Walczyli o wolność, szpiegowali dla AK i na znak protestu przeciwko działaniom okupanta dołączyli do bojkotu, zawiesili kariery, odchodząc z teatrów i odrzucając kolejne filmowe propozycje. Dziś z dumą mówi się o ich patriotycznej postawie prezentowanej w tak trudnych czasach drugiej wojny światowej. Ale jest też inny, mniej chlubny rozdział tej historii.
Najjaskrawszym przykładem, istnym numerem jeden pośród najbardziej znienawidzonych aktorów, jest naturalnie Igo Sym. Amant, którego nazwisko ściągało do kin prawdziwe tłumy, dał się poznać jako człowiek serdeczny, dowcipny, inteligentny i niezwykle towarzyski. Licznymi zaletami i nieprzeciętną urodą maskował braki talentu, wspinając się po szczebelkach kariery. Ponieważ świetnie znał język niemiecki, często wyjeżdżał na gościnne występy do Berlina – ponoć tam właśnie nawiązał współpracę z nazistami. Wkrótce po stolicy zaczęły krążyć plotki o kontaktach Syma z wrogiem, ale nikt nie chciał wierzyć, że ekranowy ulubieniec mógłby dopuścić się zdrady. Miny zrzedły wszystkim, gdy wybuchła wojna, a Sym w niemieckim mundurze (wkrótce stał się obywatelem Rzeszy) dumnym krokiem przechadzał się po Warszawie. Donosił władzom na kolegów, zwłaszcza tych, którzy mu podpadli; to za jego sprawą Hanka Ordonówna wylądowała na Pawiaku. A przy okazji robił wymarzoną karierę – nawiązywał znajomości, został dyrektorem teatru i prawdziwą szychą w branży. Stał się tak pewny siebie, że nawet gdy usłyszał o wydanym na niego przez sąd wojskowy wyroku śmierci, zupełnie się nie przejął; uważał, że jest nietykalny. I wreszcie się przeliczył. Dnia 7 marca 1941 roku do jego mieszkania zapukała trzyosobowa grupa żołnierzy AK. Gdy Sym stanął w drzwiach, wpakowano mu kulkę prosto w serce. „Strzał był celny" – komentował później Roman Rozmiłowski – "Szpicel upadł na twarz bez jęku”. Śmierć aktora wzburzyła Niemców, którzy pomścili swojego faworyta, wprowadzając kolejne restrykcyjne zasady, zapełniając więzienia i urządzając pokazowe egzekucje.
Zanim jednak Sym opuścił ziemski padół, zdążył ściągnąć na głowę kłopoty kilku innym kolegom, wykorzystując ich słabe charaktery lub uciekając się do szantażu. W 1940 roku ogłosił, że szuka aktorów chętnych do wystąpienia w propagandowym filmie Heimkehr (Powrót do ojczyzny), opowiadającym o okrutnych Polakach dręczących szlachetnych Niemców. Większość odmówiła od razu, jednak Symowi udało się znaleźć artystów, którzy – kierowani rozmaitymi pobudkami – zgodzili się przyjąć angaż. Później trafili za to przed sąd, zostali odsądzeni od czci i wiary, skazani na infamię i/lub więzienie.
Wśród aktorów pozbawionych dobrego imienia za „czynny udział w nagrywaniu filmu niemieckiego Heimkehr o treści propagandy antypolskiej, połączonej z lżeniem narodu i Państwa Polskiego” znaleźli się Bogusław Samborski, Michał Pluciński, Hanna Chodakowska i Józef Kondrat. Oskarżeni próbowali przedstawić okoliczności usprawiedliwiające ich uczynek, ale sąd i opinia publiczna była bezlitosna. Samborski tłumaczył, że został postawiony pod ścianą i zgodził się na udział w filmie, by uchronić swoją żonę Żydówkę. Po śmierci Syma wyjechał do Niemiec, gdzie pod pseudonimem grał w filmach. W 1948 roku, gdy polski sąd skazał go na dożywotnie więzienie, przeniósł się do Argentyny i tam spędził resztę życia.
Podobnego argumentu użył Józef Kondrat – zapewniał, że wcale nie skusiła go sowita pensja, a chęć ratowania małżonki: „Józek ją straszliwie kochał, stąd jego udział w Heimkehr. I Guta wojnę przetrwała” – twierdził jego bratanek, Marek Kondrat w „Gazecie Wyborczej”. Najwyraźniej z jakiegoś powodu postanowiono mu przebaczyć i środowisko artystyczne przyjęło aktora z powrotem na swoje łono. „Przecież po wojnie odbywały się sądy nad kolegami aktorami. Przez jakiś czas nie mogli wykonywać swobodnie zawodu. Józkowi odpuścili, po wojnie przecież występował” – dodawał Kondrat.
Michał Pluciński walczył o swoją niewinność, twierdząc, że z powodu nieznajomości języka niemieckiego nie wiedział, o czym film właściwie opowiada. Skazano go później na pięć lat więzienia. Szczepańska, która zaangażowana była w produkcję filmu, dostała aż dwanaście. Ich koledzy otrzymali mniejsze lub większe wyroki, choć największą karą miała być bez wątpienia niechęć środowiska i widzów.
Na ostracyzm skazani zostali również Maria Malicka i Adolf Dymsza. Malicka brylowała na przyjęciach z gestapowcami, udostępniła im część swojego domu i skorzystała z pomocy przy wywożeniu cennych przedmiotów przed wybuchem powstania. Nie pomogły tłumaczenia, że robiła to tylko po to, by uratować aresztowanego męża, Zbigniewa Sawana – dostała zakaz występowania w warszawskich teatrach. Zhańbiona, opuściła więc stolicę i musiała zadowolić się graniem na innych scenach. W podobnej sytuacji był Dymsza, który podczas wojny zawodu nie porzucił, a w dodatku chętnie pokazywał się w towarzystwie Niemców. Aktor usprawiedliwiał się, przypominając, że dzięki tym kontaktom zdobywał informacje, załatwił broń dla podziemia i wyciągnął z więzienia paru kolegów. Mimo to został wyrzucony z ZASP-u i dostał zakaz wykonywania zawodu przez trzy lata. Z czasem jednak wybaczono mu winy i pozwolono wrócić do grania.
Był jeszcze aktor, którego sytuacja wzbudza największe kontrowersje – Andrzej Szalawski, czyli Jurand z Krzyżacy. Zmarł, nie doczekawszy się rehabilitacji, a według wielu nie był kolaborantem, a niewinną ofiarą, oskarżoną przez zazdrosnych kolegów. Początkowo podejrzewano go o szpiegowanie dla Rosjan, ponieważ cudem udało mu się uniknąć egzekucji (jeden z żołnierzy rozpoznał w nim lubianego aktora i pozwolono mu odejść); przez okrutną plotkę nie mógł znaleźć pracy w Warszawie. To dlatego, przymuszony przez okoliczności, został lektorem w niemieckiej kronice filmowej Deutsche Wochenschau. Ci, którzy wierzą w jego niewinność, twierdzą, że zrobił to na polecenie przełożonych z informacyjno-wywiadowczego Oddziału II Komendy Głównej Armii Krajowej, tym bardziej że przez dwa lata dostarczał AK ważne informacje o niemieckich planach i agentach, udało mu się również wykraść wiele ważnych materiałów, w tym zdjęcia z obozów jenieckich. Równocześnie jednak nie dołączył do bojkotu i występował na scenie, co sprawiło, że w 1944 roku Bohdan Korzeniowski oskarżył go o kolaborację z Niemcami. Aktorowi kazano ogolić głowę; polecenie wykonał, choć stale podkreślał, że nic złego nie zrobił. Wiele osób z branży wzięło jego stronę, zapewniając o dobrych intencjach i nieskazitelnym charakterze Szalawskiego, jednak to nie wystarczyło. W 1945 roku wyrzucono go z ZASP-u na trzy lata. Aktor, samotny i przerażony, wpadał w coraz większą obsesję i bał się tego, co może przynieść kolejny dzień. Na jakiś czas zrezygnował z zawodu i imał się różnych zajęć; po dwóch latach, gdy uznano, że „odpokutował winy”, pozwolono mu wrócić na scenę. Ale nie na długo. W 1948 roku trafił na trzy lata do więzienia, oskarżony o współpracę z hitlerowcami – nie wzięto pod uwagę działających na jego korzyść zeznań świadków. Nawet kiedy wyszedł, musiał stale udowadniać swoją niewinność. Traktowany przez kolegów z branży z dystansem i niechęcią, uparcie walczył o odzyskanie dobrego imienia. Nie pomogło mu nawet zatarcie skazania przez sąd w 1966 roku. Zmarł dwadzieścia lat później.
Pochowano go w skromnej mogile pozbawionej krzyża. Jak tłumaczyła jego małżonka: „Uważałam, że swój krzyż Andrzej nosił na barkach przez większą część życia. Nie chciałam, żeby cień krzyża padał jeszcze na jego grób”.