Tylko w tym roku w Internecie pojawił się kilkudziesięciostronicowy esej pt. "Guns", sztuka teatralna jego autorstwa zatytułowana "Ghost Brothers of Darkland County" oraz dwie nowe powieści – Joyland i Doktor Sen. Nie jest to dla Stephena Kinga bynajmniej żadna wyjątkowa sytuacja, jedynie kolejne tradycyjne 12 miesięcy. Zresztą, on wciąż nie ma najmniejszego zamiaru przestawać i tak będą wyglądały też kolejne lata.

Oczywiście biorąc pod uwagę astronomiczną liczbę wydanych powieści, nietrudno wytknąć Kingowi kilka(naście?) historii zupełnie nieudanych, takich, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Być może przeciętny pisarz nie powstydziłby się "Stukostrachów", "Komórki" czy "Rose Madder", ale królowi horroru podpisywanie się pod nimi zwyczajnie się nie godzi.

Jeśli liczyć średnią ocen wszystkich książek Stephena Kinga wypada ona jednak zdecydowanie na korzyść autora Lśnienia. W przeciwieństwie zatem do ostatnich często niezrozumiałych fenomenów gatunkowych (jak np. wzmożona sprzedaż wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z wampirami, niezależnie od jakości), ogromna popularność amerykańskiego pisarza jest całkowicie usprawiedliwiona. King przysłużył się zresztą nie tylko sobie, ale też całej branży – to dzięki niemu horror wkroczył dwiema nogami do mainstreamu i stanął do walki o czytelnika na równi z kryminałem.

Powieści i opowiadania Stephena Kinga wbrew powszechnej opinii nie zawsze są horrorami i niekoniecznie muszą bazować na niewytłumaczalnych, nadprzyrodzonych zjawiskach. Zwany królem horroru pisarz jest po prostu mistrzem budowania atmosfery – to nie trzymająca w napięciu fabuła czy intrygujące postacie każą nam przewracać kolejne strony, ale niepowtarzalny, klaustrofobiczny lub odwrotnie - agorafobiczny - nastrój. King szczególnie upodobał sobie niewielkie miasteczka (obowiązkowo w stanie Maine, skąd sam pochodzi), w których osadza akcję swoich książek. Na przestrzeni kilku kilometrów kwadratowych autor wyczarowuje zwykle straszniejszy horror i zniszczenie niż większość filmów katastroficznych, w których doszczętnie zrujnowane zostają nowoczesne metropolie.

Wiele dzieł Kinga zostało przeniesionych na mały lub duży ekran. Często zresztą do tych samych historii podchodzono nawet kilkukrotnie, za każdym razem próbując lepiej oddać atmosferę pierwowzoru i tym samym naprawić błędy poprzednika. Jak to zwykle z adaptacjami książek bywa, znakomita większość z nich jest znacznie gorsza od oryginału. Styl króla horroru wydaje się dość niewdzięczny do ekranizowania. King nawet najbardziej infantylne pomysły potrafi przekuć na fantastycznie napisaną historię – jak choćby w Christine, gdzie czarnym charakterem jest… zabijający samochód. Odarty z magii "kingowego" opisu film na podstawie książki, poległ więc sromotnie, choć jego reżyser, John Carpenter, należał przecież do pierwszej ligi Hollywood.

Amerykański pisarz jest szalenie płodny nie tylko pod względem liczby tytułów, ale też ich długości. Kilkunastu jego książkom jest bardzo blisko lub nawet osiągają granicę 1000 stron. Jak potem zrobić z tego scenariusz? Mnóstwo wątków i dziesiątki postaci powodują, że nawet ekranizacja w postaci w kilkunastoodcinkowego serialu (jak ostatnie Under the Dome stacji CBS) nie wystarcza, by pokazać wszystko, co znalazło się w pierwowzorze.

Jak na ironię najlepsze filmy na podstawie twórczości Kinga, to te, które materiał źródłowy traktują bardzo luźno. Skazani na Shawshank od lat znajdują się na pierwszym miejscu w rankingu imdb.com, najpopularniejszego na świecie serwisu filmowego. Krótkie opowiadanie Kinga zostało przez Franka Darabonta znacznie zmodyfikowane i rozwinięte, często zresztą mówi się, że film jest nawet lepszy od pierwowzoru. Powieści Kinga cierpiały także gdy za przenoszeni ich na srebrny ekran zabierali się wielcy reżyserzy, znani ze swojego niepowtarzalnego stylu – jak choćby David Cronenberga ("Martwa strefa") czy Stanley Kubrick (Lśnienie). Cronenberg historię znaną z książki znacznie uprościł, ale wzbogacił o szaloną i pomysłową warstwę wizualną. Z kolei Stanley Kubrick w znienawidzonej przez samego Stephena Kinga adaptacji Lśnienia wiernie oddał fabułę, ale zupełnie inaczej zaakcentował jej poszczególne wątki. Podczas gdy na kartach powieści bohaterowie walczyli z nawiedzonym hotelem, film wszystko, co nadprzyrodzone, przenosi na drugi plan i studiuje szaleństwo postaci granej przez Jacka Nicholsona.

Dziś najbardziej ceni się jedne z pierwszych dzieł Stephena Kinga, powieści lub opowiadania wydane już kilkadziesiąt lat temu. Postapokaliptyczny Bastion z 1978 roku przytłacza ogromną liczbą dramatycznych, fenomenalnie zarysowanych scen i bohaterów, którzy pozostają w pamięci na długo po odłożeniu książki na półkę. Lektura Christine zaś działa na psychikę człowieka podobnie jak seans "Szczęk" Stevena Spielberga, jawnie oddziałując na nasze codzienne życie. Po obejrzeniu ataku żarłacza białego, jeszcze przez długi czas czuliśmy wyraźną niechęć przed wodą. Osobiście życzę powodzenia też każdemu, kto tego samego dnia skończy Christine i wsiądzie za kółko samochodu.

No i Lśnienie – książka legenda. Nawiedzony hotel, nadprzyrodzone zdolności jednego z bohaterów, rodzina odseparowana od cywilizacji. Stephen King zadbał, żeby każdy jeden aspekt tej powieści był co najmniej niepokojący. Zawsze przed rozpoczęciem czytania jej ponadto należy upewnić się, że mamy wystarczająco dużo miejsca w zamrażarce.

Wydającemu przynajmniej jedną powieść rocznie Kingowi zarzuca się, że stawia na ilość, zamiast na jakość. Oczywiście, najnowsze publikacje amerykańskiego pisarza nie są tak rewelacyjne jak te z lat 80. i 90. XX wieku, ale jego magnetyzujące pióro wciąż jest poza zasięgiem konkurencji. Zarówno fani, jak i krytycy, wciąż sprawdzają każdą powieść Kinga, bo on zwyczajnie poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Pokazało to wydane cztery lata temu Pod kopułą, a także zwany opus magnum pisarza - cykl Mroczna wieża. Niejeden miłośnik fantastyki życzyłby sobie też, żeby Stephen King zorganizował warsztaty szybkiego pisania. Na pewno chcieliby na nich zobaczyć choćby George’a R.R. Martina.

 "To był spokojny poranek... KIEDY NAGLE PRZYSZŁO ZŁO!" – tak pół żartem streszcza się twórczość króla horroru. Wedle tego jednego schematu zbudowana jest większość historii Stephena Kinga, choć to błyskotliwe ustawianie i mieszanie w nim poszczególnych elementów doprowadziło właśnie do jego koronacji.

Na szczęście pisarz zdążył już odcisnąć swoje piętno w wieku XXI, bo nie wiadomo jak długo będzie jeszcze z nami – ma już przecież 65 lat. Jest na szczęście dobra wiadomość. Prawdopodobnie tylko w ciągu czytania przez Ciebie tego artykułu, Stephen King właśnie skończył pisać kolejną, 1500-stronicową książkę.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj