Przypominamy tekst o historii LEGO w popkulturze z okazji zbliżającej się premiery nowych zestawów związanych z filmem Star Wars: The Last Jedi. Zobaczcie, jak się one prezentują:
fot. LEGO / materiały prasowe
+14 więcej

LEGO, czyli baw się dobrze

W luźnym tłumaczeniu nazwa LEGO jest skrótem duńskiego zwrotu „baw się dobrze”. Trzy słowa, które zawierają rdzeń najważniejszej wartości – trudno o lepszy kamień węgielny i bardziej wyrazisty przekaz misji firmy. Co jednak zaskakujące, wielka przygoda plastikowych zabawek zaczęła się od przykrej tragedii i długo naznaczana była wybojami losu. Ole Kirk Christiansen urodził się w Danii w 1891 roku jako jeden z dziewięciorga rodzeństwa. Jego rodzina była uboga, więc już po skończeniu 14 lat Ole zaczął przyuczać się fachu stolarza. Kilka lat później był już specjalistą w dziedzinie, założył własny warsztat i zaczął tworzyć meble oraz artykuły gospodarstwa domowego. W owym zawodzie pracował do 1932 roku. Aż do śmierci żony, która złożyła na jego barki brzemię wychowania czterech synów. Aby ukoić ich rozpacz, Ole sięgnął ku temu, co potrafił robić najlepiej. Z bloku drewna wystrugał zabawkową kaczuszkę, która zachwyciła dzieci i podsunęła mu pomysł na nowy biznes. Tak rodziło się imperium LEGO. Pech towarzyszył firmie jeszcze przez długi czas. Trudno w to uwierzyć, ale ta aż trzykrotnie cierpiała z powodu pożarów. Za pierwszym razem wywołały go dzieci Christiansena, których niewinna zabawa przyniosła opłakane skutki. W trakcie II wojny światowej zawieszono działalność produkcyjną, ale z powodu zwarcia instalacji elektrycznej zakład i tak strawił ogień. Właściciel nie załamał się jednak i nie tylko odbudował swoją pozycję, ale też zwiększył ambicje. Nowa hala powstała w 1944 roku i dała pracę czterdziestu osobom. Niedługo później Ole zainteresował się odlewami z tworzywa sztucznego. Zachwycony nowymi możliwościami zakupił specjalną maszynę, której koszt przekroczył wówczas zyski LEGO wypracowane rok wcześniej.
źródło: LEGO.com
Pierwsze plastikowe klocki pojawiły się w ofercie firmy w 1949 roku. Dwa lata później Ole doznał jednak wylewu i nie był już w stanie doglądać rozwoju swojego pomysłu. Pieczę nad biznesem przejął jego syn Godtfred, pod którego rządami wkrótce zatrudniono pięćdziesiąt osób, a oprócz Danii, LEGO rozpoczęło także działalność w Niemczech. Niespełna dziesięć lat później, w 1958 roku, śmierć zabrała Ole Kirka Christiansena. Zaledwie dwa miesiące wcześniej otrzymał on patent na uwielbiane dzisiaj klocki, można więc powiedzieć, że nawet u kresu swych dni pomógł w sukcesie swojej idei. Przełomowy sygnał wysłał zaś los, a może raczej niebiosa, które w tym czasie zesłały na zakład piorun. Spłonął oddział odpowiedzialny za wytwarzanie drewnianych zabawek, co odebrane zostało jako znak, że pora ostatecznie pożegnać ów surowiec i skupić się na plastiku. Ludziki LEGO, w kształcie jaki znamy i kochamy współcześnie, zadebiutowały dopiero w 1978 roku. Od tego momentu, nawet w obliczu różnych kryzysów m.in. ekonomicznych, cieszyły się i wciąż cieszą ogromną popularnością – zarówno wśród najmłodszych, jak i dorosłych wychowanych w dzieciństwie na kultowych klocuszkach.
źródło: LEGO.com

Dzieciństwo, czyli kraina bez instrukcji

Produkty LEGO z roku na rok pojawiały się na kolejnych rynkach. Nad Wisłą w powszechnej sprzedaży pojawiły się dopiero w 1990 roku. Ja przyszedłem na świat dwa lata później i szybko się z nimi polubiłem. W tym miejscu uczciwie przestrzegam, że jeśli nie przepadacie za osobistymi wtrąceniami autora, to możecie od razu i bezstratnie przeskoczyć do trzeciego aktu snutej dziś opowieści. A jeśli cenicie sobie sercowe spacery aleją wspomnień, to zapraszam, abyście razem ze mną spróbowali przypomnieć sobie swoje pierwsze LEGO, artefakty dzieciństwa. Sam do końca swoich nie jestem pewien. Rodzice także nie sięgają już pamięcią. Wnioskując jednak po stanie zużycia i stylistyce, pierwszymi modelami, z jakimi miałem przyjemność obcować, były pojazdy: ambulans z figurką doktora oraz wóz strażacki z oficerem, który posiadał zdejmowalną maskę gazową. Po nich przyszli budowniczy, koparki, betoniarki, ciężarówki, wywrotki i cały szereg maleńkich narzędzi na czele z wiertarkami, łopatami i młotami pneumatycznymi. Następni byli rycerze i najznamienitszy pośród nich król na białym rumaku. Ze złotą koroną, która przez długi czas była najcenniejszym elementem kolekcji. Po drodze trafili się jeszcze kowboje – westernowy zestaw z szeryfem i więzieniem, którego ścianę dało się „wysadzić”. Był też w nim sejf i pierwsze monety, a także płytka z kartami do gry, którą dobrze pamiętam, bo szybko się zapodziała i długo opłakiwałem jej stratę. Dla malucha nie ma większych tragedii.
źródło: materiały prasowe
Uczucie rodziców w materialnej formie przybrało także kształt pirackiej wyspy z rekinem, kilku zestawów kosmicznych, spośród których najbardziej cieszyło mnie lądowisko rakiety podświetlanej na baterie. Furorę robiły także modele podwodnych i arktycznych ekspedycji, dzięki którym plastikowy folwark wzbogacił się o płaszczkę i polarnego niedźwiedzia. W kolekcji było jeszcze wiele skarbów: poszukiwacze przygód i sterowiec, wyścigówki, policjanci, ratownicy medyczni z łodzią i helikopterem, furgon stacji telewizyjnej, boisko piłkarskie i… Hulk Hogan. A właściwie to nie zniesławiony zapaśnik, ale niezwiązana z nim figurka ludzika ozdobiona charakterystycznymi białymi wąsami fu manchu. Na cześć serialu Thunder in Paradise dostała imię Spencer i stała się bohaterem wielu fantastycznych przygód. Dzieciństwo to kraina bez instrukcji, czas wyobraźni i zabaw, które z czasem przeradzają się we wspomnienia i sentyment. To wbrew pozorom właśnie te ulotne chwile i uczucia stanowią najpiękniejszą wartość. Z dumą i radością mogę stwierdzić, że mój okres młodości był cudowny. Podobnie jak Godtfred Christiansen mam trójkę rodzeństwa, więc zabawom nigdy nie było końca. Szybko porzucaliśmy instrukcje i siłami wyobraźni projektowaliśmy własne architektury. Oczywiście tymi najbardziej klasycznymi były dom i farma, przerabiane nieustannie na setki różnych sposobów. Rozrywką, którą pamiętam najbardziej, była jednak zabawa ochrzczona przez nas mianem Agentów Dyskietek. Budowaliśmy razem przeróżne plansze – zamki, wille, szpitale, ulice, lotniska, porty, parowce i statki. W trakcie posługiwaliśmy się oczywiście własnym slangiem – nie było wątpliwości czym jest zamur, łamaniec, dwójka, zawias, butelka oraz jaka jest różnica między deską czwórką, a podkładką czwórką. Czasem efektem były cudaczne i kolorowe abstrakcje, ale najczęściej były to modele, do których przykładaliśmy całą swoją uwagę i z pietyzmem odtwarzaliśmy najdrobniejsze detale. Oczywiście w domyśle każdy z budynków miał dach i wszystkie ściany, więc prezentował się nad wyraz okazale i wiarygodnie. Cały myk polegał jednak na tym, że po zakończeniu fazy konstrukcji, pojedynczo i bez wiedzy pozostałych chowaliśmy na planszy „dyskietki” (czerwone kwadraciki, no te światełka, pamiętacie, nie?), które potem musieliśmy odnaleźć podczas fabularyzowanej zabawy. Opracowaliśmy historię, według której zawierały one śmiertelne wirusy, a nasi agenci przemierzali świat wzdłuż i wszerz, aby uratować ludzkość przed zagładą.
źródło: materiały własne
Byłem pewien, że nigdy nie wyrosnę z takich przygód. Dorastanie mentalne to jednak proces, który najczęściej odbywa się nieświadomie. Dziś pozostały piękne i wzruszające wspomnienia, ale zamiłowanie do LEGO nie wygasło. Mój pokój zamieszkują ludziki z Gwiezdnych Wojen, obok monitora czuwa Batman, wciąż próbuję skolekcjonować zespół Avengers, a nic ostatnio nie sprawiło mi tyle uciechy, co LEGO Buzz Astral, który wylądował na półce obok gumowych figurek Pikachu i Goku. A propos zaś Toy Story – wbrew przykazaniu z trzeciej instalacji serii, pozostałe klocki i zestawy zabunkrowane zostały elegancko na strychu rodzinnego domu. Czekają na potomków, aby również wśród nich rozpalić kiedyś ducha przygody.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj