Bartosz Czartoryski: Jedno słowo, którym określiłabyś wszystko, co towarzyszy twojemu życiu po dołączeniu do obsady Doctor Who to...Pearl Mackie: Szaleństwo! Trudno mi porównać to uczucie do czegokolwiek, co do tej pory przeżyłam, a przecież przeżyłam niemało. Mogę jednak spróbować: jazda bez trzymanki, rollercoaster... Chyba potrafiłabym tak jeszcze wymieniać naprawdę długo! Nadal trudno mi uwierzyć, że gram w Doktorze Who i pewnie dopiero dojdzie to do mnie, kiedy zobaczę swoją facjatę na ekranie telewizora. Chyba że mnie wytną, ha! Skłamałbym, mówiąc, że dziwi mnie twoja ekscytacja. Czyli dobrze cię tam traktują? Mówiąc zupełnie poważnie, od razu poczułam się przyjęta jak swoja do tej cudownej, zaskakująco zgodnej, choć nieco dysfunkcyjnej telewizyjnej rodziny. Jeszcze się tak naprawdę ze wszystkim oswajam, bo przecież nadal kręcimy kolejne odcinki, za pasem premiera sezonu i nie mam ani chwili na oddech, żeby usiąść i na spokojnie przetrawić, co się dzieje wokół mnie. Pewnie dopiero po zakończeniu zdjęć, a może nawet i po emisji całego sezonu będę miała chwilę na jakąś osobistą refleksję, na przemyślenie doświadczenia, które mnie przerasta. Na podejście do tego na jako takim luzie. Ale jak na razie jest naprawdę, naprawdę fajowo i nie mogę absolutnie na nic narzekać. Nam w Polsce często wydaje się, że macie ten serial w krwiobiegu i wszyscy Brytyjczycy wychowali się z Doktorem.  Czy ciebie na casting wypchnęła właśnie miłość do Doctora Who? Może cię rozczaruję, ale odpowiedź brzmi: nie, absolutnie! Nie miałam zbytniej szansy poznać Doktora jako dziecko, a kiedy powrócił na nowo do telewizji, miałam już jakieś szesnaście lat i trochę inne zainteresowania. Wychowałam się raczej na Star Treku, co pewnie czyni mnie zdrajczynią! Ale zanim pomyślisz sobie o mnie coś złego, śpieszę dodać, że oglądałam odcinki z Christopher Eccleston i Billie Piper. Bo kto nie oglądał! Lecz, zupełnie szczerze, można powiedzieć, że jest to dla mnie całkiem nowy świat także jako dla odbiorcy, nie tylko aktorki. Dziwnie jest teraz znaleźć się pośrodku tego wszystkiego. Przecież bliżej być się nie da! Zastąpiłaś w roli towarzyszki Doktora wydawałoby się niezastąpioną Jenna Coleman. Dostałaś od niej jakiś sygnał po przyjęciu angażu? Jenny przesłała mi bukiet kwiatów i pakiet rad, łącznie z informacją, gdzie mogę dostać w Cardiff (stolica Walii; tam kręcony jest serial – przyp. red.) zdrowe jedzenie, co okazało się nad wyraz przydatne! Doradziła mi również, jak biegać tym charakterystycznym superbohaterskim krokiem przy zabawnej muzyce. Poznałam też Matt Smith na nowojorskim Comic Conie i również był niezwykle pomocny, choć niewiele zapamiętałam, bo zamiast słuchać, gapiłam się na niego! Nie zapominajmy oczywiście o Peter Capaldi, który jest cudownym człowiekiem. Lecz trzeba też zauważyć jeszcze pewną inną rzecz: rola w Doktorze Who to nie tylko zdjęcia, ale i robota promocyjna, wywiady – takie jak ten! – i to wszystko daje człowiekowi swoiste potwierdzenie, że jest dobrym aktorem. Nie wolno się jednak pogubić i zapomnieć o tym, że przede wszystkim mamy nakręcić coś dobrego, to nasz priorytet. Zresztą nikt nie znalazł się na planie przypadkiem, fajnie jest pracować z samymi fachowcami znającymi się na swojej robocie jak mało kto.
fot. BBC
Przyzwyczailiśmy się przez tych ostatnich parę lat do Jenny, ale, jako że miałem okazję obejrzeć pierwszy odcinek nowego sezonu, mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że doskoczyłaś do tej skądinąd wysoko zawieszonej poprzeczki. Mam naprawdę niebywałe szczęście, że obsadzono mnie akurat na ten sezon! Co możesz powiedzieć o Bill? Jaka jest? Bill jest, jak na realia tego serialu, bardzo prawdziwa, bardzo rzeczywista, bardzo ludzka, co, mam nadzieję, czyni ją bliższą oglądającym, sprawia, że łatwiej się z nią utożsamić nawet w tych dziwacznych sytuacjach. Zdarza się jej powiedzieć coś nie tak, i to nader często, jest dociekliwa, ciekawska i bezpośrednia. Kieruje się instynktem i zdarza się jej popełnić przez to błąd, choć chce zrobić dobrze. Dynamika pomiędzy Doktorem a Bill jest niesamowita! Nie boisz się popularności, jaką na pewno pociągnie za tobą udział w serialu? Na razie trudno mi powiedzieć, co będzie i jak to przyjmę, bo tak naprawdę jeszcze się to wszystko nie rozkręciło, choć faktycznie bywa czasem, że ktoś mnie poznaje na ulicy czy na zakupach. Pewnie z każdym tygodniem będzie coraz gorzej... A może coraz lepiej, zależy jak na to spojrzeć! Sama jestem ciekawa, jak sobie z tym poradzę. Lecz myślę, że jeśli ktoś lubi nasz serial na tyle, żeby podejść do mnie, zagadać, podzielić się paroma uwagami i strzelić sobie ze mną selfie, to chyba nic w tym złego, nie? Przeciwnie. Ano właśnie. Nic a nic mi to nie przeszkadza! Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj