Każdy odcinek Herkules był na swój sposób zarówno mocno osadzony w mitach grecko-rzymskich, jak i bawił się nimi na pograniczu gwałtu. Coś jednak w tym serialu było autentycznego, opierającego się na duchu przygody, a sam mit w rozumieniu campbellowskim (mimo że trawestowany) ogrywany był całkiem nieźle. Kevin Sorbo był wersją zeusowego syna, która naśmiewała się czasami z mitycznego statusu, a jednocześnie scenarzyści dwoili się i troili, aby zaserwować naprawdę ciekawe przygody. I choć z odcinka na odcinek było coraz dziwniej (a także niestety: gorzej), Kevin Sorbo stał się gwiazdą. Co prawda taką, że dzisiaj piski zachwytu mogłyby go dopaść co najwyżej na konwencie w Nadarzynie, ale co wywalczył w telewizji dzięki naoliwionym mięśniom, to jego. Kevin Sorbo urodził się w 1958 roku w Mound. Luterańska rodzina stała w rozkroku gdzieś pomiędzy tradycją (silnie wierząca matka), a nauką (ojciec był nauczycielem biologii), ale młody Sorbo bardziej kierował swój wzrok w kierunku sportu niż rozterek światopoglądowych. Przynajmniej na razie. Był świetnym (jak na poziom licealny) graczem w baseball i koszykówkę, a w hokeju myślał nawet o tym, by przejść na zawodowstwo. Nie widział, że wkrótce czeka go drastyczny zwrot w kierunku teatru. Do tego stopnia pokochał występy na scenie, że ruszył nawet w trasę z trupą teatralną, nieco na przekór rodzicom. Coś w duszy zaskoczyło, chociaż na przewrot w karierze musiał jeszcze trochę poczekać. I chyba oprócz podpierania ściany na dziesiątym planie filmu i chałturkach w modelingu, o których nikt nie pamięta, trudno go dostrzec w jakiejkolwiek produkcji, chociaż był brany pod uwagę jako telewizyjny Superman. Ostatecznie ta rola przypadła Deanowi Cainowi (który wiele lat później podzielił los Sorbo i zaczął grywać w zaangażowanych ideologicznie filmach). Prawdziwa rewolucja przyszła wraz z produktem telewizyjnym Herkules i Amazonki, do którego casting wygrał bez większych problemów, bo jakoś nikt nie stał w kolejce do luźno opartej na mitologii bajeczki, która miała zdechnąć w głowach niedzielnych widzów pięć minut po emisji. Film się spodobał na tyle, że za jednym zamachem zrobiono drugą część, czyli Herkulesa i zaginione miasto (mieszając mit o Troi z historią poznania przez bohatera Dejaniry). Wkrótce zamówiono pierwszy sezon, który miał kontynuować przygody tej wersji Herkulesa, pomijając jednak niektóre wątki z filmów. Sorbo wskoczył w ten projekt bardzo ochoczo, co zaowocowało 111 odcinkami i byłoby więcej, gdyby...
Fot. NBC
No właśnie. Gdzieś w okolicach 5. sezonu aktor zaczął się uskarżać na problemy z ręką oraz nerwobóle (a przynajmniej tak samodiagnozował swoje problemy). Bagatelizował to tak długo, jak tylko mógł. Okazało się, że to tętniak, który w każdy momencie mógł zabić aktora. To chyba wtedy przedefiniował swoje życie do tego stopnia, że dzisiaj trudno jest mówić o Sorbo w innym kontekście niż światopoglądowym, ponieważ jeśli już jego nazwisko trafia do mediów, to tylko za sprawą wyznawanych przez niego wartości. Oczywiście aktor wciąż występuje w filmach, o czym będzie za chwilę, ale gdy odkrył, jak bardzo kruche jest jego życie, postanowił ewakuować się z topniejącego projektu o mitologicznym herosie. Nawet kosztem tego, że już nigdy nie zostanie mu powierzona rola w filmie bądź serialu, który może się cieszyć statusem kultowca w kręgach popkulturowych. Oczywiście wciąż finansowo odcinał kupony od tamtego okresu, głównie podpisując zdjęcia na różnych Comic Conach, ale postanowił wejść w filmową niszę, która bardziej definiowała go jako aktora i człowieka. Mowa o kinie religijnym. To one, a nie kilka niskobudżetowych SF, które popełnił (m.in. Andromedę), charakteryzuje późnego Sorbo. Sorbo to bowiem ultras, jeśli chodzi o kwestię Boga, wiary, konserwatywnej drogi życia, a także zagorzały przeciwnik aborcji. Taki nie do złamania, noszący sztandar, wolący być z dala od mainstreamu, jeśli to ma być ceną za poglądy. Gdy zapytano go kiedyś o to, co sądzi o Pasji Gibsona, z miejsca przystąpił do obrony wizji reżysera, mówiąc, że Żydzi zabili Chrystusa. Zapytano go jakiś czas później, czy wycofałby się ze swoich słów, na co odrzekł, że nie ma zamiaru. „To prawda, oni zabili Jezusa”, dopowiedział. Już nieco wcześniej Fabryka Snów zaczęła wygaszać współpracę z aktorem, a Herkulesa próbował (bezskutecznie) zastąpić młody jeszcze Ryan Gosling, wcielając się w tę samą, ale jeszcze nieopierzoną wersję herosa. Jeszcze więcej szczęścia miał spin-off, czyli Xena: wojownicza księżniczka, która będąc jedynie postacią poboczną w świecie Herkulesa, urosła do rangi ikony feminizmu (w czym pomogła rzecz jasna Lucy Lawless, prywatnie wyznająca światopogląd zupełnie przeciwny niż dawny kolega z planu).
foto. materiały prasowe
Bardzo interesująca droga wynikająca nie tylko z własnych doświadczeń, ale również pochodzenia, obserwacji świata. Interesująca, ale być może właśnie w głównej mierze oparta na egzystencjalnym strachu. Nikt tak bardzo nie składa rąk do modlitwy, jak ludzie schorowani i starzy. Być może Sorbo czuje się wdzięczny Bogu za to, że zwrócił mu życie, a być może znalazł po prostu przepis na siebie (oraz filmową emeryturę). Policzmy. Od czasów zakończenia prac nad Herkulesem zagrał w ponad 80 filmach, z czego prawie wszystkie po roku 2011 pochodzą od wytwórni specjalizujących się w kinie religijnym. Oczywiście Sorbo ubiera to w szaty zgodności przekonań i kariery. Sam mówi o Hollywood tak: „Zauważyłem to dosyć szybko, jakieś 10 lat temu. Zacząłem głośniej mówić o moich poglądach i to wystarczyło, żeby we mnie uderzyć. Znam ludzi z pierwszej ligi, aktorów, reżyserów i producentów, którzy otwarcie mówią, że nie chcą pracować z konserwatystami. Ci sami ludzie trąbią o tolerancji. Myślę, że powinni spojrzeć w lustro albo zajrzeć do słownika i sprawdzić definicję słowa tolerancja. Nie da się ukryć, że w Hollywood jest nagonka na ludzi, którzy wierzą w Boga. To, co stosują wobec mnie, na pewno nie jest tolerancją". W innym wywiadzie mówi o tym, że nie ma zamiaru żyć podług standardów hollywoodzkich, bo inaczej do tego momentu miałby już przynajmniej trzecią żonę. I tutaj trzeba przyznać, że wraz z żoną, Sam, tworzą całkiem zgrabną komórkę rodzinną, która doczekała się trzech pociech. Przy całej tej konserwowej bigockości Sorbo wydaje się bardzo pogodnym i spełnionym człowiekiem, a w wywiadach często wraca do czasów z planu serialu. Kiedy indziej rzuci coś na temat zepsutej współczesności, dodając, że to nie miejsce dla niego (co nie przeszkadza mu jednak występować w kilkunastu tytułach rocznie). Gdzieś między tym wszystkim, wewnątrz, czai się człowiek, który przeszedł wiele i sądzi, że wygrał kolejną szansę od losu, już poza światłami jupiterów. Nie sposób nie uznać tego za szczerą deklarację. A jeśli można przy tym zarabiać stałą gażę, grając w filmach, które piętnują ateuszy, to tylko się cieszyć. Olimp może to nie jest, ale wyżyć do pierwszego można.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj