Dzisiaj obchodzimy 22. rocznicę światowej premiery Króla Lwa. Ten film wielu z nas dostarczył niezapomnianych przeżyć w dzieciństwie i po latach wciąż potrafi wywołać wzruszenie. W niniejszym tekście zastanawiamy się, na czym polega jego fenomen.
Dziś mijają dokładnie 22 lata od czasu światowej premiery
The Lion King. To film-legenda, przez wielu uważany za jedno z najwspanialszych widowisk w historii kina. Na pozór banalna opowieść o trudnym losie zwierząt w Afryce z biegiem czasu stała się popkulturowym fenomenem, dalece wykraczającym poza ramy kolejnej z brzegu familijnej animacji. Na taki stan rzeczy złożył się szereg czynników. W jednej chwili zagrało wszystko: nowinki technologiczne, pomysły w głowach Hansa Zimmera i Eltona Johna, niespotykane dotąd podejście studia Disney do swoich ekranowych bohaterów, szeroko zakrojona promocja dzieła czy nawet dziejowy moment, w którym
The Lion King wchodził do naszego kraju na kasetach VHS w glorii szczytowego osiągnięcia X Muzy świata Zachodu. W tym natłoku nie możemy zapominać, że opowiedziana w filmie historia to dla wielu z nas jedna z najważniejszych lekcji dzieciństwa, kształtująca postawy oraz zachowania i po latach wciąż wybrzmiewająca w dorosłych już przecież umysłach. Na naszych oczach
The Lion King nieopatrznie zamienił się w króla popkultury.
Historia
The Lion King zaczyna się na sześć lat przed datą jego światowej premiery, gdy w głowach włodarzy Disneya zaświtał pomysł o stworzeniu animacji, w której osadzona w Afryce fabuła byłaby opowieścią o odwadze i przemijaniu, metaforycznie zarysowującą jeszcze problemy cywilizacyjne i polityczne. Idea ewoluowała z biegiem czasu, by przechodzić przez kolejne stadia:
Króla Bestii,
Króla Kalahari czy
Króla Dżungli. Do dziś podnoszone są krytyczne głosy, że pomysł Disneya wcale nie był odświeżający i stanowił jedynie powielenie historii z japońskiego serialu
Kimba Biały Lew. Niemniej jednak początek lat 90. należy uznać za znakomity czas dla tego studia filmowego, które po wcześniejszych niepowodzeniach powoli podnosiło się z kolan, ugruntowując swoją pozycję na rynku animacji. Niektórzy nazywali ten okres Renesansem Disneya. Szlaki przecierała przecież
Beauty and the Beast, ale najlepsze i tak miało dopiero nadejść.
Mniej więcej w 1992 r. do stworzenia scenariusza nadchodzącej produkcji zwerbowano ostateczny już zestaw filmowców: Jonathana Robertsa, Lindę Woolverton i Irene Mecchi. Fabuła, którą mozolnie i w pocie czoła budowali, stała się literackim miszmaszem: sprawdzona historia o jelonku Bambi szła tu w parze z inspiracjami Szekspirowskim
Hamletem, gdzieś w tle przewijały się motywy starotestamentowych Józefa i Mojżesza, a proces przemijania został opowiedziany z dwóch religijnych perspektyw - chrześcijańskiej i buddyjskiej. Dzięki temu
The Lion King stał się opowieścią uniwersalną, przekraczającą państwowe, polityczne czy ideologiczne granice. Klucz do sukcesu leżał jednak gdzie indziej – Disney bodajże po raz pierwszy w swojej historii zdecydował się uśmiercić jednego z bohaterów, co w 1994 r. wywoływało szok i niedowierzanie. W ramach kampanii promocyjnej nieustannie podkreślano także zupełnie nowe podejście do tworzenia tego typu opowieści. Wcześniej filmy animowane były w ogromnej mierze graniem na sprawdzonych pomysłach: literackich, kinowych czy głośno wybrzmiewających w świecie archetypach.
The Lion King miał łamać ten schemat i – choć to nie do końca prawda – został po latach uznany za próbę wytyczenia zupełnie nowej ścieżki w produkcjach animowanych.
No url
Siłą
The Lion King stało się również zastosowanie zupełnie nowych technik do stworzenia obrazu. Dziś zapewne zareagowalibyśmy na to wzruszeniem ramion, ale ponad 20 lat temu narysowane ręcznie postacie, do których historii wpleciono wygenerowane w komputerze efekty oświetlenia i trójwymiarowe, były niespotykaną wcześniej nowinką w świecie animowanym. Szerokie panoramy afrykańskiego krajobrazu czy legendarna już sekwencja biegu zwierząt tylko pozorowały klasyczny rysunek, w rzeczywistości będąc pokłosiem technologicznych przemian kina. Do pracy nad tym aspektem filmu zaangażowano ponad 600 osób, które kończyły swoje dzieło już we własnych domach, gdyż studio, w którym wcześniej przygotowywano projekt, zostało zniszczone w czasie trzęsienia ziemi. Stworzenie samej tylko sceny z masowym pędem zwierząt było niezwykle czasochłonne i zajęło technikom ponad dwa i pół roku ich życia. Przez takie poświęcenie przyszli widzowie mieli świadomość, że efektem pracy odpowiedzialnych za
The Lion King będzie coś więcej niż film – swoiste opus magnum całego Disneya.
Oddziaływanie znakomicie skrojonej warstwy wizualnej musiało jednak znaleźć swoje dopełnienie na niwie muzycznej. Disney, choć wszem wobec zapowiadał nowatorskie podejście do animacji, musiał przecież siłą rzeczy odwoływać się do sprawdzonych wzorców i starej, dobrej klasyki. Znakomitym posunięciem okazało się wplatanie w zasadniczą oś fabuły elementów zaczerpniętych z musicalowej konwencji. Los chciał też, że Hans Zimmer i Elton John, którzy skomponowali muzykę do
The Lion King, znajdowali się akurat w szczytowych okresach swoich karier. Nostalgiczne, sentymentalne takty budowały atmosferę filmu w sposób jak do tej pory niespotykany. Takie piosenki, jak
Circle of Life czy
Can You Feel the Love Tonight, podbijały listy przebojów, długo okupując na nich czołowe pozycje. Utwory ze ścieżki dźwiękowej doskonale oddawały sens kolejnych sekwencji produkcji. Wielka w tym także zasługa Tima Rice’a, odpowiedzialnego za przygotowanie tekstów. Dzięki jego pracy słowa piosenek zaczęły albo odwoływać się, albo po prostu rozwijać przekazywane z pokolenia na pokolenie mądrości ludowe. Na pozór banalne w swoim wydźwięku, potrafiły jednak skutecznie korzystać z serca Afryki jako kolebki całego dorobku cywilizacji. W myśl zasady: wróćmy do naszych korzeni, tam możemy odkryć siebie. Do tego wszystkiego doszło sławne już zawołanie „hakuna matata!”, zaczerpnięte z wyrażenia w języku suahili oznaczającego po prostu „brak zmartwień”. Po latach te dwa słowa wciąż znajdują swoje miejsce w młodzieżowym slangu.
No url
The Lion King doczekał się dwóch animowanych kontynuacji i tyle samo seriali (bohaterami pierwszego byli Timon i Pumba, drugiego, który niedawno pojawił się w telewizji - syn Simby). Żadna z produkcji nie powtórzyła jednak sukcesu poprzednika – być może również dlatego, że odpowiadali za nie zupełnie inni twórcy. Film nieustannie odbijał się szerokim echem w popkulturze. Dobór aktorów, którzy podkładali głosy pod konkretne postacie, był starannie przemyślany, zwłaszcza na drugim planie: Rowan Atkinson (dzioborożec Zazu), Whoopi Goldberg (hiena Shenzi) czy sam James Earl Jones (Mufasa) byli w 1994 r. uznawani za aktorów charakterystycznych, którzy mogli rozszerzyć zasięg oddziaływania
The Lion King. Ostatni z nich, znany przede wszystkim z obdarzenia głosem Lorda Vadera, parodiował dwóch swoich bohaterów w serialu
The Simpsons, a potem w
The Big Bang Theory śpiewał na karaoke razem z Sheldonem Cooperem krótko wybrzmiewające przecież w filmie
The Lion Sleeps Tonight. Nawiązań do
The Lion King jest znacznie więcej, jak choćby w serialu
House M.D. czy animacjach
Toy Story i
Hercules. Produkcja Disneya doczekała się również swojej adaptacji teatralnej, która debiutowała na Broadwayu w 1997 r., by po latach zostać uznaną za jeden z najlepszych musicali w historii. Finansowy sukces przeniesionej na deski historii Simby spowodował, że podobne przedsięwzięcia realizowano również w innych miejscach na świecie.
W Polsce do całego tego zestawu czynników wpływających na odbiór
The Lion King dochodził jeszcze jeden komponent: okres historyczny, w którym mieliśmy okazję zobaczyć ten film na kasecie VHS. Skądinąd znakomicie wpisywał się on w familijny przekaz produkcji Disneya. Polacy w latach 90. gromadzili się więc wspólnie przed telewizorami i magnetowidami, by potem kopię dzieła przekazywać kolejnym członkom swojej rodziny sąsiadom, itd. Nie mówiąc już o tłumach w salach kinowych: rodzicach ze swoimi latoroślami czy znakomicie zorganizowanych grupach szkolnych. Historia działała jednocześnie na wielu polach, łącząc młodszych i starszych widzów, wprowadzając jeszcze w naszym kraju pewien wzorzec oczekiwań od produkcji tego typu. Zresztą – ten zbudowany przez
The Lion King model rozlewał się po całym świecie, a produkcje animowane nie były już takie jak do tej pory. Akcentowanie estetyki obrazu i odwaga w podejmowaniu trudnych tematów zaczęły być w kinie familijnym zjawiskiem pożądanym.
The Lion King wytyczył własny szlak i odcisnął na popkulturze przełomu wieków swoje piętno. Choć od premiery filmu mijają już 22 lata – cóż, krąg życia wciąż nas prowadzi i wcale nie zamierza przestać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h