Po niedawnej Komiksowej Warszawie został na szczęście nie tylko niesmak wywołany nagłym i nieuzasadnionym oburzeniem stołecznego ratusza na dofinansowane przezeń wydanie zbiorcze satyrycznej serii Leśniaka i Skarżyckiego Polska mistrzem Polski, co zaowocowało obcięciem dotacji, ale i cała fura rzeczy do przeczytania. Dlatego też z majowym Komiksariatem się nieco ociągałem, czekając na świeżutkie premiery. I nareszcie się ich doczekałem. Zaczynamy.
Chciałem napisać, że zaczynamy od Egmontu, lecz wygląda na to, że dzisiaj na Egmoncie również skończymy, bo wydawnictwo to (znowu!) zalało rynek komiksami, których jest dość, aby wypełnić skarbiec Sknerusa. Dlatego wyłuskałem tytuł świetny, tytuł rozczarowujący, bo szeregowy, oraz tytuł zapowiadający się na tyle enigmatycznie, że pozwolę sobie posnuć trochę przypuszczeń. Który jest który, rzecz jasna, nie ujawnię już teraz, nie chcąc kręcić bicza sam na siebie i gasić czytelniczej ciekawości. Jako że mamy weekend otwarcia wyczekiwanego filmu Patty Jenkins, nie sposób oczywiście nie wypchnąć przed szereg Wonder Woman #1, która to przecież, pod batutą Briana Azzarello, parę lat temu odsadziła konkurencję i stanęła na czele bodaj najlepszej wydawanej u nas serii z New 52. Egmont upchnął między twarde okładki prawie czterysta stron napisanych przez Greg Rucka i choć to plus niewątpliwy, bo kto by narzekał na grube komiksy, nie tak łatwo przez nie przebrnąć. I nie chodzi bynajmniej o scenariuszowe pokomplikowanie czy wysublimowaną problematykę z pogranicza analizy superbohaterskiej rzeczywistości naniesionej na ówczesne problemy społecznopolityczne. Przeciwnie. Idzie o ich brak.
Rucka, scenarzysta o nieprzeciętnym intelekcie i obdarzony talentem narracyjnym, zdolny unieść trudne fabuły, tutaj niedomaga. Zamieszczona na początku zbioru powieść graficzna Hikateja niejako ustawia klimat całości. Nie kryję, podoba mi się przyjęta przez autora perspektywa, spogląda on bowiem na Dianę nieco z boku, z pewnego dystansu, jakby nie był omnipotencyjnym twórcą fikcyjnego kawałka świata, ale szarakiem z biura ambasadorki Temiskiry o (super)heroicznych czynach swojej pracodawczyni dowiadującym się wyłącznie z gazet. Tym samym Rucka stara się niejako zeskrobać patynę z tej iście posągowej ikony popkultury (nieprzypadkowo przypomina się co chwila Dianie, że żadna z niej bogini), lecz robi to tylko nominalnie, bo skrępowany i cyklem wydawniczym niepozwalającym rozwinąć mu skrzydeł, i nieubłaganą konwencją komiksu superbohaterskiego, która wymaga nakreślenia prostej linii pomiędzy punktem A a punktem B. Stąd scenariusze Rucki jedynie markują artystyczną swobodę. Owszem, sprawnie, najciekawiej w rzeczonej Hikatei, skupiającej się na moralnym dylemacie Diany, która wybrać musi między tym, co słuszne, a tym, co sprawiedliwe, ale i ona rozwodniona jest oczywistościami. Fragmenty najbardziej interesujące to te pozornie zwyczajne, a tak nieczęsto przecież oglądane w komiksach superbohaterskich, lecz z drugiej strony należałoby pewnie zadać sobie pytanie, kto by chciał czytać o Dianie, która nie odbija kul bransoletami i nie zarzuca swojego lassa prawdy niegodziwcom na szyję? Rucka może i ma chęci, ale brak mu sposobności, aby zmierzyć z mitem Wonder Woman i, chcąc nie chcąc, powiela to, co już od dawna wiemy. Ale nie ma co stawiać krechy na tej serii, bynajmniej, zresztą, jak informuje ostatnia strona komiksu, ciąg dalszy nastąpi...
Ale za to Alan Moore nawet jeśli kiedyś z podobnymi problemami się borykał, to obchodził je szerokim łukiem. Trudno chyba w całej historii komiksu o człowieka bardziej kojarzonego z artystyczną wolnością, którą potrafił wywalczyć nawet na terenie tak skomercjalizowanym i skonwencjonalizowanym jak komiks superbohaterski. Top 10 to, oczywiście, żaden tam sprawny unik, ale jawny prztyczek w nos, rzecz obnażająca absurdy całego gatunku (które punktuje już umyślnie pokomplikowana przedmowa), przemyślna szydera, choć sprowadzenie rzeczonego dzieła do rangi niewybrednego żartu byłoby dlań cokolwiek krzywdzące. Bo Moore to nie żaden tam komiksowy kabareciarz. Wymyślił miasto, gdzie każdy obdarzony jest nadnaturalnymi mocami i nawet gość przy budzie z hot-dogami podgrzewa je promieniami z oczu, a sklep z ciuchami nazywa się Budka Telefoniczna. Gliniarze z tytułowego posterunku stykają się jednak z całkiem konwencjonalnymi sprawami rodem z policyjnego serialu, które, poprzez wtłoczenie ich w niekonwencjonalny kontekst, zyskują niespodziewany twist. Moore zresztą nigdy nie bawił się półśrodkami, Top 10 posłużyło mu również do poruszenia kwestii rasizmu czy bigoterii, od których nie jest wolne nawet miasto pełne ludzi w trykotach. A może zwłaszcza ono...? Bo to przecież nic innego jak skrajna dystopia, która przedstawiona zostaje nie na, jak to zwykle bywa, poziomie najwyższych szczebli, lecz ulicy, czyniąc ją zaskakująco łatwą do objęcia myślą i sumieniem nawet dla nas, ludzi obdarzonych jedynie mocą czytania.
Po trosze, poczynając od otwierającej ten tekst wzmianki o Komiksowej Warszawie, udało mi się, mam nadzieję, nanizać wszystkie opisywane komiksy na wspólną nić tematyczną, którą jest swoboda artystyczna. Dlatego na koniec napomknę jeszcze o całkiem interesująco zapowiadającej się serii Wounded #01: Skradzione lataMikołaj Spionek. Interesującej rzecz jasna dla kogoś, kto, jak ja, ma się za miłośnika opowieści rodem z Dzikiego Zachodu, bo jest to rzecz głęboko osadzona w westernowej tradycji i autor przyjmuje ją z całym dobrodziejstwem inwentarza. Spionek korzysta z wyświechtanych już klisz i tropów, sprawnie, bo sprawnie, lecz pytanie brzmi, czy jego Wounded będzie miało jeszcze czytelnikowi do zaoferowania coś poza powtórką z rozrywki, a on sam nie stanie się niewolnikiem konwencji. Póki co jest ona w tym wymiarze akceptowalna i satysfakcjonująca, gdyż służy przedstawieniu świata i postaci, w tym poszukującego zemsty na mordercach swojej rodziny (anty)bohatera z przeszłością, ale bez przyszłości. Słowem, pytań stawia niemało, ale na odpowiedzi przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać, lecz nie obraziłbym się za rewizjonistyczne podejście do tematu zamiast wałkowania tego, co już opowiedziane zostało tysiące razy. Lecz o komiksie wspomnieć należy, bo łatwo, żeby niepozorny, a ciekawy album zagubił się między opasłymi tomiszczami prężącymi swoje grzbiety.
Kolejny Komiksariat jeszcze w tym miesiącu, choć zajdzie na lipiec, czyli 30 czerwca.
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.