Trudno zliczyć odtwórców Człowieka Nietoperza w popkulturze. Rzecz jasna pierwsi na myśl przychodzą aktorzy znani przede wszystkim z wielkiego ekranu: Michael Keaton, George Clooney, Adam West, David Mazouz (grający w serialu Gotham młodszego Bruce’a Wayne’a), Ben Affleck, Robert Pattinson czy w końcu – uchodzący za najlepszego Batmana w wersji live-action – Christian Bale. Każdy z tych aktorów miał niebagatelny wkład w kulturowe dziedzictwo obrońcy Gotham City. Choć filmy Christophera Nolana z trylogii Mroczny Rycerz są w powszechnej świadomości uznawane za te najlepsze, bezpieczniej jest powiedzieć, że „jak świat długi i szeroki, każdy ma swojego ulubionego odtwórcę Człowieka Nietoperza”. Biorąc pod uwagę liczbę aktorskich iteracji Batmana oraz bogaty i różnorodny dorobek każdego z aktorów, nawet teoretyczne wskazanie „najlepszego spośród nich” jest zadaniem trudnym, a można wręcz dojść do wniosku, że pozbawionym sensu. Jednak pośród wybitnych aktorów, którzy uczynili Bruce’a Wayne’a postacią kultową, a wśród fanów zyskali sobie niegasnący szacunek, wymienić trzeba także artystę, który poza krótką epizodyczną rolą we wchodzącym w skład Arrowverse Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach dał się poznać głównie jako „głos” Batmana. To człowiek równie ikoniczny i nieustępujący w najmniejszym stopniu wymienionym powyżej sławom wielkiego ekranu. Mowa o Kevinie Conroyu. Jego głos towarzyszył Bruce'owi Wayne'owi od 1992 r. Artysta nie „rozstał” się z rolą aż do przedwczesnej śmierci w listopadzie 2022 r.

DC Animated Universe: I’m Vengence, I’m the Night

To właśnie w 1992 roku, w animowanym serialu Batman: The Animated Series, Conroy zadebiutował w roli Człowieka Nietoperza i – choć z pewnością nie mógł tego wówczas przewidzieć – położył podwaliny pod ogromne dziedzictwo tejże postaci. Głos aktora idealnie pasował do samotnego mściciela walczącego o mroczne Gotham City. Dokładnie ta sama wersja bohatera wystąpiła później w całym animowanym uniwersum opartym na postaciach z szerszego DC.  Batman: The Animated Series zapoczątkował bowiem połączoną franczyzę seriali i filmów animowanych, znaną dziś jako „DC Animated Universe”. Trwała aż do 2006 r., a w jej toku powstało osiem seriali oraz cztery filmy. Za sterami sagi stanęli twórcy, tacy jak: Bruce Timm, Dwayne McDaffie, Robert Goodman, Alan Barnett czy Paul Dini. Skupiała się ona też na Supermanie, Saticu czy w końcu Lidze Sprawiedliwości. W gruncie rzeczy to właśnie na serialu Justice League oraz na jego sequelu Justice League: Unlimited nastąpił koniec franczyzy, a i w jej trakcie zdarzały się częste crossovery pomiędzy produkcjami. W dużym skrócie: można stwierdzić, że pewna odnoga DC oraz Warner Bros. tworzyły franczyzy medialne, zanim to stało się modne. Conroy użyczył głosu Batmanowi w każdej produkcji wchodzącej w skład DCAU, a w późniejszych latach również w kilku filmach animowanych (wchodzących także w skład DC Animated Movie Universe oraz Tomorrowverse), zyskując przy tym status aktora kultowego. Duży wpływ na ten status miała jeszcze inna rzecz. To właśnie w Batman: The Animated Series zdaniem wielu najmocniej wybrzmiała odwieczna rywalizacja Batmana z Jokerem. Ten stan rzeczy był możliwy dzięki wcielającemu się w Księcia Zbrodni Markowi Hamillowi. Podczas gdy Batman Conroya uosabiał stoicki spokój, oddanie sprawiedliwości oraz światło nadziei dla Gotham, Joker był jego dokładnym przeciwieństwem: chaotycznym, postrzegającym świat jako niekończący się żart, szalonym psychopatą, jednakże darzącym Batmana jedynym w swoim rodzaju szacunkiem, na podobieństwo najlepszego przyjaciela.
Fot. Materiały prasowe
Mawia się czasem, iż główny bohater jest tak dobry jak jego antagonista. Gdyby odnieść te słowa do dynamiki, która na przestrzeni lat cechowała Batmana i Jokera za sprawą fenomenalnego aktorstwa głosowego Conroya i Hamilla, trzeba przyznać, iż sprawdzają się one w stu procentach. Z tego też względu animowane wersje postaci stały się równie ikoniczne (jeśli nie bardziej) jak ich filmowe odpowiedniki. Z rzadka zdarzają się filmowe „pary” tak świetnie dopasowane. Duety Michael Keaton–Jack Nicholson, Christian Bale–Heath Ledger i Conroy–Hamill skradły serca fanów. Należy dodać, że ostatni wspomniani aktorzy wcielali się w te postacie również w innych mediach. Chyba najbardziej dosadnym przykładem „zżycia się” aktorów z odgrywanymi przez nich postaciami, a także wręcz wzruszającą alegorią owej specyficznej relacji między Nietoperzem a Księciem Zbrodni, była reakcja Marka Hamilla na śmierć wieloletniego „partnera w zbrodni”. Zapytany o to, czy kiedykolwiek powróci do roli Jokera, Hamill stanowczo zaprzeczył, argumentując, że bez Kevina Conroya „nie ma Batmana dla niego”. Trawestując tę wypowiedź na język komiksów: bez Batmana Conroya, Joker Hamilla stałby się jedynie żartem bez puenty.

