Powróciłam do mojego książkowego wyzwania. Po opuszczeniu szalonego świata rodziny Cullenów, szukałam innych pozycji, które wzbudzą we mnie nostalgiczne uczucia i chęć sprawdzenia ich pod kątem "zestarzenia się". Pewnego deszczowego dnia, oglądając zwiastun nowego filmu Maxa, Żółwie aż do końca, zobaczyłam znajome nazwisko. Już wtedy wiedziałam, że muszę wrócić do swojego DNF-a.  Dla tych, którzy nie wiedzą – termin DNF (skrót z ang. Did Not Finish) jest używany przez czytelników do określania tytułów, których nie udało im się przeczytać do końca. Można powiedzieć, że Gwiazd naszych wina to moje pierwsze DNF w życiu, choć jeszcze wtedy tak się tego nie nazywało. Pamiętam, że jako świeżo upieczona gimnazjalistka pożyczyłam książkę od koleżanki po obejrzeniu filmu z Shailene Woodley w roli głównej. Nie mam pojęcia, co dokładnie sprawiło, że nie zdołałam przebrnąć dalej niż 50 stron. Niemniej jednak, od tamtej pory nie sięgnęłam po żadną inną pozycję Johna Greena. Do czasu.
fot. materiały prasowe
Zanim przejdę do szczegółowej analizy, przypomnijmy sobie okres, w którym omawiana powieść była na szczycie swojej popularności. Choć historia podbijała amerykański rynek wydawniczy już w 2012 roku, nikt nie spodziewał się, że w 2014 stanie się globalnym fenomenem. Dziś te czasy szczególnie kojarzą mi się z erą Tumblra, a zwłaszcza geekową stroną platformy. Fani Harry'ego Pottera czy Igrzysk śmierci upodobali sobie estetykę profili z playlistami oraz grafikami nawiązującymi do ich ukochanych franczyz. Podobnie było z Gwiazd naszych wina w momencie premiery filmu. Popularnym rysunkiem był ten z chmurami i słowami "Okay? Okay", nawiązującymi do dialogów głównych bohaterów. Nieśmiało przyznam, że byłam jedną z tych osób, które ustawiły sobie taką grafikę w tle na Facebooku. Raczej nie zrobiłabym tego dzisiaj – szczególnie że z seansu już niewiele pamiętam. Natomiast chciałam sprawdzić, jak ta opowieść prezentuje się w dzisiejszych czasach. 

Gwiazd naszych wina próbuje wycisnąć z czytelnika łzy

Mając świadomość, że fabuła obraca się wokół rzeczywistości osób chorujących na raka, nie spodziewałam się lekkiej opowiastki. Przeciwnie – przez relacje znajomych oraz opisy na okładkach książek wydawało mi się, że John Green przytacza dość trudne, bolesne tematy, które mogą szczególnie poruszyć młodszych czytelników. Do Gwiazd naszych wina podeszłam jednak z pewną rezerwą, szczególnie że słyszałam pogłoski o "romantyzowaniu choroby" oraz "wywoływaniu płaczu na siłę". Po przeczytaniu powieści zaczynam częściowo rozumieć te krytyczne opinie.  Narratorką i protagonistką jest szesnastoletnia Hazel Grace Lancaster, która cierpi na nieuleczalnego raka tarczycy ze sporą kolonią guzów w płucach. Nastolatka spędza mnóstwo czasu na chemioterapii, testuje leki eksperymentalne i nie opuszcza domu bez butli z tlenem, umożliwiającej swobodne oddychanie. Mimo ciężkiej choroby jej rodzice starają się robić wszystko, aby dziewczyna miała jak najnormalniejsze życie. Martwi ich zachowanie córki, u której lekarz zdiagnozował depresję kliniczną. Stąd mama przekonuje dziewczynę, aby uczęszczała na spotkania grupy wsparcia dla chorujących na raka. Hazel robi to z nieukrywaną niechęcią, ale pewnego dnia pojawia się ON. Augustus "Gus" Waters natychmiastowo urzeka dziewczynę swoim atrakcyjnym wyglądem i... faktem, że nie spuszcza z niej wzroku.
- Powiem wprost: był przystojny. Jeśli nieatrakcyjny chłopak uporczywie się w ciebie wgapia, to w najlepszym wypadku uznajesz jego zachowanie za krępujące, a w najgorszym za formę napastowania. Ale przystojny chłopak... no cóż.
Okazuje się, że ten wręcz zahipnotyzowany chłopak jest byłym koszykarzem, któremu amputowano nogę przez raka. Hazel intryguje nastolatka już od pierwszych chwil. Choć znają się dopiero godzinę, bohater zaprasza naszą protagonistkę do swojego domu. Mimo że dziewczyna wydaje się przeciwna temu pomysłowi, zostawia czekającą matkę na parkingu i śmiało wyrusza z Gusem w drogę. To nie wydaje się logicznym rozwiązaniem, ale rozumiem, że w taki sposób Green chciał przyspieszyć zacieśnianie więzi między nastolatkami.  Oprócz przykrych doświadczeń, bohaterów zaczyna łączyć miłość do literatury. Dzielą się swoimi ulubionymi tytułami, a Hazel zaraża dziewczynę swoim zamiłowaniem do powieści Petera van Houtena, Ciosu udręki. Spoiler alert: Houten napisał o Annie, która choruje na raka krwi, a książka kończy się urwanym zdaniem, symbolizującym nagle przerwany bieg życia dziewczyny. Zatem nasza protagonistka skrycie marzy o poznaniu dalszych losów reszty bohaterów. Augustus usiłuje je spełnić, zabiegając o kontakt z autorem książki. Ostatecznie udaje mu się zdobyć zaproszenie na spotkanie z pisarzem w Amsterdamie. Dzięki fundacji wspierającej chore dzieci bohaterowie mogą wyruszyć w podróż za granicę. 
fot. 20th Century Fox
Jest to jednak podróż słodko-gorzka, szczególnie ze względu na jej zakończenie. Choć ostatecznie bohaterom udaje się przejść z relacji przyjacielskiej w romantyczną, okazuje się, że Houten jest zwyczajnym bucem, który nie potrafi się oderwać od alkoholu. Tym samym Hazel nie dostaje tego, czego chciała. Na domiar złego Augustus wyznaje, że ma nawrót raka. Właśnie tym wątkiem John Green usiłuje wywołać łzy u czytelnika. Przez następne kilka rozdziałów obserwujemy stopniowe upadki Gusa związane z szybko postępującą chorobą. Widzimy, jak chłopak powoli traci nadzieję oraz optymizm, który przyciągnął do niego Hazel. Niedługo później siedemnastolatek umiera, a my obserwujemy jego pogrzeb i załamującą się narratorkę. Brakuje jeszcze, aby John Green nabazgrał wielki czerwony napis na książce: "A teraz płaczcie".  Ostatecznie powieść kończy się poruszającym listem Augustusa do Houtena z prośbą, aby pomógł przygotować mowę pogrzebową dla Hazel. To miało być wisienką na torcie – takim momentem, w którym czytelnik sięga po pięćdziesiątą chusteczkę i wyciera łzy z opuchniętej twarzy. Green nie złapał mnie na tym – nie dlatego, że opis cierpiących ludzi był mi obojętny. Chodzi o to, w jaki sposób zostało to opisane. 

Gwiazd naszych wina, czyli filozoficzne brednie z seksistowskim kumplem w tle

Powieść jest wręcz przepełniona złotymi myślami i metaforami, przez co bohaterowie tracą na wiarygodności. Nie chodzi mi o to, że niepełnoletni, chorujący ludzie nie potrafią tworzyć poruszających, składnych wypowiedzi, bo wcale tak nie jest. Ale jaki nastolatek zna wiersze na pamięć i potrafi wypowiedzieć monolog z matematycznymi porównaniami bez zająknięcia? Green próbował uczynić z Augustusa i Hazel dojrzałych intelektualistów, wywyższając ich ponad swoich rówieśników, rodziców oraz cały świat.  Muszę również przyczepić się do stylu książki. Choć powieść czytało się w zabójczo szybkim tempie z uwagi na liczbę dialogów oraz przystępne słownictwo, niektóre zdania złożone były zbyt rozbudowane. Rozumiem, że to miało imitować lawinę słów, jaka pojawiała się w głowie Hazel. Jednak czasami trudno było połapać się, co bohaterka miała na myśli. Do tej pory nie jestem pewna, czy problemem jest polskie tłumaczenie, czy może wina leży po stronie autora. 
fot. 20th Century Fox
Dość problematycznym bohaterem tej powieści jest Isaac, czyli kumpel Augustusa, który przyprowadził go na spotkanie grupy wsparcia. Rzecz w tym, że o chłopaku dowiadujemy się trzech rzeczy – traci wzrok, lubi grać na konsoli i jest nastoletnim dewiantem. Kiedy poznajemy go w pierwszym rozdziale, obmacuje swoją (już później byłą) dziewczynę na parkingu. Po zerwaniu doszło do paru scen, w których chłopak mówi z żalem, że nie może zobaczyć żadnego biustu. Takie słowa w książce młodzieżowej wywołują ogromne zdziwienie. 

Gwiazd naszych wina – czy książka przetrwała próbę czasu?

Omawiana książka niejako zapoczątkowała nowy trend wśród adaptacji młodzieżowych. Mieliśmy już dużo fantastyki oraz dystopii, które znacząco różniły się od naszej szarej rzeczywistości. Choć romanse paranormalne, takie jak Zmierzch oraz Pamiętniki wampirów, angażowały widza, brakowało bardziej poruszających filmów. Dlatego twór Johna Greena był strzałem w dziesiątkę – nie widzieliśmy wcześniej historii o chorujących nastolatkach osadzonej we współczesnym świecie. Istnie perfekcyjny materiał na produkcję kinową.  Tym samym przyszedł czas na rasowe wyciskacze łez, które wciąż są popularne u znacznej grupy widzów. W 2014 roku zadebiutował również film Zostań, jeśli kochasz, w którym mogliśmy obserwować tragiczną historię nastolatki, zawieszonej między życiem a śmiercią po wypadku samochodowym. Dwa lata później Jojo Moyes doczekała się adaptacji swojej książki – Zanim się pojawiłeś – opowiadającej o sparaliżowanym mężczyźnie i opiekującej się nim dziewczynie. Wszystkie te historie łączą motywy nadziei, strachu przed stratą oraz śmierci, czyli czynniki, które zdecydowanie poruszają widownię. Nic dziwnego, że Trzy kroki od siebie było porównywane do Gwiazd naszych wina przez podobną tematykę oraz czynniki łzogenne. 
fot. 20th Century Fox
Nie mogę jednak stwierdzić, żeby książka Greena była szkodliwa dla młodszych odbiorców. Pomijając niepotrzebne podkoloryzowanie kwestii związanych z rakiem oraz wątpliwe zachowania Isaaca, myślę, że powieść w punkt oddaje uczucia, jakie mogą dręczyć chorujących. Wierzę w osamotnienie Hazel, która czuje brak zrozumienia ze strony szkolnej koleżanki. Historię wypełnia rozdzierająca bezradność oraz resztki nadziei Gusa i jego rodziców. Green podjął się okropnie trudnego i wrażliwego tematu, który ostatecznie udało mu się zaprezentować ze smakiem. Nie uważam, że przedstawiane choroby były w jakikolwiek sposób romantyzowane.  Podczas lektury Gwiazd naszych wina odczujemy upływ dekady – chodzi nie tylko o myśli bohaterów, ale też o styl narracji. Wierzę, że gdyby książka była wydawana w 2024 roku, uniknęlibyśmy seksistowskich wzmianek oraz zbędnych metafor. Pozostaje jednak kluczowe pytanie – czy ludzie nadal chcą czytać powieści o chorujących nastolatkach? Odpowiedzcie sobie sami. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj