Teoretycznie czasy, w których John Wayne wcielał się w Czyngis-chana, Katharine Hepburn grała Chinkę, a Alec Guinness bywał raz Hindusem, a raz Japończykiem powinny dziś budzić co najwyżej kpiący uśmieszek, ewentualnie grymas melancholii – jak to dziwaczne relikty przeszłości. Jednak hollywoodzcy decydenci w kwestii whitewashingu zachowują się jak zahibernowani; nie pozwalają nam zapomnieć. Naturalnie obrzydliwie rasistowskie karykatury pokroju „japońskiego” Mickey Rooney w Breakfast at Tiffany'ssą już obecnie nie do pomyślenia. Ale w kinie XXI wieku nadal pozostaje normą, że kaukascy aktorzy w wystawnych superprodukcjach historycznych robią za Arabów i Egipcjan, Angelina Jolie grywa Afro-Kubanki, a Tom Cruise bez cienia zażenowania występuje w potraktowanej wybielaczem adaptacji powieści, której oryginalny bohater nazywa się Keiji Kiriya. Whitewashing ma oczywiście wiele, nomen omen, odcieni. Czym innym jest sytuacja, gdy Angelina Jolie nosi „blackface” w roli realnej Mariane Pearl, a czym innym, gdy gra białą bohaterkę, która w materiale źródłowym, komiksie Wanted, była fikcyjną Afroamerykanką. Motywacje producentów są jednak w obu przypadkach identyczne: kasa. W Hollywood nadal panuje niezachwiana wiara w moc sprawczą gwiazd, tak jakbyśmy nadal tkwili w latach 90., a Sly i Arnie nigdy się nie zestarzeli. Tymczasem żadne nazwisko, nawet największe, nie jest dziś w stanie zagwarantować sukcesu kasowego. Niemal bez ryzyka sprzedają się wyłącznie duże franczyzy – bez względu na obsadę i często mimo gróźb ze strony specyficznej grupy fanów, dla której obligatoryjny zbawca świata to biały heteroseksualny mężczyzna, a nie jacyś tam, prawda, „politycznie poprawni” geje, czarni czy kobiety. Kolejny mit „tłumaczy” whitewashing w ten sposób, że biała publika chce oglądać tylko białe gwiazdy. Ridley Scott wyjaśniał swego czasu, że żadne studio nie sfinansowałoby mu biblijnego eposu Exodus: Gods and Kings, gdyby przedstawił swojego głównego aktora jako „Mohammada Jakiegoś-tam”. Czy rzeczywiście? Nie wiadomo. Faktem jest za to, że reżyserzy i castingowcy najchętniej zatrudniają osoby ze swojego otoczenia, nierzadko przyjaciół „z branży”, ochoczo sięgając do wymówki o „najbardziej wykwalifikowanych aktorach”. Dziwnym trafem największe kompetencje zazwyczaj okazują się mieć biali – nawet do ról samurajów, himalajskich mnichów czy Goku z Dragonballa.
Death Note/fot. Netflix
Najświeższy przykład to oczywiście Scarlett Johansson jako Mira/Motoko w hollywoodzkiej wersji kultowego anime Ghost in the Shell. Znamienne, że w tym przypadku nawet część liberalnych, lewicowych krytyków nie widzi problemu. Bez mrugnięcia łykają argument-wytrych, że postać jest cyborgiem, a nie Japonką z krwi i kości, zaś jej częściowo zachodni wygląd uzasadniono ponadto fabularnie, więc nie ma co się czepiać. Zgoda, mówimy o cyborgu, tyle że zarazem to wciąż nie żaden generyczny RoboCop z taśmy, lecz bohaterka ze ściśle azjatyckiej kultury, portretowana wcześniej – w mandze i anime – jako japońska kobieta. Do której zresztą twórcy w pewnej mierze upodabniają Johansson – aktorka nosi swoisty „yellowface” wyrażany orientalnym makijażem i fryzurą. Nade wszystko jednak drażni to, że kolejny raz zaprzepaszczono rzadką okazję zatrudnienia w potencjalnym blockbusterze azjatyckiej gwiazdy – bądź aktorki, którą rola Motoko mogłaby wywindować na pozycję gwiazdy. Przy okazji nowy Ghost in the Shell za jednym zamachem obala także dwa wspomniane wcześniej mity: że biała widownia pragnie wyłącznie filmów z białymi gwiazdami i że duża gwiazda sprzeda film. Dobrze to unaocznia zestawienie GITS z inną propozycją z obecnego box office’u, satyrycznym horrorem Get Out. Niezależny film Jordana Peele’a z czarnym protagonistą i bez gwiazd w obsadzie kosztował 5 milionów dolarów. Bez wielkiej promocji zarobił jak dotąd blisko 160 milionów, uzyskując tym samym status najbardziej dochodowego debiutu w dziejach kina. Żeby było śmieszniej, Uciekaj opowiada przewrotną historię zawłaszczania czarnych tożsamości przez białych. Budżet GITS sięgnął z kolei 110 milionów, ale spodziewanego hitu brak: w weekend otwarcia obraz zgarnął mizerne 18,6 miliona. Szef dystrybucji Paramount zdążył już przyznać, że na kiepski wynik rzutują kontrowersje wokół whitewashingu. Naprawdę, Hollywoodzie? NAPRAWDĘ?
Iron Fist/fot. Netflix
Fabryka Snów, które niekiedy okazują się zupełnie realnymi koszmarami, w wielu kwestiach pozostaje niereformowalna. Na premierę czeka kolejna adaptacja klasycznej mangi, wyprodukowany przez Netflixa film Death Note – z całkowicie wybieloną obsadą, z akcją przeniesioną z Japonii do Seattle. Być może się sprzeda, kto wie, niemniej reakcje fanów na pierwsze teasery są druzgocące. No i znów szansa, by azjatyccy aktorzy mogli zaprezentować się szerszej publiczności, przeszła koło nosa. To też poniekąd casus Marvelowskiego Iron Fist, gdzie zarzuty o whitewashing zdają się pozornie absurdalne, jako że bohater w oryginalnym komiksie jest biały – jednak cały problem rozbija się tu o to, że akurat nikomu by nie zaszkodziło, jeśliby na ekranie sportretował go Azjo-Amerykanin. A wręcz jednej mniejszości by pomogło. Przeciwnicy polityki równościowej nie rozumieją jednak podobnych niuansów. Nie potrafią lub nie chcą pojąć, że nie ma żadnego znaczenia rasa Amerykanina, który włoży kostium Spider-Mana. Albo płeć osoby, która wskoczy w zbroję Iron Mana. Dlatego też najczęściej brną w bzdurne analogie. Kiedy widzą czarną Valkyrie, którą w nadchodzącym Thor: Ragnarok sportretuje Tessa Thompson, sięgają po standardowy kontrargument o „białym Shafcie”. Tyle że biały Shaft, z całym bagażem kulturowym tej postaci, byłby zwyczajnie bez sensu. Natomiast w przypadku czarnej Valkyrie nikt nie próbuje nam wmówić, że oto mamy przed sobą nordycką boginię. Nie, mamy przed sobą kosmitkę z uniwersum Marvela. Podobnie nieznane są przypadki, żeby Hollywood brało czarnego gwiazdora pokroju Willa Smitha czy Denzela Washingtona do roli białego herosa. Za to znane są takie, gdy bierze Jake’a Gyllenhaala i usiłuje nam wmówić: patrzcie, książę Persji. Najwyższy czas przestać się nabierać na takie tanie sztuczki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj