Tymoteusz Wronka: Jesteś przede wszystkim znany jako twórca powieści z uniwersum Cosmere, w którym – na różnych planetach – osadzasz fabuły swoich powieści i cykli fantasy. Już napisałeś kilkanaście książek w tym świecie, a planujesz wiele następnych. Nie boisz się, że odstraszysz tym potencjalnego czytelnika?Brandon Sanderson: Zawsze powtarzam, że nie trzeba wiedzieć tego wszystkiego, by czytać moje książki. Na Cosmere składa się kilka cykli, które rzecz jasna wypada czytać po kolei, ale już nie ma obowiązku - i konieczności - do przeczytania wszystkiego. Irytują mnie uniwersa, w których, by zrozumieć wydarzenia z, dajmy na to, piątego tomu jednej serii, trzeba znać n-te tomy trzech innych serii. W Cosmere wspólne są założenia świata, mechanizmy rządzące magią, czy niektóre – na razie drugo- i trzecioplanowe – postacie. Jednakże ich obecność nie wpływa na odbiór powieści. Powiedzmy, że to dodatkowy bonus dla moich wiernych i spostrzegawczych czytelników, którzy lubią doszukiwać się drugiego dna. Nie ma więc mocnych powiązań pomiędzy poszczególnymi seriami? Tak, na pierwszy rzut oka nie widać wielu powiązań. Są one ukryte za kulisami – przynajmniej na razie. W planach mam powieści, które wyeksponują rzeczone powiązania, ale do tego momentu minie jeszcze sporo czasu. Mam zamiar być szczery z czytelnikami i, gdy to nastąpi, głośno o tym mówić. Najbardziej mnie martwi to, że ludzie będą czuli potrzebę przeczytania wszystkich książek w jakimś konkretnym porządku. Nic takiego nie planuję. Chcę, by cały czas było możliwe wybranie którejś serii i przeczytanie jej do końca bez wrażenia, że brakuje jakiś istotnych elementów opowieści. W którym momencie stworzyłeś całą ideę Cosmere? Miałeś ją już na etapie pisania Elantris, czy też nastąpiło to przy pracach nad następnymi powieściami? Tak… i nie. Elantris była pierwszą książką z Cosmere, a jednocześnie moją szóstą powieścią. Natomiast wydałem ją, kiedy pracowałem nad trzynastą pozycją z serii. Była to więc pierwsza powieść w tym świecie, w której wiele rzeczy jeszcze testowałem i wymyślałem. Jednakże w momencie, w którym się ukazała, wiedziałem już wszystko – ale moment jej napisania i wydania dzieliło blisko siedem lat. W tym czasie rozwinąłem całą ideę Cosmere. Powieści z Cosmere tworzysz już od dłuższego czasu? Tak, ten świat jest ze mną już około dwudziestu lat. Porozmawiajmy chwilę o twoich innych, może mniej znanych książkach. Wydaje się, że we wszystkich przyświeca ci ten sam cel - stworzenie wyrazistych postaci. Chociażby Stephen Leeds, bohater Legion, z aspektami – stworzonymi przez umysł osobowościami – w swojej głowie. Wymyślanie tej postaci dało mi sporo rozrywki. Powiem ci jak ona powstała, to dość zabawna historia. Mam przyjaciela, który pisze horrory psychologiczne – pokręcone fabuły o pokręconych bohaterach. Rozmawiałem z nim kiedyś o schizofrenii i wpadłem nagle na pomysł, że mógłby napisać historię o superbohaterze, który ma tę chorobę, słyszy głosy i tak dalej. Odpowiedział mi, że to wcale nie brzmi przerażająco – i faktycznie, pomysł bardziej pasował do epickiej fantasy, więc ja powinienem go zrealizować. I tak narodził się początkowa idea Legionu – opowieści o człowieku, który słyszy głosy, a te pomagają mu w różnych sytuacjach. W finalnej wersji sporo się zmieniło, ale sedno pozostało. Stephen Leeds jest geniuszem, ale jego inteligencja i wiedza są rozbite na kilkadziesiąt osobowości egzystujących w jego głowie. Bohater błyskawicznie uczy się nowych rzeczy, ale jego umysł działa dziwnie – tworzy nowe byty, które stają się specjalistami w nowopoznanej dziedzinie. I tylko on je widzi i z nimi rozmawia. Stał się więc jednoosobowym oddziałem do misji specjalnych niemożliwych do wykonania, acz postronne osoby widzą w nim szaleńca. Nie może mieć wszystkich tworów umysłu ze sobą, bo by oszalał bardziej niż do tej pory, więc na misje wybiera kilka z nich – de facto bardziej przypomina menadżera średniego szczebla zarządzającego zasobami ludzkimi niż bohatera filmów akcji. Daje to sporo frajdy podczas pisania.
Źródło: Dominik Broniek Official
Nie wiem, czy widziałeś serial Legion, który jest nieco podobny. Niestety tak. Marvel wypuścił niedawno serial pod tym samym tytułem i oparty na nieco podobnych założeniach odnośnie do głównego bohatera. To niestety zaprzepaściło moje szanse na serialową ekranizację przygód Leedsa. Niemniej nadal pisanie o tej postaci przynosi sporo satysfakcji. Planujesz dalej pisać o Leedsie? W Legionie są zamieszczone dwie nowele, ale jest kilka wątków, które nie zostały domknięte. Owszem, to celowe. Mam w planach jeszcze trzecią historię. I na tym chyba będzie koniec… chyba, że jednak ktoś zdecyduje się zrobić serial – wtedy z pewnością zdecyduję się dopisać kolejne. Na razie jednak planuję zatrzymać się na trzech nowelach. Z innych interesujących projektów warto wspomnieć o komiksie. White Sand #1 także jest osadzony w uniwersum Cosmere. Skąd taki pomysł? Tak naprawdę była to trzecia powieść w realiach Cosmere, jaką napisałem, gdzieś w latach 90. Czułem jednak, że historia nie jest na tyle mocna, by wydać ją jako książkę. Zwróciłem się więc do wydawcy komiksowego z pytaniem czy da się coś z tym zrobić, bo według mnie ta opowieść potrzebuje przede wszystkim mocnego przycięcia i redakcji. Skontaktowali mnie wtedy ze scenarzystą komiksowym, który podjął się tego zadania. Nie napisałem więc komiksu, a powieść, która została zaadaptowana na komiks. To ekspert w tej dziedzinie pomógł mi z przycięciem powieści, a następnie sam stworzył scenariusz do komiksu – sam nie mam na tym polu żadnego doświadczenia. Są to więc moje słowa, ale przycięte przez niego i rozpisane na plansze. Później zatrudniliśmy rysownika i tak to poszło – moim zdaniem całkiem nieźle. Planujecie kontynuację? Tak, w sumie będą trzy albumy, które razem będą przedstawiać całą historię. Prawie już skończyliśmy prace nad drugim komiksem z serii. Planujesz jeszcze tworzyć w tym medium czy ograniczysz się na razie do literatury? Na razie planujemy tylko te trzy i nie myślę o tym, co będzie dalej. Jeśli będą cieszyły się powodzeniem, to pewnie usiądziemy i zastanowimy się, czy mamy pomysł i chęci do stworzenia kolejnych komiksowych opowieści. Niemniej nie chcę, by ten aspekt twórczości zbytnio mnie angażował – i tak już poruszam się w bardzo napiętym harmonogramie planów i obietnic. Nie chcę brać na barki zbyt wielu projektów na raz. A skąd wziął się pomysł na Steelheart? To bardzo komiksowa historia, przywodząca też na myśl trochę Dzikie karty pod redakcją George’a R.R. Martina. Z pewnością Wild Cards były jednym z elementów, które wpłynęły na tę serię. Niemniej moją największą inspiracją była odpowiedź na pytanie co by się stało, gdyby ludzie dostali supermoce, ale nie byłyby one dostępne dla wszystkich – otrzymali by je tylko ci źli. To jedna z przesłanek stojących za cyklem: nie ma bohaterów, są tylko czarne charaktery. Ludzie otrzymują nadnaturalne umiejętności, ale wykorzystują je samolubnie i krzywdzą innych. Sami Mściciele są grupą bojowników o wolność, którzy likwidują superzłoczyńców. Jest to trochę ponure i mroczne – w końcu cały koncept polega na tym, że bohaterowie planują zabójstwa innych ludzi. Ale to jedyny sposób, który pozwala im stawiać opór. Staram się więc odpowiedzieć na pytanie co by się stało, gdyby na przykład Superman był zły i nikt nie mógłbym mu się przeciwstawić. Trzeba więc wziąć sprawy w swoje ręce, odkryć jego słabości, a następnie wykorzystać je przeciwko niemu i go zabić. Pojawia się jednak postać, która – choć uzyskała specjalne moce – stara się nadal postępować dobrze. Owszem, jak zawsze pojawiają się wyjątki. Opowieść rozwija się w kierunku odpowiedzi na pytania, skąd wzięły się moce niektórych ludzi, dlaczego są źli i co to wywołuje oraz jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy. Patrząc na twój dorobek i ciągle powstające nowe książki, nie można nie zadać tego pytania: jak znajdujesz na to wszystko czas?  Często słyszę to pytanie, a odpowiedź jest nieco zaskakująca: piszę dość wolno, ale nadrabiam konsekwencją. Dzień w dzień piszę na pełen etat i w ten sposób udaje mi się sprostać terminom i wymaganiom czytelników (i wydawców). Nawet w weekendy? Nie, teraz w weekendy biorę wolne. Ale był okres, w którym pracowałem również w soboty i niedziele, ale już tego nie robię. Teraz tylko pięć dni w tygodniu poświęcam na pisanie, co daje mi około pięćset tysięcy napisanych słów rocznie. Biorąc pod uwagę poprawki, przepisywanie fragmentów itp. daje to od dwóch do trzech tysięcy słów dziennie. Trzeba to pomnożyć przez dwieście pracujących dni, odjąć nieco czasu na podróże, i daje to właśnie te pięćset tysięcy słów rocznie. W przełożeniu na bardziej zrozumiałą miarę – to mniej więcej jedna gruba powieść i jedna nowela rocznie. W zeszłym roku, pracując nad trzecim tomem Archiwum Burzowego Światła, które ma około 520 tysięcy słów, nie znalazłem chwili czasu na cokolwiek innego.
