Harley Quinn: Ptaki Nocy to film oparty na komiksach, który nie stawia sobie za cel tworzenia scen akcji z nadludzkimi mocami. Zamiast tego postawiono na ludzkie umiejętności walki obrazowane przez choreografię tworzoną przez jedną z najlepszych obecnie grup kaskaderów 87Eleven, czyli ekipę z serii John Wick.  Swego czasu pisałem Wam o tym, jak John Wick z małą pomocą serii Raid zaczął rewolucjonizować mainstreamowe kino akcji, ponieważ Hollywood nie umiało kręcić scen walk. Operatorzy się ich bali, reżyserzy nie rozumieli, a efektem tego była trzęsąca się kamera, szybki montaż tworzący sztuczny i wywołujący ból głowy dynamizm. W większości do tej pory standardowych walkach w hollywoodzkich filmach trudno doszukać się walorów rozrywkowych czy narracyjnych, często są to nic nie znaczące starcia wepchnięte na siłę, ponieważ ich nakręcenie jest traktowane przez twórców jako zło konieczne. Raid jako pierwszy w ostatnich latach rozpalił wyobraźnię Hollywood, inspirując do tego, by zrobić inaczej. Jednak to sukces Johna Wicka (choreografowie sami w sobie łączą swój wojskowy styl z podejściem z Azji) sprawił, że możemy rozmawiać o budowanym standardzie, bo każdy chce mieć walki kręcone w taki sposób. Do tej pory mieliśmy duże filmy poza Johnem Wickiem jak Atomic BlondeDeadpool 2Aquaman oraz Szybcy i wściekli: Hobbs i Shaw, a teraz mamy Ptaki Nocy. Sukces każdego tytułu i świetne recenzje scen akcji powodują, że mainstream idzie w tym kierunku - każdy chce imponować pracą kaskaderów w taki właśnie sposób.

Ptaki Nocy i ewolucja walk

Dlatego też Ptaki Nocy wbrew pozorom odgrywają w tym równaniu istotną rolę, choć nieświadomie, bo przecież sam film nie ma wielkich ambicji. To proste i pretekstowe kino akcji oparte na walkach, jak setki innych przedstawicieli gatunku. A wszystko posypane szczyptą dziwności i komiksowego klimatu. Jednak dzięki podejściu do nowego wykorzystania scen bójek, całość staje się istotnym elementem w ewolucji kształtowania się nowych trendów w podejściu do ekranowych pojedynków. To, co było w wymienionych filmach, jest i tutaj - świetne zdjęcia (wiedzieliście, że robił je dwukrotnie nominowany do Oscara Matthew Libatique?), dobry montaż oraz pomysł, który u wielu widzów wywoła oczekiwany efekt "wow". A on jest podbudowany faktem, że nie ma tu dublerek, ponieważ w prawie każdej scenie widzimy Margot Robbie i inne aktorki akcji. Wszystkie elementy składowe są ważne w drodze popularyzacji form mainstreamowego podejścia, ponieważ to, co jeszcze jest wyjątkiem w określonych tytułach, zaraz będzie standardem w każdym. W żadnych z wymienionych filmów - na czele z Ptakami Nocy - nikt nie narzeka na walki i sceny akcji. Ba, są one uniwersalnie chwalone, bo w końcu widz obserwuje pracę kaskaderów i popisy aktorów, a nie latający kadr przerywany cięciami co 2 sekundy, który wywołuje nudności i ból głowy. Nie ma w tym znaczeniu, że nie jest to doskonałe (są 2 sceny, w których kaskader zbyt szybko reaguje na cios), ani spektakularne czy rewolucyjne. Nikt nie mówi, że takie miało być czy jest. Należyte wykorzystanie najlepszych standardów jest narzędziem użytym świadomie, które przez to jak oddziałuje na widza, wpisuje się w trend popularyzacji ewolucji mainstreamowego pokazywania walk.

Walki mają znaczenie fabularne

Oczywiście w tego typu filmach jak Ptaki Nocy czy John Wick, główną rolą bitek jest rozrywka. Ma być efekciarsko, zaskakująco i ciekawie. Jednak główną rolą scen walki jest opowiadanie historii, ponieważ na przykładzie Ptaków Nocy można nawet rzec, że jest ona opowiadana walkami. Każda scena akcji, nie tylko pojedynki na pięści, musi mieć określony przebieg wydarzeń, a widz - wbrew pozorom - powinien być na niej skupiony tak samo jak na scenach dramatycznych. Choreografowie i reżyserzy gatunkowi przeważnie mówią, że na jej końcu odbiorca musi wiedzieć więcej o postaci lub historii, czyli innymi słowy tego typu motywy mają na celu rozwijanie bohaterów i fabuły. Cathy Yan, reżyserka Ptaków Nocy, jest tego w pełni świadoma i kapitalnie wykorzystuje to narzędzie w budowie narracji. Za przykład potraktujmy postać Czarnego Kanarka, która niewiele o sobie mówi i poprzez dialogi wiele o niej się nie dowiadujemy. Jednak jej pierwsza scena walki, w której idzie na odsiecz pijanej w trupa Harley, mówi nam o postaci wszystko, co powinno: o jej charakterze, kompasie moralnym i umiejętnościach zaskakująco sprawnie inspirowanych Muay Thai (zwróćcie uwagę na jej pracę nóg). W choreografii jest wiele miejsca na to, by właśnie takimi pozornie prostymi środkami pokazywać widzom fabularne znaczenie i przy okazji budować emocje. Przecież to samo jest w końcowej bitwie w parku rozrywki (metafora dosłownego wejścia do umysłu Harley, więc miejsce akcji walk nagle też ma fabularny cel, nie jest tylko fajnym miejscem). Pierwsze sceny to niechętny sojusz kobiet w obliczu zagrożenia, ale właśnie cała batalia pokazuje budowę ich relacji - współpracę, wsparcie i drobne detale dopełniające obraz. Choćby ta już słynna scena z Kanarkiem, której długie włosy przeszkadzają w walce o życie. Pomoc Harley z czymś tak błahym jak gumka do włosów nadaje całej scenie zupełnie innego wymiaru. Pojawia się realizm. A przecież relacja całej grupy Ptaków Nocy jest kształtowana w ogniu bitwy - kuta ciosami, kopniakami i przedstawieniem tego, kim są te postacie. Prawda jest taka, że problemem Ptaków Nocy jest mocne skupienie na Harley Quinn, a nie na pozostałych bohaterkach. Walki to nadrabiają, z nawiązką pozwalając zrozumieć wiele detali i ważnych aspektów tego, kim są i jakie one są. Ważne jest, że 87Eleven to grupa kaskaderów, która nie pracuje samowolnie. To nie jest tak, że reżyser mówi: wymyślcie nam walki i nic przy tym nie robi. W przypadku Ptaków Nocy obie panie, czyli Cathy Yan (reżyserka) i Christina Hodson (scenarzystka), odgrywały kluczową rolę w budowaniu pomysłowości tych starć. To Yan, z doświadczenia tancerka i choreografka, ustaliła określony kierunek, jakim chce podążać - realizm. Aktorki muszą prawie wszystko robić same, a 87Eleven powinno mocniej inspirować się azjatyckim podejściem. To właśnie dzięki niej mamy wiele zaskakująco dobrych rozwiązań w choreografii, które potrafią nie tylko zachwycić, ale też pokazać kreatywność całej ekipy. Celem było choćby inspirowanie się podejściem Jackiego Chana - zauważyliście na pewno, że często w scenach akcji wykorzystywane są rzeczy, które akurat są pod ręką (stąd też decyzja o umiejscowieniu kulminacji w takim, a nie innym miejscu) - ale też filmem The Raid 2: Infiltracja. Yan bowiem jest wielką fanką kina sztuk walki - tak dużą, że nawet w filmie mamy dosłowny hołd dla postaci wojownika z baseballem, który siekał nieprzyjaciół ku uciesze widzów. Jest jedna walka Harley Quinn w magazynie komisariatu, która pod względem choreograficznym nawiązuje do indonezyjskiego hitu w najmniejszych detalach. Hodson natomiast rozpisywała sceny w scenariuszu, wrzucając masę pomysłów, które potem kaskaderzy sprawdzali, czy i jak da się je zrobić. Przecież rzeczy w stylu podpalenie brody czy wspomniana sekwencja z gumką to właśnie autorskie punkty twórczyń. W choreografii jednak takich detali, pokazujących ciut inną perspektywę, jest o wiele więcej, a to pozwoliło urozmaicić i podkreślić ich kreatywność. Aby to wszystko osiągnąć, aktorki musiały same robić to na planie. To nie jest takie proste, jak można by oczekiwać, bo mówimy o kaskaderce bardzo rzadko wspomaganej CGI. To przede wszystkim wiązało się z całkowitą zmianą trybu życia - innego rodzaju żywienie i aktywność fizyczna, aby były one gotowe wykonywać te  ekranowe szaleństwa. Yan, inspirując się największymi mistrzami kina akcji, zmotywowała aktorki do tego, by razem z kaskaderami z 87Eleven trenowały ciężko przez pół roku nad aspektem fizycznym i choreograficznym, by potem na planie móc to jeszcze nakręcić. Reżyserem drugiego planu w dużej mierze odpowiedzialnym za przygotowanie i ostatecznie filmowanie walk był doświadczony Jonathan Eusebio (ciekawostka: zaczynał karierę w... serialu Ptaki nocy!), a przy dokrętkach wspomagał go sam założyciel grupy kaskaderów - Chad Stahelski, znany wszystkim jako współtwórca Johna Wicka. 

Choreografa dopasowana do umiejętności

Oczywiście przy pracy z aktorkami na poziomie hollywoodzkim wszystko musi być bezpieczne i zgodne z jakimiś granicami. Sytuacja jest wręcz identyczna do tego, jak Charlize Theron trenowała z nimi do Atomic Blonde. Eusebio, twórczynie, same aktorki i ekipa, przygotowując choreografię, musieli myśleć o dwóch kluczowych aspektach: znaczeniu fabularnym danej sceny walki oraz dopasowaniu sekwencji do dostępnych umiejętności obsady.  Dla przykładu Margot Robbie przez wiele lat w dzieciństwie trenowała gimnastykę (wspomina o trapezie gimnastycznym), a od 2016 roku trenuje m.in. boks i ju jitsu. Z uwagi na to, że Harley Quinn również była gimnastyczką, jest to kluczowa część choreografii przygotowanej dla tej bohaterki. Jak widzicie, wszelkie akrobacje w filmie, to nie jest żadna dublerka, ale właśnie sama Robbie. Takie samo podejście tyczyło się każdej aktorki. Dopasowano planowane ciosy do ich osobowości, fizyczności i mocnych stron. Dlatego też koniec końców jest to niesamowicie satysfakcjonujące i efektowne w kinie, ponieważ widz jest świadom autentyczności scen i nikt go nie oszukuje trikami, że tu czy tam była dublerka. A to jest ważne w dalszej popularyzacji trendu, która pozwoli przeistoczyć go w standard. Nikt tutaj nie mówi, że główne bohaterki to mistrzynie sztuk walki, więc aktorki nie muszą wyczyniać cudów w stylu największych gwiazd gatunku. To właśnie w tym miejscu pojawia się różnica w kształtowaniu choreografii, która jest inna niż w typowym kinie kopanym. Gdy tworzona jest walka pomiędzy osobami mającymi wybitne umiejętności, stosowana jest zasada "maksymalny ruch, minimalny efekt", czyli aby trwała jak najdłużej, by podkreślała prace kaskaderów lub aktorów oraz aby była jak najbardziej efektowna. Cathy Yan i spółka nie mieli zamiaru z Margot Robbie i spółki tworzyć kogoś, kim nie są dlatego postawiono na większy realizm w walkach, czyli na zasadę "maksymalny efekt, minimalny ruch". Dlatego bohaterki dążą do celu poprzez skuteczność, a nie po to, by było to jak najbardziej popisowe czy efekciarskie, aczkolwiek i tak dzięki kreatywność takowe jest. A przez to pozwala to stworzyć pojedynki mające zupełnie inną energię, co wcale nie znaczy, że gorszą czy sztuczną. Każda ekranowa walka siłą rzeczy ma też być rozrywka, więc nawet autentyczność to jedynie iluzja realizmu. Mamy zawiesić niewiarę i uwierzyć w to, co oglądamy, cieszyć oko, a nie zastanawiać się, czy Robbie naprawdę umie takie piruety, czy Seagal potrafi złamać rękę jednym ruchem, a Van Damme robić kopniaka w powietrzu co 2 sekundy. Ważny jest spektakl, emocje i znaczenie, jakie to wszystko ma w danym momencie. Wszystkie omówione aspekty scen walk Ptaków Nocy są tak naprawdę w taki sam sposób istotne w wielu dobrych filmach akcji. Trzeba jedynie zwrócić uwagę na detale i okaże się, że jakaś dana scena nie jest tylko po to, by (mówiąc kolokwialnie) prali się po mordach, ale ma znaczenie dla rozwoju postaci, relacji oraz samej fabuły. Reżyserka perfekcyjnie wykorzystuje to narzędzie, nawet pomimo różnych innych wad samej produkcji i pozwala widzom pokochać coś, co w Azji jest standardem od wielu lat. Dzięki kolejnym filmom kręconym w taki sposób, widzowie powinni zacząć to doceniać, bo to jest zupełnie inny poziom widowiska niż spektakl efektów specjalnych. Bardzo chciałbym, aby efekty pracy ostatnich lat właśnie szły w tym kierunku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj