Gdy kultura masowa bierze na tapetę temat rodziny, życie w magiczny sposób dostaje porządnego kopa i staje się jak to sławetne pudełko czekoladek u Forresta Gumpa – nigdy nie wiesz, co akurat ci się trafi. Lukrowany obraz najpopularniejszych klanów, które zmagają się z trudami codzienności w tym Domku na prerii i w tamtej Współczesnej rodzinie, bywał i nadal bywa skutecznie przetrącany. Zapewne najbardziej symptomatyczny po temu impuls dali Mario Puzo i Francis Ford Coppola (notabene członek zacnego rodu, który po dziś dzień wpływa na Fabrykę Snów) – Michael Corleone i jego krewni, obwieszczający całemu światu przywiązanie do familijnych wartości, podkładali sobie nawzajem świnie na każdym kroku, choć może w najbardziej okrutny sposób zamanifestowali to nie idąc, ale płynąc łódką. Mafijne rodziny to w ogóle oryginalni piewcy miłości do bliskich; już pal licho klan Soprano, ale taki Jax Teller w Sons of Anarchy w każdym odcinku dostawał przynajmniej kilka minut na swoje dywagacje nad spuścizną po ojcu i spadkiem dla synów. Jak się skończyło – dobrze wiemy. W świecie superbohaterów skrajności jest znacznie więcej. Zasadniczo, w telegraficznym skrócie, możemy mówić o trzech typach relacji z bliskimi: albo masz wielką familię, z którą nie wiesz, co począć (Shazam), albo dostajesz do swojego poletka krewnego-anioła (Spider-Man) lub połączonego więzami krwi szatańskiego prankstera (Thor), albo zostajesz sierotą i to już na zawsze determinuje twoją skłonność do przebieranek (Batman). W tym ostatnim segmencie początkowo można było umieścić Supermana. Tę historię już znamy: ostatni ocalały z Kryptona rozbija się gdzieś w Kansas, wychowują go najbardziej dobrotliwi ludzie na tym łez padole, ewentualnie Kevin Costner. Los, a może zapotrzebowanie wśród czytelników komiksów chciało, że na przestrzeni lat jak grom z jasnego nieba na Ziemię zaczęli trafiać jeszcze bardziej „ostatni” mieszkańcy Kryptona: Generał Zod z bandą swoich mięśniaków, mieszkańcy Kandoru, których Brainiac w rozmiarze „mini” ofiarował swojemu adwersarzowi, hologram Jor-Ela, w Man of Steel napastujący Lois Lane, wreszcie kuzynka Supermana, dla niepoznaki ochrzczona mianem Supergirl. Mogą zaprotestować skrupulatne feministki, ale my nie żyjemy w powieści Jane Austen – w literaturze niejednokrotnie bywało tak, że kobieta powstawała niejako w odpowiedzi na mężczyznę. Wiadomo, Ewa na Adama, Irene Adler na Sherlocka Holmesa. Komiksy, zwłaszcza w swojej Złotej Erze, równie chętnie korzystały z tej zależności. By znaleźć żeńską przeciwwagę dla potęgi Supermana, nie wystarczyła sama Wonder Woman. Już w 1943 roku hospitalizowana Lois Lane zaczęła śnić o tym, że zyskała kryptońskie supermoce dzięki transfuzji krwi Clarka Kenta – w ten sposób rodziła się postać Superwoman. Sześć lat później Superboy w czasie niewinnych igraszek ze swoją nową miłością, Queen Lucy, roztoczył w jej umyśle podobną wizję. Trzeba jednak zauważyć, że postać Supergirl w tym wydaniu największą siłę czerpała z zupełnie naturalnego podbicia serca swojego lubego. Ten sam kochliwy Superboy w jeszcze innej historii poznał kosmitkę, Shar-La. Ponieważ kobieta akurat przeżyła wypadek, niepokorny młodzian, Clark Kent, wyśmiał jej zdolność do kierowania pojazdami. Pozaziemska niewiasta nie pozostała mu dłużna: Superboy zaczął twierdzić, że w rzeczywistości nazywa się… Claire i jest swoją Super-Siostrą, gdy tylko założy trykot. Nigdy nie zadzierajcie z rozdrażnionymi kobietami, chłopcy! W 1958 roku Jimmy Olsen za pomocą swojego magicznego totemu powołał w komiksie do istnienia Supergirl. Jej jedynym początkowym zadaniem miała być pomoc Supermanowi, jednak ich drogi zaczęły się powoli rozchodzić. W każdym razie było już za późno na to, by ostatni syn Kryptona mógł zanegować fakt, że na jego planecie istnieją przedstawicielki płci pięknej, które również potrafią dać solidnego łupnia.
źródło: DC
Gdy Otto Binder i Al Plastino tworzyli w maju 1959 roku postać Supergirl, gros amerykańskich kobiet miało zasadniczo trzy życiowe cele: rodzenie i wychowywanie dzieci, opiekę nad domem podczas samczego polowania w pracy, względnie głośne piski i wrzaski na koncercie Elvisa Presleya. Można więc powiedzieć, że w kwestii promowania innego wizerunku płci pięknej komiksy wyprzedzały swój czas, ale także skutecznie podtrzymywały ówczesne męskie fantazje, z tą o Marylin Monroe na czele. Geneza Kary Zol-El, znanej powszechnie właśnie jako Supergirl, jest w dużej mierze zbieżna z historią Supermana: najpierw okazało się, że zagładę Kryptona przetrwało miasto Argo, które oderwane od planety zaczęło samotnie przemierzać otchłań Kosmosu. Ponieważ jednak promieniowanie i bombardowanie meteorytami było dla ocalałych nie do zniesienia, rodzice Kary, Zor-El i Alura, wysłali ją na Ziemię po to, by wychował ją zasiedziały już wśród ludzi kuzyn – Kal-El. Reakcja publiki na komiksowy debiut potężnej niewiasty była hurraoptymistyczna: DC dostawało tysiące listów w podzięce za swoje posunięcie, co w czasie republikańskiej prezydentury Eisenhowera było rzeczą nie do pomyślenia. Włodarze firmy podjęli decyzję o dalszym rozwoju i promowaniu kobiecej superbohaterki. Kara przyjęła sekretną tożsamość Lindy Lee, która z sierocińca Midvale uczyniła bazę wypadową do coraz śmielszych działań w walce ze złem. W 1961 roku została zaadoptowana przez Freda i Ednę Danvers, przyjmując jednocześnie ich nazwisko. Przez pierwsze trzy lata swojej komiksowej historii Kara dorabiała głównie jako „sekretna broń” Supermana, aż w końcu sławniejszy kuzyn-łaskawca postanowił obwieścić światu jej istnienie. W późnych latach 60. Supergirl skutecznie wychodziła z cienia Człowieka ze stali w czasie rozlicznych naparzanek z szemranymi typami, po drodze zyskując dyplom Stanhope College i przeprowadzając się ostatecznie do San Francisco. Zuch dziewczyna. Zapracowała na własną serię komiksową, jednak rzeczywistość przez te kilkanaście lat uległa już zmianie. Ponieważ rodzice dzieci kwiatów mieli w głębokim poważaniu słowa Boba Dylana: „I nie krytykujcie tego, czego nie rozumiecie”, Stany Zjednoczone wkraczały już w okres kontrrewolucji kulturowej. Tutaj głównie należy szukać przyczyny, dla której Supergirl i jej historie przestały interesować czytelników na tyle, by zachować dla nich osobną serię. Kara została w 1974 roku zrekrutowana do drużyny nazwanej „Rodzina Supermana”. Było jej w niej duszno, ale bardzo szybko objęła przywództwo w tym klanie; przez 8 lat firmowała swoją osobą działania bohaterów na tyle skutecznie, że prominenci DC ani myśleli o zdejmowaniu serii z komiksowego afisza.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj