Pandemia koronawirusa trwa i wciąż ma ogromny wpływ na popkulturę. Gdy producenci seriali starają się wprowadzić reżim sanitarny i wrócić do pracy, okazuje się, że nie jest to tak proste, jak się wydaje, i doprowadzi do kolejnych opóźnień.
Reżim sanitarny to słowa klucze, które najpewniej śnią się po nocach producentom filmów i seriali. Różne kraje na świecie opierają się na jednym standardzie, z jakimiś drobnymi różnicami, które nie mają większego znaczenia. Taka jest obecnie rzeczywistość popkultury, bo jeśli filmy i seriale mają być kręcone, trzeba zadbać o bezpieczeństwo.
Tutaj tworzy się problem, ponieważ według analiz z maja 60% seriali w skali globalnej zostanie opóźnionych na 2021 rok w związku z pandemią koronawirusa. Wiedzieliśmy o tym jednak przed pojawieniem się szczegółowych zasad związanych z reżimem sanitarnym i pozwoleniem rządów różnych krajów na powroty na plan. One same w sobie mogą mieć wpływ na kolejne opóźnienia, o czym świadczą słowa Matthew MacFadyena na temat Sukcesji, wypowiedziane w rozmowie z Dawidem Muszyńskim (przeczytajcie wywiad). Według niego nie powinno się wprowadzać zmian i lepiej odwlec to w czasie.
Analizując wszelkie zasady bezpieczeństwa, widzimy powtarzające się rzeczy: dystans społeczny, częste testowanie pracowników oraz - co jest prawdopodobnie kluczowe w omawianym temacie - sugestię wycięcia scen intymnych, scen akcji i zakaz scen grupowych. Wiemy, że tego typu sceny są podstawą wielu produkcji, a niektóre - te bardziej kameralne - wręcz nie mogą się bez nich obyć, więc aby zminimalizować zagrożenie i sprostać oczekiwanym zasadom, trzeba wprowadzać poprawki w scenariuszach. Dlatego seriale, które jednak będą kręcone pod względem prezentowania fabuły i interakcji bohaterów, siłą rzeczy mogą bardzo różnić się od tego, co do tej pory oglądaliśmy. Wyobrażacie sobie Chirurgów, Flasha czy Riverdale bez sceny romantycznych? Pocałunków? Takie rzeczy w większości przypadków będą usuwane, bo wymagają bliskiego kontaktu, a ryzyko zarażenia cały czas jest obecne. Dlatego też nie dziwą słowa MacFadyena i można założyć, że Sukcesja nie będzie jedynym serialem, który zostanie znacznie opóźniony, bo twórcy nie chcą lub nie mogą wprowadzić zmian związanych z reżimem sanitarnym. Musimy więc w tym momencie mieć świadomość, że choć pierwsze wyniki badań mówią o 60% przesunięć seriali na 2021 rok, te liczby mogą być znacznie większe.
Na to też wskazują pierwsze ruchy producentów seriali, którzy chcą wznowić prace na planach. Chociaż w wielu krajach zielone światło na zdjęcia już jest, nie słyszymy o masowym powrocie do pracy ku uciesze fanów popkultury. Ba, tak naprawdę tytułów, które mają potencjalne daty jest mniej niż 10, a przecież seriali produkuje się dziesiątki. To jest oznaka, że spora część producentów czuje, że nie może wprowadzić oczekiwanych zmian, bo najpewniej byłaby to szkoda dla jakości. Pewnie w takim Flashu można to rozwiązać efektami komputerowymi, bo to superbohaterowie, ale w pozostałych serialach opartych na interakcjach ludzi staje się to wyzwaniem wręcz niemożliwym. A nikt z producentów nie będzie lekceważyć ryzyka i zasad bezpieczeństwa przygotowanych przez gildie, instytucje filmowe i rządy, bo po pierwsze - są to w większości prawne dokumenty, więc nie mogą tego zrobić, a po drugie - ludzie po prostu odmówiliby pracy na tym planie, niepokojąc się o los swój i swoich bliskich. Sytuacja jest więc bardzo trudna.
Istnieje też alternatywna droga stosowana choćby przez filmowców z Niemiec. Reżyserka Maria Schrader w rozmowie z Deadline zdradziła, że w sierpniu idzie na plan serialu w studiu w Hamburgu. Według jej wiedzy studia czy telewizje same decydują, czy podejmują to ryzyko. Tym właśnie jest powrót do pracy na planach w trakcie pandemii koronawirusa - kosztownym ryzykiem, które owocuje też drogimi ubezpieczeniami, czyli generowane są kolejne koszty. Strach pomyśleć, co się wydarzy z danym projektem, gdy ktoś zachoruje na planie. Jej projekt to komedia romantyczna, więc będą intymne sceny pomiędzy głównymi bohaterami. Schrader zdradziła, że aktorzy grający te role będą odseparowani od reszty ekipy i poddani ciągłej kwarantannie. Nie jest to więc sytuacja komfortowa, którą podejmie wielu producentów i na którą zgodzi się wielu aktorów.
Po stronie filmowej jest to równie bardzo wymagające i wręcz w przypadku hollywoodzkich superprodukcji wydaje się nawet nie do przeskoczenia. Na koniec czerwca 2020 roku jedynie Universal Pictures ogłosił, że Jurassic World: Dominion wraca na plan, a koszt wprowadzenia reżimu sanitarnego to 5 mln dolarów. Tylko jest to film o dinozaurach, więc dużo problemów będą w stanie rozwiązać efektami komputerowymi z jednoczesną szkodą dla jakości, bo siłą rzeczy przez zawieszenie pracy najpewniej nie będą mogli dokończyć i wykorzystać praktycznych modeli dinozaurów wedle planów (o tym mówią plotki). A pamiętajmy, że na planach takich filmów pracuje armia ludzi - to są setki osób, które będą musiały zmienić formę pracy i organizować się w mniejszych grupach niepowodujących ryzyka zagrożenia zarażeniem. Siłą rzeczy jednak koronawirus wpłynie też na to, jak te filmy ostatecznie będą wyglądać, bo więcej producenci nie mogą, niż mogą. Patrząc na ten przykład filmowy, który staje się pewnym wzorcem postępowania z uwagi na to, że Universal jest pierwszym studiem, które podjęło kroki, los seriali wydaje się tym bardziej niepewny. Nawet jeśli mniejsze seriale osadzone w różnych gatunkach nie będą robić tego tak spektakularnie jak to studio, które jednak zdecydowało się przewyższyć zasady reżimu sanitarnego, to koszty będą i tak bardzo wysokie. A nie każdy serial ma budżety Westworld czy Wiedźmina i nie może po prostu sobie na to pozwolić. Dlatego też wiele produkcji, jeśli cała sytuacja będzie szła takim mało pozytywnym trybem jak w tej chwili, nie będzie mieć wyjścia i opóźni prace. A musicie wiedzieć, że nawet na planach dość kameralnych seriali to przeważnie jest od kilkunastu do kilkudziesięciu osób, co mnie również zaskoczyło podczas wypraw na plany do Irlandii Północnej czy Stanów Zjednoczonych. A takie liczby to też ryzyko w okresie pandemii.
Sezon seriali zawsze zaczynał się we wrześniu. W czerwcu 2020 roku już wiemy, że tak się nie stanie. Większość produkcji wraca na plany na przełomie lipca i sierpnia, a te kręcone w USA są wciąż zablokowane. Rosnące liczby zarażeń w Stanach Zjednoczonych nie wskazują, aby szybko to się zmieniło. Na początku pandemii eksperci wypowiadali się, że jeśli blokada potrwa do czerwca, sezon seriali tak naprawdę nie rozpocznie się w ogóle jesienią 2020 roku. Najbardziej prawdopodobnym terminem jest styczeń 2021 roku. Tym samym, gdy niektóre stacje z góry podjęły decyzję o opóźnieniu premier na 2021, a inne jeszcze żyją nadzieją na jesienne wpływy z reklamy, rzeczywistość może być taka, że dostaniemy być może pojedyncze tytuły. A to nie dotyczy tylko największych telewizji (HBO czy AMC na przykład opóźniły kilka premier na jesień), ale też platform streamingowych - nawet Netflixa, który choć ma jakieś zapasy, nie ma ich aż tyle, by jesień mogła być standardowo pełna atrakcyjnych treści. Musimy zaakceptować fakt, że zamiast kilkudziesięciu seriali, będzie ich być może zaledwie kilka.
Oczywiście w tej ponurej rzeczywistości opóźnień spowodowanych koronawirusem i reżimem sanitarnym jest pewne światełko w tunelu. Oznaka nadziei, że scenarzyści poświęcali te miesiące i poświęcą kolejne nad dopracowaniem scenariuszy i w momencie, gdy dadzą produkty widzom, jakościowo będą to rzeczy na zupełnie innym poziomie niż większość w ostatnich latach. Taka sytuacja to też wyzwanie dla kreatywności, która pozwoli na nietuzinkowe rozwiązania i niecodzienne pomysły. Pytanie pozostaje, kto temu sprosta, a kto polegnie? Przekonamy się w nadchodzących miesiącach, bo pomimo złych oznak, sytuacja wciąż dynamicznie się zmienia.