Trzeci dzień to nowy serial autorstwa Dennisa Kelly'ego, który ma właśnie premierę na HBO GO. W jednej z głównych ról zobaczymy Jude’a Law, z którym spotkaliśmy się, by porozmawiać o tym wyjątkowym projekcie.
DAWID MUSZYŃSKI: Czytałem, że na planie serialu The Crown jeden z reżyserów poprosił członków obsady, by mentalnie wymyślili sobie jakieś zwierzę, bo to pomoże im lepiej wcielić się w powierzone role. Jak wyglądał twój proces budowania postaci?JUDE LAW: Słyszałem o tej metodzie aktorskiej i nawet chyba raz czy dwa z niej korzystałem, ale nie przy tym projekcie. Przy Samie musiałem stworzyć postać, która jest niezwykle delikatna psychicznie. Każde, nawet najmniejsze popchnięcie może spowodować, że spadnie w otchłań obłędu. To jest wrak człowieka pogrążonego w żałobie, który ledwo co się trzyma. Nie znam takiego zwierzęcia (śmiech).
Granie takiej postaci raczej nie sprawia przyjemności.
Sprawia ogromny ból, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tyle że ta satysfakcja przychodzi później. Po zakończeniu zdjęć, jak patrzysz na to z oddali i widzisz, co stworzyłeś. Wtedy wiesz, że było warto…. Albo nie (śmiech).
Nie będę ukrywać, że ten serial kupił mnie od razu. Nie ze względu na historię, a miejsce, w którym się rozgrywał. Ta wyspa w obiektywie wygląda wspaniale.
To świetne miejsce, ale czuć, że czasami dla ludzi może przerodzić się w przymusowe więzienie. Zwłaszcza w momencie, kiedy przychodzi przypływ i nie ma już stamtąd powrotu. Najbardziej odczuwaliśmy to, gdy robiliśmy dłuższe przerwy w nagrywaniu i mogliśmy wyjechać na chwilkę. Wtedy cała ekipa spotykała się przy wyjeździe i czekała, aż pojawi się droga. Mentalnie to straszne obciążenie wiedzieć, że masz tylko dwa „okienka”, by opuścić wsypę. Żyjesz w ciągłym stresie, czy zdążysz. Pewnie da się do tego przyzwyczaić, ale nam się nie udało.
Dlatego pewnie się tam osiedliliście na jakiś czas, by uniknąć tego stresu.
To prawda. Miałem tam taki swój skrawek ziemi na czas zdjęć. Miasto było podzielone na pewne części. W jednej mieszkałem ja, w drugiej Katherine Waterston, w trzeciej ekipa od oświetlenia itp. A i tak wszyscy spotykaliśmy się w pubie (śmiech). Z racji tego, że wszystko było tak blisko, poruszałem się wyłącznie rowerem czy nawet pieszo. Wiesz, jak trudno przestawić się później na jazdę autem?
Trudno tam się nagrywa?
Nie trudniej niż w innych miejscach. Jednak było kilka takich momentów, których nie mogliśmy przewidzieć. Jednym z nich były oczywiście przypływy i odpływy. Wiedzieliśmy, o jakich porach dnia one występują, ale to nie jest autobus kursujący zgodnie z rozkładem jazdy. Nagrywaliśmy więc z Katheriną scenę, w której stoimy po szyje w wodzie. I wszystko było fajnie, dopóki właśnie nie pojawił się odpływ. Z każdym powtórzeniem poziom wody się obniżał, co zmuszało nas do stania na coraz bardziej ugiętych nogach, by cały czas ponad taflę wystawały jedynie głowy. Pod koniec ujęć to już chyba klęczeliśmy (śmiech).
Do tego, gdy zaczynaliśmy zdjęcia, okazało się, że panują tam ogromne upały. Było chyba z 40 stopni. Wiesz, czym to się kończy dla białych panów? Różową skórą. Wyglądaliśmy przez pewien czas jak klan Różowej Pantery.
A co przyciągnęło cię do tego projektu? Scenariusz? Ludzie?
Będę z tobą brutalnie szczery, mało kto teraz, wybierając projekty, kieruje się scenariuszem. Głównym czynnikiem decydującym, czy przyjmiesz daną rolę, czy nie, są ludzie, którzy przy danym projekcie pracują. Widząc, że autorem tekstu jest Dennis Kelly, twórca znakomitej Utopii, z góry zakładasz, że to będzie coś wyjątkowego. Później patrzysz, że w obsadzie jest już Emily Watson czy Katherina, a całość reżyseruje Marc Munden i nie ma takiej opcji, by tej propozycji nie przyjąć. Taka mocna ekipa nie wypuści czegoś słabego. Scenariusz staje się obecnie ostatnią rzeczą, na którą zwracasz uwagę. Bez odpowiednich ludzi nawet najlepszy tekst wyjdzie nieciekawie na ekranie.
Czemu w zalewie tak dobrych produkcji, które mają teraz premierę na HBO i Amazonie, powinniśmy sięgnąć po Dzień Trzeci?
Dobre pytanie. Masz rację, że teraz mamy zalew zarówno dobrej, jak i bardzo słabej treści, a czasu chyba mniej niż kiedyś. Dlaczego więc nasz projekt jest warty tego, by ten cenny czas z nim spędzić? Bo jest to historia bardzo emocjonalna, ale też taka, której jeszcze nikt nie opowiedział. Wydaje mi się, że widz nie będzie miał poczucia: „już to gdzieś widziałem”. Jest ona bardzo oryginalna i nie tylko ze względu na miejsce, w którym się rozgrywa, ale też na temat, który porusza. Do tego dojdzie jeszcze segment łączący Lato i Zimę, czyli Jesień, którą pokażemy w formie 12-godzinnej sztuki teatralnej, emitowanej na żywo. To dopiero będzie wyzwanie, na które też widzów serdecznie zapraszam.
Ten event chyba najbardziej cię cieszy, bo w pandemii teatry są raczej pozamykane.
To będzie dla mnie niezwykła frajda. Mam nadzieję, że wirus da nam w końcu spokój i znów będziemy mogli się spotykać z widownią w teatrach, grając sztuki dla nich, a nie dla pustej sali, na której jest postawiona kamera.
Też mam taką nadzieję. Widziałem Hamleta w twoim wykonaniu na Broadwayu w Nowym Jorku i było to świetne przeżycie.
I mam nadzieję, że właśnie takie okazje wrócą, byś mógł znowu polecieć z Warszawy do Nowego Jorku czy bliżej do Londynu, tylko po to, by zobaczyć jakąś sztukę. Nie wierzę w to, że te czasy już się skończyły. Gdyby tak się stało, to byłaby tragiczna wiadomość.