Tymek i Brandon/fot. naEKRANIE
Jakiś czas temu pojawiły się informacje o możliwych ekranizacjach twoich książek. Możesz coś powiedzieć na ten temat? Bardzo bym chciał powiedzieć coś więcej, ale niestety nie mogę. Sprzedałem prawa w Hollywood i grupa osób ciężko pracuje, by zaadaptować moje książki na scenariusz. To najdalej jak do tej pory dotarłem z szansami na ekranizację moich książek. Bardzo lubię ludzi odpowiedzialnych za pracę nad adaptacją, mają naprawdę dobre pomysły. Niemniej nigdy nie dotarłem dalej niż do etapu, w którym ktoś pisze scenariusz na bazie mojej książki. A naprawdę wielki krok jest dopiero później: gdy zainteresuje się projektem reżyser, jakaś gwiazda zostaje powiązana z projektem czy wreszcie któreś z wielkich studiów zapewnia finansowanie produkcji. Nigdy tak daleko nie zaszliśmy. Byliśmy blisko, ale się nie udało. Na przykład sprzedałem prawa do serii dla dzieci Alcatraz Versus the Evil Librarians w 2007 roku DreamWorks Animation – studio dość długo nad tym pracowało. Legion sprzedałem dwa razy, a Mistborn nawet trzy razy różnym firmom. Mam więc nadzieję, że prędzej czy później uda się zrealizować któryś z tych projektów. Wszyscy moi przyjaciele-pisarze mają już ekranizacje, a ja nie, więc czekam. Życie współczesnego pisarza to nie tylko pisanie, ale także szereg innych działań. Jak ważna dla ciebie jest obecnie autopromocja, aktywność w mediach społecznościowych i inne sposoby na bezpośredni kontakt z fanami? Jest ona niezwykle istotna, a jednocześnie wiąże się ze śmieszną rzeczą, że można próbować wypromować się na wiele sposobów, ale niewiele z nich faktycznie przekłada się na liczbę sprzedanych egzemplarzy. Myślę, że najlepszą rzeczą, jaką może zrobić pisarz, jest napisanie kolejnej książki. Promowaniem twórczości można się zająć kiedy ma się nieco dodatkowego wolnego czasu. Ja na przykład jestem osobą bardzo otwartą i łatwo nawiązuję porozumienie ze swoimi fanami, dyskutuję z nimi na Reddicie i innych portalach. Jednakże nie traktuję tego teraz jako rodzaju autopromocji – raczej staram się utrzymać kontakt z tymi, którzy mnie wspierają w trakcie pisania kolejnej powieści. Przydaje się to także do otrzymania informacji zwrotnej, sprawdzenia co konkretnie się ludziom spodobało, a co mniej. Prace nad Dawcą przysięgi dobiegają już końca, więc co teraz masz na warsztacie?  Jak zwykle w wolnych chwilach między większymi projektami mam zamiar pisać dla wytchnienia nowele - na przykład niedawno ukazał się Snapshot - kryminał o seryjnym zabójcy osadzony w cyberpunkowych realiach. Czytelników czeka niezła jazda. To trochę mieszanka czerpiąca z holodeku ze Star Treka i filmu Se7en. Mam oczywiście wiele projektów, ale blisko finalizacji znajduje się niewiele z nich. Na pewno na najbliższy czas planuję napisanie nowej serii młodzieżowej, powiązanej delikatnie z Mścicielami. Później wracam do Cosmere i dopiszę ostatnią powieść z Ostatniego Imperium, której bohaterami będą Wax i Wayne. Na koniec pytanie o książkę, na którą twoi fani czekają przede wszystkim. Dawca przysięgi – kolejny tom z The Way of Kings – na pewno ukaże się w oryginale jesienią? Tak, książka ukaże się w listopadzie. Jestem z niej bardzo zadowolony, a betareaderzy są nią zachwyceni. Niestety wygląda na to, że czytelnicy w Polsce będą musieli poczekać na całość nieco dłużej. Tak słyszałem. Jest mi smutno, gdy myślę o tłumaczach moich powieści. Moje książki są takie grube, że ich przekład zajmuje masę czasu. Co prawda dzięki temu nie są bezrobotni, ale z drugiej strony przecież nie zarabiają kroci. Trochę się z tym źle czuję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj