołu łączącego SKA z punkiem i new wave’em, to wszystko staje się absolutnie logiczne.
A jak z Gwiezdnymi Wojnami u ciebie? Lubisz?
Czy lubię? [śmiech] Nie mam w tej chwili odpowiedniego t-shirta, tak jak ty, ale miałabym z czego wybierać [śmiech]. Bardzo lubię Gwiezdne Wojny! Cieszą mnie te nowe części, które z każdą odsłoną wydają się coraz lepsze. Jestem więc wielbicielką oryginalnej serii i tej najnowszej. Na prequele natomiast spuszczam zasłonę miłosierdzia [śmiech].
A jak muzycznie patrzysz na nowe odsłony?
Cieszę się, że do Rogue One: A Star Wars Story zatrudniono Michael Giacchino. Jeśli mówimy o takich klasycznych kompozytorach w duchu tradycji symfonicznej, to on jest fantastycznym kontynuatorem wątku Williamsa i Elfmana.
Widać, że Giacchino czuje ten sam klimat muzyczny jak Williams.
Zgadza się. Po pierwszy zwróciłam na niego uwagę po animacji Ratatuj. W filmie się zakochałam, bo jest przeuroczy oraz od razu po obejrzeniu sprawdziłam, kto napisał muzykę. Przyznam, że nie zawsze to robię. Okazało się, że był to jeden z pierwszych jego dużych hollywoodzkich filmów po muzyce do seriali i gier komputerowych. On potrafi być klasyczny, ale przy tym w ogóle nie jest nudny.
A tak rozmawiamy m.in. o muzyce do Gwiezdnych Wojen i do tego świata niedawno wszedł John Powell. Jak podchodzisz do jego twórczości?
Nie jestem fanką Johna Powella. Wspomnę, że większą fanką muzyki filmowej ode mnie jest moja siostra. Wyszła od tych samych filmów i muzyki Williamsa, tak jak ja. Jej zainteresowanie kompozytorami, jak na przykład Hans Zimmer, którego w ogóle nie kocham, jest tak wysokie, że jak coś wychodzi, ona ma płytę. Jest wszechstronna. Wiem, że ma trochę ścieżek Powella, ale mnie nigdy nie porwał.
Widzę, że naprawdę znasz się na temacie. Kogo jeszcze zaliczyłabyś do ulubionych?
Takim lubianym przeze mnie kompozytorem, który okrasza hollywoodzkie filmy swoim talentem, jest na pewno Alexandre Desplat. Potrafi to zrobić bardzo klasycznie, po hollywoodzku, symfonicznie, ale to nie wtedy najbardziej mnie fascynuje. Pierwszy raz zwróciłam na niego uwagę po filmie Narodziny z Nicole Kidman. Piękny film i muzyka niesamowita. Niby były tam środki klasyczne, ale też niepokojące syntezatorowe. Dużo tego słuchałam. Naprawdę fascynujące.
Pamiętam, że z uwagi na niego słuchałem muzyki z drugiej części Sagi Zmierzch…
Niestety, ja obejrzałam tylko samą trzecią część, bo chciałam zobaczyć Petera Murphy’ego, który miał tam grać [śmiech]. Po 45 minutach okazało się… że Peter Murphy pojawia się na dokładnie 15 sekund! Myślałam, że sobie zrobię krzywdę [śmiech]. Obejrzałam film tylko dla niego, bo skoro Peter Murphy ma grać wampira, na pewno warto [śmiech]. A wracając do tematu… lubię też eksperymentatorów muzyki filmowej.
O, jakich?
Na pewno świętej pamięci Johann Johannsson oraz Mica Levi, która robiła m.in. do Jackie. Naprawdę stworzyli fajne, eksperymentalne rzeczy, które może trudno się słucha poza kontekstem filmu, ale na ekranie ma silną obecność. Muzyka w takim stylu była też w Ex Machina czy w Annihilation, którego się wciąż boję oglądać.
Nie lubisz horrorów?
Boje się ich! [śmiech] A szkoda, bo naprawdę świetni twórcy często tworzą wyjątkowe wizje w gatunku, który zahacza o horror. Po prostu przemoc mogę znieść do pewnego poziomu, a już taki body horror… to przekracza moje możliwości [śmiech]. W tym gatunku powstaje wiele inspirujących filmów. Na przykład teraz wychodzi Mandy Cosmatosa. Bardzo chciałabym obejrzeć ten film, ale wiem, że go nigdy nie obejrzę. On raczej wykracza poza moją wytrzymałość. Gdy zobaczyłam zwiastun, pomyślałam sobie, ależ to jest piękne! Do tego gra tam Andrea Riseborough. Niestety…
A jak tworzysz swoje piosenki inspirujesz się jakoś muzyką filmową?
Nie wiem, czy to słychać, ale wydaje mi się, że jest to nieuniknione. Na pewno na moją muzykę wpływa Danny Elfman i jego fikuśności. Moja płyta sprzed dziesięciu lat, którą nagrywałam w domu, powstawała u szczytu mojej fascynacji Oingo Boingo i Dannym Elfmanem. Wydaje mi się to absolutnie niemożliwe, by nie było tego słychać. Ja to słyszę. Poza tym muzyka filmowa ma zamkniętą formę podobnie jak album. Nie jestem fanką albumów, które są tylko luźną kolekcją utworów. Preferuję coś, co jest tworzone myśleniem całościowym jako złożona forma opowieści. A takie podejście z muzyki filmowej jest we mnie głęboko zakorzenione.
A jak słuchasz muzyki filmowej? Zawsze po filmie czy też bez oglądania?
Słucham też bez oglądania. Często muzyka pojawia się przed filmem. Gdy jest to kompozytor, którego lubię lub film, na który się cieszę, nie mam problemu, by po to sięgnąć. Wiadomo, że czasem tytuły utworów mogą coś zdradzić z fabuły… [śmiech] Chyba aż tak bardzo się tego nie boję [śmiech].
W tym roku zdaniem wielu faworytem muzycznym w Oscarach będą A Star Is Born z Lady Gagą.
Te piosenki są w takim współczesnym stylu folk pop. Z tego, co słyszałam, ładnie to brzmi, ale nie do końca w moim stylu. Bardzo lubię Lady Gagę i naprawdę bardzo ją szanuję. Ona ma fenomenalny głos i wyjątkową świadomość artystyczną własnego miejsca na scenie. W ostatnich latach podjęła wiele świadomych wysiłków, by nie być kojarzoną z jednym stylem muzycznym. Choćby to, jak śpiewała w hołdzie Julie Andrews na Oscarach. Ciary! [śmiech] Może myślę trochę od strony branżowej, takiej okropnej, ale od razu pomyślałam: to był dobry ruch! Dobrze to wymyślili. To od razu otwiera nową perspektywę. Widziałam dwie wersje Narodzin gwiazdy, więc mogę obejrzeć i trzecią. Widziałam z Judy Garland, Barbarą Streisand, to mogę i z Lady Gagą [śmiech].
A same filmy inspirują cię artystycznie, gdy tworzysz muzykę?
Tak, zdecydowanie. Mam mniej czasu na oglądanie filmów niż dawniej, od kiedy powiększyła się nasza rodzina, ale fikcja jest dobrą podpałką pod tworzenie nowego utworu. Wychodzi czasem tak, że najpierw jest inspiracją, później zostaje przekierowana i jest o czymś innym. Na przykład na płycie The Escapist mam piosenkę Bad Wolf, która jest inspirowana serialem Doktor Who. Konkretnie dziewiątym Doktorem granym przez Christophera Ecclestona. Był tam taki wątek związany z tytułowym Bad Wolf, który ostatecznie dostał genialne rozwiązany.
Czyli jesteś fanką Doktora Who!
Tak, jestem fanką Doctor Who i cieszę się, że nowy Doktor jest kobietą. Uważam, że jest to o wiele spóźniony ruch. Lepiej późno niż wcale [śmiech] Jodie Whittaker widziałam wcześniej w serialu Broadchurch, gdzie była świetna. Po fragmentach z Doktora Who wnioskuję, że będzie zupełnie inną postacią. Może być bardzo fajnie.
A inspiracje filmowe niezależnie od gatunku? Możesz iść na przykład na The Avengers i poczuć inspirację?
Nie ma znaczenia. Po prostu musi coś mnie uderzyć. Bardzo lubię Avengers! Jestem fanką Jossa Whedona, więc pierwsi Avengersi bardzo mi się podobali. A później było różnie…
To Avengers: Infinity War ci się nie podobała?
Podobała mi się, ale… jestem strasznie ciekawa, jak to rozwiążą [śmiech]. Nie chcę spoilerować. Tam się strasznie dużo działo i z uwagi na tę wielość fabuły do przerobienia, mam dużo komplementów dla twórców, że to się nie rozpadało. To im się udało, ale jednocześnie nie mam wrażenia, że muszę po ten film od razu sięgnąć po raz kolejny. Nie tak, jak miałam przy pierwszych Avengersach. Zastanawiałam się, kiedy wyjdzie na DVD! Muszę obejrzeć! [śmiech]
A wracając do Whedona, co jeszcze lubisz z jego twórczości?
Właśnie! Tak wracając do tematu horrorów, mam wyjątek w tym gatunku. Choć to był raczej taki quasi-horror. Chodzi mi o The Cabin in the Woods, który został stworzony przez Joss Whedona i jego kolegę, Drew Goddarda. To było fantastycznie zabawne! [śmiech] Widać, że włożyli w to serce. W tym filmie te elementy z odrobiną posoki zupełnie mi nie przeszkadzały. Było to świetnie ironicznie ujęte. To przede wszystkim komedia. Jednak idąc na film, nigdy nie mogę być pewna. Dlatego muszę wiedzieć, czy po seansie zostanę z koszmarnymi obrazami przed oczami.
A seriale oglądasz?
Oglądam, ale nie mam tyle czasu co kiedyś. Na przykład ostatnio wciągnęłam się w Dear White People Od razu wchłonęłam oba sezony. Jest to serial zupełnie inny, niż człowiek się spodziewa. Ma ogromną dozę społecznego komentarza, ale jednocześnie jest bardzo stylizowany. Człowiek nie spodziewa się, że to będzie aż do takiego stopnia wystylizowane. Satyryczne momenty bawią. No i Giancarlo Esposito w roli narratora! Mam nadzieję, że będzie go więcej w kolejnym sezonie.
Masz jakieś marzenie, by stworzyć muzykę do filmu lub serialu?
Byłoby pięknie. Trzeba wierzyć w siebie, że jest się gotowym na nowe wyzwania. Mam pierwsze doświadczenie z pisaniem muzyki dla sceny. Napisałam muzykę do piosenek spektaklu Alicja w Krainie Czarów w teatrze Syrena. Było to fantastyczne doświadczenie. Nie tylko mogłam napisać muzykę do piosenek, które miały oryginalny teksty Lewisa Carolla, ale też muzykę ilustracyjną, która towarzyszy aktorom podczas gry na scenie. Było to intensywne, momentami trudne, ale niezwykle satysfakcjonujące doświadczenie. Mam nadzieję, że kiedyś będę miała szansę znaleźć temat i dać ten kolejny krok.
Ciekawi mnie, jak to brzmi… czy tworzysz to bardziej w swoim stylu, czy bardziej filmowych klimatach ala Danny Elfman?
Czasem mi się wydaje, że tworzę coś całkowicie nowego, a potem puszczam i słyszę: wiesz… to jest takie twoje! [śmiech] Nie ma siły. Zawsze wyjdzie to w moim stylu.