Arkhamverse: I’m Batman!

Podczas gdy postać Batmana święciła triumfy na kartach komiksów, a także w telewizji i kinie (głównie za sprawą świetnie przyjętych filmów Christophera Nolana), historie superbohaterskie nie mogły pochwalić się podobnym zainteresowaniem czy też jakością na froncie gier wideo (nie licząc Spider-Mana 2 z 2004 r.). Przełom miał nadejść w 2009 r., kiedy to jeszcze małe wówczas angielskie studio Rocksteady wypuściło na rynek grę Batman: Arkham Asylum. Produkcja została okrzyknięta przez graczy i recenzentów mianem najlepszej gry na podstawie komiksów. Wśród jej walorów wymieniano: oprawę graficzną, klimat, muzykę, aktorstwo głosowe, mechanikę rozgrywki, a przede wszystkim wierność materiałowi źródłowemu przy jednoczesnym wysokim poziomie oryginalnej historii. W produkcję gry zaangażowano zarówno Kevina Conroya, Marka Hamilla w głównych rolach, jak i Paula Diniego (jednego ze scenarzystów DCAU) w roli scenarzysty. I choć graczom oddano do dyspozycji tylko wyspę Arkham, a większe Gotham jedynie majaczyło w tle, deweloperom udało się stworzyć historię, w której Batman uczestniczy w zaaranżowanej przez odwiecznego wroga zabawie w kotka i myszkę odbywającej się w najsłynniejszym szpitalu psychiatrycznym w świecie DC. Atmosfera osaczenia i psychozy wypełniała niemal każdą chwilę potyczki z pacjentami Azylu, co sprawiło, że w krótkim czasie seria Akham stworzyła odrębne uniwersum.
fot. WBIE
Warto przy okazji wspomnieć, iż tzw. Arkhamverse rozwijało się praktycznie w każdej kolejnej grze. Po zamkniętym świecie Arkham Asylum w kolejnych odsłonach Batman oraz jego przeciwnicy wypłynęli już na szersze wody Gotham. W designie miasta przygotowanego przez Rocksteady widać było zapożyczenia z filmowych wizji Tima Burtona i Christophera Nolana. Gotyckie, strzeliste wieżyce skąpane w zimowej aurze i narzekający tu i ówdzie przestępcy na ulicach tzw. Arkham City to chleb powszedni w kolejnych częściach głównej trylogii (Batman: Arkham City, Batman: Arkham Knight) oraz w przygotowywanym przez studio WB Games Montreal prequelu serii (Batman: Arkham Origins) wraz z dodatkiem (Serca Twego Chłód). Dzieło Kanadyjczyków nie przypadło fanom do gustu tak bardzo, jak produkcje Rocksteady; grze zarzucano brak widocznych zmian mechaniki, zaserwowanie tzw. odgrzanego kotleta, gorszą historię. Warto nadmienić również, że Conroya i Hamilla zastąpili odpowiednio: Roger Craig Smith oraz Troy Baker. Poza tym, że w grach z serii Arkham pojawiły się liczne postacie z mitologii Batmana, twórcy niejako „na nowo” zdefiniowali Batmana i Jokera, jednakże w sposób w pełni zgodny z charakterami obu postaci. Joker, niczym showman, błyszczy w każdej części, a choć zasadniczo przyświeca mu cel identyczny z tym komiksowym (sianie zamętu niezależnie od środków i konsekwencji), motorem napędowym tej motywacji staje się obsesja na punkcie Batmana. Jak sam stwierdza, zależy mu na tym, by Nietoperz choć przez chwilę ujrzał świat jego oczami, w związku z czym każda jego intryga (niezależnie, czy chodzi o wywołanie pandemonium w Azylu, zakażenie Bruce’a zatrutą krwią, czy powolne pośmiertne torturowanie Batmana) jest temu celowi podporządkowana. Batman w owej psychologicznej rozgrywce walczy z kolei o zachowanie własnej tożsamości i nieprzekroczenie cienkiej linii pomiędzy bohaterem a złoczyńcą. Walka ta kończy się dla obu antagonistów śmiercią: dosłowną i symboliczną. Joker umiera, chcąc po raz ostatni przekształcić Batmana na swoje podobieństwo, z kolei Batman przez działania zarówno emanacji Księcia Zbrodni, jak i Stracha na Wróble jest zmuszony „umrzeć” dla świata i Gotham, by chronić je tym lepiej z cienia.
fot. WBIE

Suicide Squad: Żart bez puenty

Skoro zarówno gry z serii Arkham, jak i kreacje postaci zostały tak dobrze przyjęte, dlaczego w takim razie nowa gra Rocksteady Studios skupiająca się na Legionie Samobójców, delikatnie mówiąc, nie sprostała oczekiwaniom fanów, a wręcz do reszty ich rozsierdziła? Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, należy powiedzieć o odejściu od tradycyjnego dla angielskiego studia modelu gier akcji na rzecz kontrowersyjnej konwencji gry-usługi, przez którą już na etapie pierwszych zwiastunów gra budziła sceptyczne nastroje. Po drugie, produkcja miała rozgrywać się w Arkhamverse – ten świat (a raczej pewien jego wycinek) gracze oraz fani uniwersum DC zdążyli już na swój sposób pokochać. Zarzewiem najostrzejszych kontrowersji stały się ostatecznie decyzje kreatywne podjęte przez twórców. Choć scenariusz, w którym grupa złoczyńców walczy z poddanymi praniu mózgu superbohaterami, w teorii miałby szansę się obronić, istotny również jest sposób, w jaki fabuła obchodzi się ze znanymi i lubianymi bohaterami (wliczając w to również Batmana). Trudno zatem uznać, nawet mając ogromnie dużo dobrej woli, by nowa gra Rocksteady jakkolwiek ciekawie bądź spójnie obeszła się zarówno z postacią Człowieka Nietoperza, jak i z ostatnią rolą głosową Kevina Conroya. Definitywna śmierć Batmana po zastrzeleniu przez Harley Quinn nie tylko rujnuje wydźwięk emocjonalnego, słodko-gorzkiego, acz heroicznego zakończenia historii bohatera w trylogii Arkham. Wydaje się, że twórcy nie mieli pomysłu na jej zamknięcie (i tym samym uhonorowanie stworzonej i opowiedzianej przez siebie historii, wraz z aktorem, który przez lata użyczał Batmanowi głosu). A może i nawet im na tym nie zależało? Rocksteady na własne życzenie padło zatem ofiarą lenistwa scenariuszowego, które w dużej mierze opiera się na regule: nie liczy się sens i wartość scenariusza, ważne za to jest szokowanie dla samego szokowania.
fot. WBIE
+28 więcej
A przecież to samo Rocksteady niemal 13 lat temu wymyśliło kontrowersyjną, acz bardzo dobrze uzasadnioną fabularnie śmierć głównego bohatera. W końcu jednym z głównych wątków Batman: Arkham City są próby ocalenia Batmana i Jokera przed śmiercią na skutek skażenia surowicą Tytanu. Batmanowi się to udaje, ale Książę Zbrodni – w dużej mierze na skutek własnych wyborów – nie daje rady umknąć spod kosy. Tragizmu tej sytuacji, poza wieloletnią już rywalizacją, dodają słowa samego Batmana: „Nawet mimo wszystkiego, co zrobiłeś, i tak bym cię ocalił”. Śmierć arcyworga wywiera na Nietoperzu (a także na graczach) ogromny wpływ, a reperkusje tego stanu rzeczy towarzyszą mu aż do samego zamknięcia trylogii w Arkham Knight. Tym bardziej ponurą ironią losu jest fakt, że to właśnie Joker otrzymał godne pożegnanie, podczas gdy dla uszanowania dziedzictwa Batmana już kreatywności zabrakło. Odejście Kevina Conroya ze świata DC naprawdę jawić się może jak żart, który nie doczeka się puentyKevin Conroy pozostanie dla fanów jednym z najwybitniejszych odtwórców, którzy tchnęli życie w postać Bruce’a Wayne’a. Jego przedwczesna śmierć jest tym bardziej bolesna, że być może miałby on szansę na angaż w nowo powstającym DCU Jamesa Gunna. Niestety, szansa ta przepadła nieodwracalnie 10 listopada 2022 r., a fanom pozostaje jedynie alternatywne wcielenie Batmana w wersji aktorskiej i liczne role głosowe. Dziedzictwo Kevina Conroya na zawsze zapisało się w przebogatej historii Człowieka Nietoperza. I choć artysty nie zobaczyliśmy w tzw. głównym nurcie kinowych produkcji o Batmanie, i tak wywarł on na postać Zamaskowanego Krzyżowca wielki wpływ.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj