Był październik. Po zjedzeniu śniadania w sobotni poranek naszła mnie myśl, że dobrze byłoby wykorzystać moment względnego spokoju i sięgnąć po film, o którym tyle słyszałem. W końcu mój przyjaciel darzył go wielkim szacunkiem – na szkolnym korytarzu bez przerwy rzucał cytatami, a ja udawałem, że rozumiem ich znaczenie. Postanowiłem wreszcie nadrobić Psy Władysława Pasikowskiego. Wcześniej nie było ku temu okazji, bo nie dawałem rady zaczekać do późnej godziny emisji w telewizji, ale na szczęście z pomocą przyszedł Internet i legalne źródła. Sięgnąłem po tablet, ułożyłem się wygodnie w łóżku i kliknąłem "play". Szybko dałem się porwać w odmęty mięsistego kina, cudownie ozdobionego muzyką Michała Lorenca. Dzisiaj Psy oceniam nieco inaczej, bo film pod wieloma względami niekorzystnie się zestarzał, więc raczej nie pozwalam sobie na częste powroty. Przyznam jednak, że regularnie powracam do suity jazzowej wspomnianego Lorenca. I właśnie o nim oraz jego twórczości chciałbym napisać nieco więcej. Pierwsze Psy zyskują zupełnie niepowtarzalnego wrażenia, gdy podczas seansu rozbrzmiewa Kołysanka podparta dźwiękiem kropel deszczu obijających się o karoserię samochodu. Kontynuowane jest to też w Psy 2: Ostatnia krew, a scena spożywania wódki Franza Maurera i Waldemara Morawca straciłaby na klimacie i znaczeniu bez ścieżki dźwiękowej Lorenca, a dokładniej utworu Wieczory. Gdyby skomponowane przez niego jazzowe nuty mogły mówić, to rysowałyby obraz zadymionego papierosami pomieszczenia ze stolikiem brudnym od popiołu i schnących powoli na stole kropel alkoholu. Kieliszków ze smugami pozostawionymi po kontakcie szkła z ustami oraz dwóch mężczyzn, utyskujących na życie i tłumaczących sobie proste zasady życia. Odgrywałem ten moment ze wspomnianym wyżej przyjacielem wielokrotnie, dorastając do wspomnianej prostoty reguł oraz tłumacząc mu, że może prędzej uda mu się odnaleźć szczęście w bibliotece, niekoniecznie w rynsztoku. Wspomniana Kołysanka i Wieczory Lorenca nagle stały się czymś więcej niż tylko muzyką z tła, ilustracją dźwiękową tego, co dzieje się na ekranie. Jej znaczenie stało się symboliczne i kolorowało przez jakiś czas relację między dwojgiem ludzi – prawdziwymi, nie tymi z ekranu.
materiały prasowe
Jako fan muzyki filmowej nie mogłem nie zainteresować się partyturą Michała Lorenca. Po pewnym czasie – nawet z moim nadepniętym przez słonia uchem – byłem w stanie rozpoznawać jego ścieżki dźwiękowe w innych produkcjach, bo Lorenc ma swój styl. W Polsce mówi się o wielkości i wyjątkowości Wojciecha Kilara czy Krzysztofa Komedy, bo tworzona przez nich muzyka była charakterystyczna. Lorenca spokojnie można umieścić obok wspomnianych mistrzów. Naprawdę trudno wskazać jego najlepszy utwór. Wspomniana Kołysanka ma dla mnie znaczenie wykraczające poza ocenę i gust, ale przecież Lorenc skomponował też wybitne ścieżki do filmów Bandyta czy Krew i wino z udziałem Jacka Nicholsona. Mro Iło, Pogoń czy wreszcie słynny Taniec Eleny to utwory stanowiące dowód jego wielkości. Aż trudno uwierzyć, że Lorenc nie zagościł na dłużej w Stanach Zjednoczonych. Poszukiwałem informacji tłumaczącej taki stan rzeczy i dostarczył je na szczęście sam Lorenc w swojej biografii. Wyznał, że nie potrafił się odnaleźć w Hollywood, bo życie tam było zbyt intensywne, a przez to wyniszczające i mocno stresujące. Wiedziałem z popkulturowej osmozy, że Lorenc miał problem z alkoholem i narkotykami, ale najmocniej pojawiły się właśnie w momencie jego zetknięcia się z Fabryką Snów i stały się dla niego sposobem na radzenie sobie z nerwami. Zaciekawił mnie też fragment: "Byłem sobą zachwycony. Towarzyszyło mi poczucie absolutnej wyjątkowości". Jasne jest, że wielka sława i pieniądze nie są ważniejsze od zdrowia, ale wielka szkoda, że muzyka Lorenca nie zagościła na dłużej w świadomości zagranicznej widowni.
Wyznał, że nie potrafił się odnaleźć w Hollywood, bo życie tam było zbyt intensywne, a przez to wyniszczające i mocno stresujące.
Z wypowiedzi Lorenca wiemy także, że w czasie walki z nałogiem odnalazł sens życia w Kościele. Kompozytor nigdy się z tym zresztą nie krył i opowiedział się po konkretnej stronie jeśli chodzi o sposób życia według konkretnych wartości, co widać nawet w jego ostatnich pozycjach z filmografii, w której mamy między innymi Smoleńsk (tutaj zresztą możemy usłyszeć wybitny utwór Wyjazd z Polski), ale też Historię Roja czy Orlęta. Grodno '39. Duchowo, ale też jeśli chodzi o refleksję, nie jest to moja bajka, ale zawsze przy tej okazji wyrażam (naiwnie) nadzieję, że środowisko artystyczne nie zamyka przed kimś drzwi tylko ze względu na czyjeś przekonania. O ile oczywiście nikomu nie szkodzą – a chcę wierzyć, że w tym przypadku tak właśnie jest.
materiały prasowe
Muzyka Lorenca sprawdza się zarówno jeśli chodzi o słuchanie jej w oderwaniu od filmu, ale też zyskuje znacznie dzięki ruchomym obrazom. Mam ogromny szacunek do twórczej pracy Lorenca i dziękuję mu przede wszystkim za Kołysankę, bo wyzwala ona we mnie emocje wykraczające daleko poza skromną ocenę. Szkoda, że od tylu lat nie udało się powiązać jego muzyki z filmem, który osiągnąłby sukcesy – nawet nie za granicą, ale na naszym podwórku. Może to jeszcze nie koniec i uda się mistrzowi uraczyć nas nowym Tańcem lub Kołysanką, do których będzie się wracało po wielokroć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj