Nowy film reżyserki "The Hurt Locker. W pułapce wojny" startuje w wyścigu po pięć złotych statuetek - za najlepszy film, scenariusz oryginalny, aktorkę pierwszoplanową, montaż i montaż dźwięku. Bigelow jednak nie jest wymieniana wśród faworytów. Powodów nie należy upatrywać w wyjątkowo silnej konkurencji, ale raczej prawdziwej burzy kontrowersji, jaką wywołał obraz w Stanach Zjednoczonych.

Kathryn Bigelow zna się na torturach, w końcu przez trzy lata była żoną Jamesa Camerona - jak powiedziała na gali rozdania Złotych Globów Amy Poehler. Ale właśnie - czy we "Wrogu numer jeden" widzimy tortury, czy tylko tzw. rozszerzone techniki przesłuchiwania?

- To kluczowe pytanie i główny element kontrowersji dotyczący filmu w Stanach. Niektórzy mówią o torturach, inni o rozszerzonych, wzmocnionych technikach przesłuchań, czyli enhanced interrogtion techniques. To jest też zresztą termin, który jest używany w dyskusji politycznej zamiast słowa tortury. Pytanie brzmi jednak, czy te metody, jakkolwiek byśmy je nazywali, są skuteczne? Czy CIA torturując, przesłuchując ludzi z Al-Kaidy udało się wydobyć informacje, których uzyskanie niemożliwe byłoby za pomocą innych metod? Ten film jest kontrowersyjny, ponieważ może to właśnie sugerować. Bigelow oczywiście się broni, mówiąc, że ona tylko pokazuje, co się działo, a pokazywanie nie oznacza przecież popierania. Osoby, które zajmują się tymi sprawami w Waszyngtonie od lat, są niezwykle oburzone takim przesłaniem. Nie podoba im się fakt, że do masowej publiczności trafi informacja, jakoby Osama bin Laden został złapany, ponieważ gdzieś w Polsce terrorysta był przesłuchiwany metodami, które nie są dopuszczalne przez prawo.

Bigelow poświęca tym torturom, czy też rozszerzonym technikom przesłuchiwania, sporo czasu. Mamy tu przekrój wielu sposobów wydobywania informacji: od niesławnego waterboardingu, poprzez obnażanie przed kobietą, wieszanie pod sufitem, po powstrzymywanie snu i zamykanie w niewielkiej szafie. Egzemplifikując te metody, reżyserka daje odbiorcy wyraźnie znać, że tortury były nieodłączną częścią wojny z terroryzmem.

- Moim zdaniem to akurat bardzo uzasadniona teza, takie metody na pewno stosowano. Co ciekawe, Leon Panetta, odchodzący sekretarz obrony, ostatnio w "Meet the Press", jednym z najważniejszych amerykańskich programów publicystycznych, mówił, że bin Laden zostałby złapany nawet i bez tych technik. Nazwał je w ogóle eufemistycznie "metodami stosowanymi w tym czasie". Skala całego programu, którym interesujemy się na tyle długo, że powstało już wiele materiałów dziennikarskich na ten temat, sprawia, iż nawet zwolennicy tych metod nie mogą powiedzieć, że było to stosowane incydentalnie. Był to szeroko zakrojony program, miał określone zasady, był legalnie uzasadniany przez prawników administracji George’a W. Busha. Fakt, że jest to pokazane jako jeden z elementów całej machiny CIA w tym czasie, jest jak najbardziej uzasadniony. Nie ma się tutaj o co oburzać.

W pewnym momencie Barack Obama jednak skończył z torturami.

- Nie tylko skończył z torturami, ale też zmienił cały program zwalczania terroryzmu. Tę mityczną nazwę "wojny z terroryzmem" przekształcił na "zwalczanie wrogów Ameryki poza jej granicami". Administracja zrezygnowała z tego wcześniejszego terminu. Zaczęło się też o tym mówić jako o długiej wojnie, od angielskiego long war. Ten nowy program ma jednak pewne elementy, które wciąż są stosowane, a wydają się dużo bardziej kontrowersyjne – na przykład drony. Trwa właśnie wielka debata w Stanach Zjednoczonych na temat tego, czy drony naruszają prawo międzynarodowe, czy nie jest to czyste morderstwo bez podstawy prawnej. Obama rzeczywiście skończył z torturami, choć cały program zaczął już być wygaszany znacznie wcześniej, zanim został prezydentem. Jego apogeum miało miejsce 2-3 lata po 11 września. Oprócz tortur i dronów, od lat ciągnie się też sprawa Guantanamo. Dyskusja, co zrobić z niesławnym więzieniem, wciąż trwa. Departament Obrony Stanów Zjednoczonych zakończył ostatnio działalność biura ds. zamykania Guantanamo. Od jakiegoś czasu istniała taka komórka, ale została właśnie zlikwidowana. To więzienie to kolejny element kontrowersyjny, ale też symbolizujący wciąż dające o sobie znać dziedzictwo Busha. Ta sprawa zdążyła już się zakotwiczyć w amerykańskiej popkulturze i stała się powodem do śmiechu na przykład w filmie "Harold i Kumar uciekają z Guantanamo".

[image-browser playlist="594986" suggest=""]©2013 Monolith Films

Stephen Colbert w rozmowie z Bigelow stwierdził, że powinna zamieścić w filmie podziękowanie dla George'a W. Busha. To działania podjęte przez niego stały się bazą dla jej filmów i - w efekcie - jej sukcesów.

- To tylko pokazuje, że Bush będzie w historii cały czas. Za 20-25 lat pewnie będziemy go mogli ocenić obiektywniej, ale Bush nie ucieknie jednak od bycia prezydentem wojny z terroryzmem i wszystkiego, co się z tym wiąże. Na dobre trafiło to do świadomości kulturowej, politycznej i historycznej Amerykanów. Historia może za kilka lat pokazać, że interwencja w Iraku była słuszna, choć osobiście wątpię, żeby tak się stało. Może pokazać, że Bush nie był jednak takim złym prezydentem. W to też raczej wątpię. Niewykluczone jednak, że ta opinia się zmieni, ale wspomniane dziedzictwo - tortury, waterboarding, Guantanamo, Abu Ghraib - to wszystko pozostanie. Wszystkie żarty tego typu najlepiej o tym świadczą.

A te złośliwości nie oznaczają tego, że Hollywood jest nastawiony prodemokratycznie?

- Jest bardziej demokratyczny niż republikański. Celebryci, którzy są zaangażowani politycznie, stają po stronie demokratów, choć w różny sposób. George Clooney spotyka się z Obamą, pomaga mu w kampanii. Inni też fascynują się polityką jako taką i robią na ten temat filmy. Jedną z niewielu osób z tej branży po stronie republikanów jest Clint Eastwood. Wiemy też jednak, jak to się niefortunnie skończyło. Podczas konferencji republikanów w Tampa, Clint Eastwood miał poprzeć Romneya, a rozmawiał z pustym krzesłem, gdzie miał siedzieć Obama. To wywołało falę szyderstwa na gigantyczną skalę.

Mówi się też o karierze politycznej Bena Afflecka.

- Były utrzymane w absolutnie poważnej tonacji dyskusje na temat jego kandydowania do senatu. John Kerry był senatorem ze stanu Massachusetts, a przed kilkoma dniami rozpoczął pracę jako sekretarz stanu. W Stanach Zjednoczonych nie można łączyć tych dwóch funkcji - trochę inaczej niż w Polsce, gdzie poseł przecież może być ministrem. W Ameryce tak nie jest, co powoduje zwolnienie się miejsca i ogłoszenia dodatkowych wyborów. Rozpoczęły się żywe spekulacje, czy Ben Affleck, jako człowiek popierający demokratów, mógłby być kandydatem. On sam jednak temu zaprzeczył i wykluczył tę możliwość, tłumacząc, że styl amerykańskiej polityki go zniesmacza.

[image-browser playlist="594987" suggest=""]©2013 Monolith Films

Główną bohaterką filmu jest kobieta i to w dużej mierze jej zasługą jest znalezienie Osamy bin Ladena. Czy Amerykanie nie mają nic przeciwko temu, że jedna kobieta zastąpiła mityczną amerykańską armię walczącą na tle powiewającej flagi?

- Myślę, że to interesujący problem dla samego CIA. Podobną bohaterkę ma też serial Homeland, gdzie Carrie Mathison jest niezwykle wytrwała w poszukiwaniu – oględnie mówiąc, żeby nie zaspoilerować – wrogów Ameryki. Nie nazwałbym tego trendem na bohaterki, które są szpiegami i walczą z wrogami kraju, ale na pewno przez bardzo popularne ostatnio Homeland nie budzi to u Amerykanów aż takiego zdziwienia. Kiedyś James Bond był ideałem szpiega. Stuprocentowo męski bohater, który kobiety traktuje zupełnie przedmiotowo. Ten okres już się skończył, głównymi bohaterkami filmów wojennych czy szpiegowskich są także kobiety. CIA twierdzi, że nie ma kogoś takiego jak Maya, a postać z "Wroga numer jeden" jest złożona z wielu innych osób. Ciekawostką jest fakt, że jednostka, w której pierwotnie rozpoczęto poszukiwania bin Ladena jeszcze przed atakiem na World Trade Center, była zwykłym oddziałem CIA, ale składała się w dużej mierze z kobiet analityków. Wszyscy podkreślają, że analityczki sprawdzają się dużo lepiej niż mężczyźni w niektórych rodzajach spraw. Inaczej podchodzą do pewnych spraw, na co innego zwracają uwagę. Zadaniem analityka jest przede wszystkim budowanie informacji, przesiewanie masy szczegółów, budowanie jakiegoś większego obrazu. Okazuje się, że kobiety są w tego typu zadaniach lepsze niż mężczyźni - ze względu na to, że trochę inaczej odbierają rzeczywistość. Tutaj film nie kłamie. Rola kobiet w poszukiwaniu bin Ladena jest bardzo istotna, tyle że nie ogranicza się do jednej osoby. To nieco krzywdząca opinia dla samego CIA – pracują tam setki agentów, którzy przesiewali wszystkie źródła informacji i badali najmniejsze szczegóły, a okazuje się, że wystarczy jeden superszpieg, który wszystko załatwi. Choć z drugiej strony może służyć za materiał rekrutacyjny. "Top Gun" był filmem, który dramatycznie zwiększył liczbę przyjęć do marynarki wojennej. Każdy wtedy chciał być jak Tom Cruise.

Co wiemy zatem o osobach, które służyły za prototyp głównej bohaterki filmu Bigelow?

- Oczywiście nie całe CIA zajmowało się tylko i wyłącznie poszukiwaniem bin Ladena, to byłby absurd. Na pewno jednak wśród tych ludzi, którzy przez te lata pracowali nad tą sprawą, byli tacy, którzy pracowali nad tym od początku do końca. Szukali go od lat 90., kiedy bin Laden pojawił się na horyzoncie jeszcze za czasów Billa Clintona, aż do ostatniej akcji w Pakistanie. Jest faktem, że są osoby, które swoim talentem przyczyniły się do znalezienia terrorysty odpowiedzialnego za ataki z 11 września. Oni zauważyli pewne rzeczy i stworzyli mozaikę, którą później przekształcono w akcję komandosów. CIA twierdzi, że sama Maya nie istniała - jej postać jest złożona z wielu innych, aczkolwiek prawdziwych agentów. Na pewno też niektóre z metod pokazanych w tym filmie są realne - nie tylko tortury, ale też cały proces analityczny.

Można uczciwie pokazać kogoś pracującego na rzecz Stanów Zjednoczonych - czy to agenta, czy żołnierza - w złym świetle? "Na gorąco" Briana De Palmy i serial Odległy front spotkały się z licznymi negatywnymi opiniami.

- Zdarzają się takie przypadki. Najlepiej to pokazują amerykańskie filmy wojenne dotyczące Wietnamu, bo chyba nie ma dobrych produkcji o wojnie w Iraku.

A "The Hurt Locker. W pułapce wojny", poprzedni film Bigelow?

- Dobrze, może oprócz niego. Choć ten film nie miał takiego przebicia kulturowego jak "Czas apokalipsy" czy "Pluton". Nie da się tego pod tym względem porównać – to porządnie zrealizowane kino, ale chyba nic więcej.

"The Hurt Locker. W pułapce wojny" pokazywał jedynie wycinek z pracy żołnierza, nie mówił nic o samym konflikcie w Iraku. Dużo inaczej wygląda to chyba w sytuacji obciążonego znaczeniowo "Wroga numer jeden".

- Serialem, który również wzbudził kontrowersje, był też Generation Kill: Czas wojny, w którym wojna była pokazana w zupełnie zdehumanizowany sposób, niemal jak zwykła gra. Żołnierze byli cyniczni, oderwani od rzeczywistości, nie widzieli różnicy między dobrem a złem. Z kolei "Byliśmy żołnierzami" Mela Gibsona o wojnie w Wietnamie to jeden z niewielu filmów, gdzie żołnierze walczyli z żołnierzami, a nie dokonywali masakr ludności cywilnej. To też jeden z niewielu filmów, którego nie można określić mianem lewicowego. Wspomniany "The Hurt Locker. W pułapce wojny" nie jest ani lewicowy, ani prawicowy, ale już "Na gorąco" De Palmy – czy też może on sam - został przez Republikanów uznany za wroga numer jeden. Obraz pokazywał żołnierzy amerykańskich jako morderców, a Republikanie uważali, że De Palma powinien zostać wykluczony z towarzystwa filmowców. Film według nich miał się przyczynić również do zwiększenia zagrożenia dla żołnierzy. Był taki jeden incydent - zbrodnia we Frankfurcie, gdzie jeden z amerykańskich lotników został zastrzelony na lotnisku przez imigranta. Muzułmanin zobaczył w serwisie YouTube scenę, w której żołnierze gwałcą Irakijkę i postanowił dokonać zemsty na amerykańskich mundurowych. Podobno ten emigrant zobaczył nie realne nagrania, ale film De Palmy. Wchodzący właśnie do polskich kin "Wróg numer jeden" wydaje się być filmem dla przeciwników kontrowersyjnych metod, czyli demokratów.

[image-browser playlist="594988" suggest=""]©2013 Monolith Films

Kathryn Bigelow nakręciła fabularny film oparty na faktach. Podobnie jak De Palma.

- Pamiętajmy, że CIA jest jak najbardziej zainteresowane tym, żeby pokazać siebie w dobrym świetle. Telewizja krytykowała już na przykład to, że CIA jest właściwie współproducentem filmu. Pytanie brzmi, czy można zrobić film realistyczny i dobrze pokazujący CIA? Te tortury nie budzą entuzjazmu, ale sama sprawność żołnierzy, agentów, analityków i tego, jak to wszystko zadziałało, na korzyść CIA niewątpliwie działa. W przeciwieństwie do De Palmy, który absolutnie nie działał na korzyść amerykańskiej armii.

Do armii można się zaciągnąć, a czy czasem nie jest tak, że CIA werbuje samodzielnie?

- To ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że można się zgłosić, choć to nie jest posada w Tesco i nie znajdziemy oferty pracy na Gumtree. CIA jednak zależy, żeby przychodzili do agencji jak najlepsi ludzie. Po 11 września była fala nie tylko zgłoszeń do armii, ale także powrotów do CIA. Ten film jest częścią akcji werbunkowej i poprawiania wizerunku. Gdyby nie był, CIA nie dałoby dostępu Kathryn Bigelow do tylu informacji. W "The Colbert Report" prowadzący pyta się nawet reżyserki, czy jest gotowa, by zeznawać. To uzasadnione pytanie, bo sprawa wycieku danych z CIA jest bardzo poważna i nawet Republikanie zastanawiają się, jak to możliwe, że informacje o bin Ladenie, o całej akcji jego schwytania, ale też inne, niezwiązane z filmem "Wróg numer jeden", wyciekają akurat w tych momentach, kiedy jest to dla Obamy sprzyjające.

Ktoś powiedział, że dla zwykłego człowieka ten film to prawda historyczna, ale już dla dziennikarza to raczej fikcja.

- Nie da się pokazać tego całego śledztwa w filmie, który trwa trzy godziny. To, co nam się wydaje fascynujące, to w rzeczywistości setki godzin żmudnej pracy. Nie ma takich momentów, że ktoś wstaje od stołu, pokazuje ręką na konkretne miejsce na mapie i mówi: "Tam jest bin Laden!". Takie rzeczy się nie zdarzają. Zresztą w amerykańskich książkach dotyczących tej sprawy jest powiedziane, że Amerykanie nie do końca byli pewni, czy w zaatakowanej kryjówce bin Laden rzeczywiście jest. Istniało tylko - albo aż - takie prawdopodobieństwo. Rozważali różne metody – zbombardowanie budynku, użycie dronów i wysłanie komandosów. Uznali ostatecznie, że tylko wysłanie żołnierzy pozwoli na dowiedzenie, że znajdował się tam Osama bin Laden. Oczywiście przed podjęciem działań mieli przekonanie - co jest też pokazane w filmie - że znajduje się tam ktoś ważny, że warto się tym zainteresować i przeprowadzić odpowiednią akcję. Cały proces poszukiwań jest jednak mocno skondensowany. Daje to pewną wizualizację procesu, ale nie można traktować go w 100% poważnie.



[image-browser playlist="594989" suggest=""]Michał Kolanko
– redaktor i współzałożyciel serwisu 300polityka.pl. Dziennikarz, bloger, od 2008 roku prowadzi blog "Spin Room". Później był też reporterem politycznym serwisu wPolityce.pl, gdzie opisywał m.in. polską kampanię parlamentarną i samorządową. Jako student był m.in. stażystą Wiadomości TVP, tygodnika "Newsweek Polska" i Parlamentu Europejskiego, a także rzecznikiem prasowym krakowskiego NGO "Krzyk Wolności".


To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj