Mayday, Mayday... można by pomyśleć, że to metaforycznie wołanie polskiej komedii o to, by w końcu powstało coś, co nie jest kolejną komedią romantyczną. Nie zrozumcie mnie źle - lubię ten gatunek i nie raz wychodzi to rodzimym twórcom naprawdę dobrze, ale komedia to coś więcej. W tym gatunku drzemie potencjał na wiele historii, które mogą bawić na zupełnie innych zasadach, gdzie to właśnie humor będzie fundamentem historii, a nie związek uczuciowy bohaterów.  Mayday to komedia oparta na sztuce pod tym samym tytułem, która jest niezwykle popularna na całym świecie i także w Polsce, gdzie jest ciągle wystawiana w wielu miastach. Brytyjski twór zostanie przeniesiony na ekrany przez Sama Akina (Planeta Singli 2 i 3), który napisał scenariusz razem z Jules Jones, Wojtkiem Pałysem i Hanną Węsierską. Bohaterem jest Janek Kowalski (w tej roli Piotr Adamczyk), który prowadzi podwójne życie - jest mężem Basi (Anna Dereszowska), z którą mieszka w Warszawie oraz jest mężem Marysi (Weronika Książkiewicz), z którą żyje na obrzeżach stolicy. Panie nie wiedzą o istnieniu drugiej kobiety, a sam Janek chce, by tak pozostało. Pewnego dnia zdarza mu się nieoczekiwany wypadek. Paniczna ucieczka ze szpitala, grupa bandytów żądająca zawrotnej sumy pieniędzy oraz depczący mu po piętach policjant (Andrzej Grabowski), to nic w porównaniu z tym, co może się stać z życiem Janka, jeżeli którakolwiek z jego ukochanych dowie się o podwójnym małżeństwie. Wsparcia udziela mu dawny znajomy - Staszek (Adam Woronowicz). 
- W pewnym momencie jeden mówi o drugim, że jest jego przyjacielem, ale to są sąsiedzi, którzy mieszkają koło siebie. Mają dwa domy. Pewnego dnia ten drugi odkrywa, że jego kumpel prowadzi podwójne życie – ma dwie żony i dzieli ten czas pomiędzy dwa miejsca. Zostaje wciągnięty w tę całą sytuację, która rozgrywa się na naszych oczach i chcąc nie chcąc, uczestniczy w tym. Na pewno w jakimś stopniu jest współwinnym tej sytuacji. Jako że ma pewną łatwość, to dodaje od siebie do tego wszystkiego i następuje ta komedia omyłek. Ciągle się wszyscy plączą, jest tego coraz więcej aż dochodzi do kulminacji, gdy kurtyna opada i trzeba unieść ten temat, ale i tak dalej wszyscy kłamią. Jest to fajnie napisane w oparciu o sztukę teatralną Mayday, więc jest to dobry materiał do tworzenia. Znam Piotrka od wielu lat, poznaliśmy się jeszcze na studiach, więc mamy łatwość dodania różnych rzeczy - powiedział mi Adam Woronowicz.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
+30 więcej
Gdy pomyślę o polskich komediach z ostatnich lat, trudno mi sobie przypomnieć dobry tytuł, który nie był komedią romantyczną. Być może nasi rodzimi twórcy troszkę zatracili się w popularnym gatunku, zapominając, że proponuje on o wiele więcej. Wyobraźnia jest jedynym ograniczeniem, by wykorzystać potencjał rozśmieszania widza poprzez opowiadanie zwariowanych historii. Mayday ma szansę być tym, co wypełni ten brak, dając polskim widzom coś, czego po prostu dawno nie było na ekranie. A oparcie na farsie (tak określano gatunek filmowy w rozmowach na planie) to potencjał, który aż prosi się o wykorzystanie. Upatruję tej szansy w reżyserii Sama Akiny, który w serii Planeta Singli pokazał, że potrafi zrobić coś inaczej i z dobrym efektem. Sam sugerował mi, że jego Mayday będzie mieć trochę zachodniego stylu komedii. Potwierdza też otwartość na uwagi aktorów, bo sam Piotr Adamczyk wspomniał, że mają pole do improwizacji.
- Jest zachodni styl tworzenia komedii, który wydaje mi się różnić od polskiego stylu. Przynajmniej od tych komedii, które miałem okazję obejrzeć. Polskie kino chciałoby mieć komedie właśnie w takim zachodnim stylu, z happy endem. Razem z żoną, Jules Jones, wprowadzamy do polskiego kina trochę tej zachodniej wrażliwości. Sytuacje, w których może zaistnieć humor sytuacyjny oraz inne komediowe warstwy w historii. Świetnie mi się pracuje z Piotrem i Adamem, ponieważ dają wiele od siebie postaciom i mają wiele dobrych pomysłów do scenariusza. Dzięki temu ten film po prostu będzie prześmieszny! - powiedział mi Sam Akina.
Tego dnia zdjęcia były kręcone na Rynku Głównym w Krakowie. Lipiec, upał ponad 30 stopni i samo centrum jednego z największych turystycznych miast w Polsce. Ten plan siłą rzeczy musiał być wyjątkowy, bo wymagał od ekipy zupełnie innego podejścia niż w pracy studiu lub w odciętych od świata lokacjach. Filmowanie w takim miejscu wymaga innego skupienia, cierpliwości oraz pewnego dystansu, bo czy ekipa tego chce, czy nie, oczy licznej grupy turystów śledzą każdy ich ruch i podsłuchują każde ich słowo. Dlatego w pewien sposób ten dzień na planie można porównać do występu w teatrze, w którym sceną był fragment rynku tuż obok Bazyliki Mariackiej. Kilkunastu statystów, aktorzy grający parę młodą oraz Piotr Adamczyk (jako kierowca limuzyny) oraz Adam Woronowicz (kamerzysta filmujący ślub) mieli do pokazania ludziom kilka scen, a te same w sobie stały się atrakcją turystyczną.  Stanie razem z ludźmi przyglądającymi się pracy to ciekawe doświadczenie, ponieważ perspektywa jest zupełnie inna. A to zastanawianie się: "skąd ja znam tego aktora?!", albo teorie spiskowe, że "na pewno kręcone są Listy do M. 4 i musimy do kina na to, a nie jakieś Avengers, bo przecież Piotr Adamczyk grał tam taksówkarza" - naturalny wniosek, skoro teraz jest kierowcą limuzyny... To właśnie wówczas można odnieść wrażenie, że dla ludzi przyglądanie się pracy to doświadczenie naprawdę fascynujące, bo mimo wszystko rzadko spotykane. Nawet jeśli wiele się nie dzieje, śledzenie ruchów ekipy staje się ciekawym doświadczeniem, które chętnie uwieczniano telefonami komórkowymi. Ważne jednak jest to, że wszyscy potrafili się zachować. Nie było żadnych kontrowersyjnych sytuacji, nikt nie przechodził przez barierki, nie krzyczał i zachowywał się z szacunkiem do pracy aktorów. Kiedy cichy bohater każdego planu w osobie kierownika planu prosił o ciszę, ta w większości sytuacji następowała momentalnie. Jakiś gwar okolicznego rynku był i tego nie da się uniknąć, ale dobrze wiedzieć, że Polscy widzowie potrafią uszanować pracę filmowców. Oglądanie pracy na planie to rzecz, która może wywołać różne odczucia. Z jednej strony to obserwowanie kulis tworzenia ekranowej magii, gdzie kilka ujęć zostało później złożonych w dłuższą i, miejmy nadzieję, zabawną scenę. Zawsze to jednak jest związane z przerwami oraz dublami, by wszystko zostało dopracowane, a niektóre kadry ułożone zgodnie z wizją reżysera. A to wszystko nie jest proste, gdy tłum otacza plan, a czasem trzeba go przesuwać, bo akurat kadr kamery będzie ustawiony w taką stronę lub prosić o poczekanie, by przejść do Bazyliki, bo akurat w tym momencie kręcona jest scena. Piotr Adamczyk dziwił się w rozmowie ze mną, że ludzie z takim zainteresowaniem się przypatrują, bo tak naprawdę praca na planie jest nudna i monotonna. Sam bym się nie zgodził z Panem Piotrem, bo diabeł tkwi w szczegółach - przyglądanie się najmniejszym detalom staje się fascynującym doświadczeniem, pozwalającym zrozumieć więcej na temat realizacji filmu. Czy to praca kierownika planu, trzymającego porządek żelazną pięścią niczym Thanos swoją Rękawicę Nieskończoności, czy to panowie od udźwiękowiania, którzy muszą wykazać się tężyzną fizyczną, trzymając te mikrofonu na długich, metalowych kijach, czy to aktorzy i statyści, którzy w galowych strojach na wesele muszą stać godzinami w ponad trzydziestostopniowym upale. Jest w tym jakaś forma podziwu, bo wbrew pozorom to może jest praca przyjemna, ale nie lekka. Moje kilka godzin na planie było męczące z uwagi na żar płynący z nieba, a co dopiero dla aktorów, którzy nie mogą nawet zdjąć marynarki.
- Zawsze dziwię się, że tyle osób zatrzymuje się, kiedy kręcimy film. Nasza praca jest przecież niezwykle nudna i monotonna. Tak naprawdę to nic ciekawego się nie dzieje. Oczywiście, bywają sceny spektakularne czy wyjątkowe, gdy np. coś wybucha. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy potrafią wystać tyle w upale, by przyglądać się naszym ruchom. To wszystko i tak widać dopiero na ekranie - powiedział mi Piotr Adamczyk.
.
- Film jest oparty na sztuce, która jest dwuaktową farsą. Jednak, aby przenieść ją na potrzeby filmowej komedii, której struktura opiera się na trzech aktach, musieliśmy wprowadzić pewne zmiany. Jest wiele nowych elementów, nowych żartów, ale jednocześnie trzymaliśmy się podstawy fabularnej. Na pewno wykorzystywaliśmy te najśmieszniejsze momenty ze sztuki, ale wszystko też rozbudowaliśmy. Bohaterem jest facet, który prowadzi podwójne życie. Ma dwie żony i żadna nie wie o istnieniu drugiej. Oczywiście wplątuje się w gangsterską intrygę, zostaje napadnięty i tak naprawdę rozpoczyna walkę o to, by jego życia nie rozpadły się jak domek z kart - powiedział mi Sam Akina.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
Gdy nastąpiła przerwa w pracach, aktorzy wyszli do dziennikarzy i fanów. Krótkie wywiady, zdjęcia z wielbicielami i powrót do pracy. Tak naprawdę to zaskoczeniem może być fakt, jak doskonale do tego podeszli Woronowicz (notabene zawsze miło, jak aktor pamięta poprzednie spotkania z toruńskiego Tofifest!) i Adamczyk. Czasem narzekam, jak na festiwalach tworzy się bariera pomiędzy aktorami a widzami. A tutaj tego nie było czuć, bo w każdej przerwie w pracy, gdy fani poprosili obleganego Piotra Adamczyka, ten z uśmiechem wychodził i pozował do zdjęć, zamieniał słowo i słuchał komplementów. To był pokaz niezwykłego profesjonalizmu, gdzie pomimo wyraźnego zmęczenia wynikającego z pracy i upału, aktor zawsze znajdował ten czas, by z sercem i entuzjazmem poświęcać go zebranym wielbicielom. Nie raz dało się usłyszeć wyznania miłości od fanek w różnym wieku czy po prostu sympatii wobec faktu, że jest ich ulubionym aktorem, bo - nikogo tu nie zaskoczę - często wspominają o jego roli Jana Pawła II. Niezwykle budujące jest zobaczenie, że kontakt z aktorami w Polsce może być taki. Z perspektywy czasu myślę, że Adama Woronowicza wiele osób nawet nie poznało, bo jak widzicie na zdjęciach, był on ubrany luźno i w czerwonej czapeczce, więc bliżej mu było do każdego z zakulisowej ekipy niż do jednej z gwiazd filmu. Wyraźnie było widać, że tego dnia Adamczyk kradł serca fanów ludzkim podejściem do drugiego człowieka i nadał temu planowi interesującej wartości. Najpierw mogliśmy obejrzeć scenę w limuzynie, gdzie wynikał jakiś problem wywołujący wściekłość panny młodej. Dla wielu przechodniów, nie wiedzących, co się dzieje, musiało być to osobliwe wrażenie, gdy nagle dochodziły ich krzyki i odgłosy dantejskiej sceny, gdy bohater był duszony przez rozgniewaną kobietę. Nikt chyba nie krzyknął: ratunku, biją Adamczyka! Szybko bowiem dostrzec można było kamery, krzątającą się ekipę i aktorów pracujących z uśmiechem i w skupieniu. Była też scena grupowa z parą młodą i gośćmi-statystami, którzy wychodzili z kościoła, która wyraźnie była kręcona na długim ujęciu. Na oko trwała z minutę bez cięcia. Ciekawie to wygląda od tej strony, gdy widzimy, w jaki sposób Sam Akina prowadzi tę scenę i dyryguje kolejnymi jej etapami. Niby nic spektakularnego czy emocjonującego, ale zarazem interesujący pokaz filmowej kuchni. Mało osób wie, że ta sztuka została już zekranizowana w 2012 roku przez samego jej  twórcę, Ray Cooneya. Film o tytule Run For Your Life został uznany za jeden z najgorszych produkcji wszech czasów. Dlatego pewnie wielu z Was nawet o nim nie słyszało. Ekipa jednak jest świadoma istnienia tego "arcydzieła" i traktuje to jako ważną przestrogę. Jest to dla nich przykład tego, jakich błędów tak naprawdę nie popełniać. 
- Wbrew pozorom to było bardzo trudne. Od razu było widać potencjał tej historii, ale jednocześnie trudność przeniesienia tego, co działa w teatrze, do kina. Myślę, że mamy wyjątkowego fachowca. Sam Akina jest Amerykaninem, który inaczej podchodzi do rytmów komediowych. Dlatego też na pewno nie będzie to teatr telewizji, ale duże kino. Nie zabraknie jednak zmian scenariuszowych - powiedział mi Piotr Adamczyk.
- Widziałem go i… niestety jest to po prostu straszny film [śmiech]. Może jako że robił to reżyser teatralny, nie miał wszystkich potrzebnych narzędzi, nie wykorzystał ich lub ich nie znał, aby móc stworzyć dobry film. Wiem, że został on nazwany jednym z najgorszych w historii Wielkiej Brytanii. Mam nadzieję, że nie popełnimy tych błędów  - śmieje się Sam Akina.
Humor to rzecz względna - każdego z nas bawi coś innego, ale nie da się ukryć, że często jest on zachowawczy w polskich komediach z ostatnich lat. Wszyscy zgodnie mi zapowiadają, że Mayday pokaże to inaczej. Ma być to odważny humor oparty na farsie, który pozwoli wyrwać polską komedię z ograniczeń braku śmiałości. Ma w tym właśnie pomóc perspektywa Sama Akina, który jest Amerykaninem i ma trochę inne podejście do tworzenia tego typu filmów i sposobu opowiadania historii. W jakimś stopniu widzieliśmy, jak sobie poradził w obu Planetach Singli, ale teraz, gdy robi komedię bez romansu, może pozwolić sobie na coś innego. Na więcej. Zapytałem Piotra Adamczyka o to, jakiego humoru należy się spodziewać:
- Odważnego humoru! Tu chyba też pomaga amerykańskie spojrzenie, bo my czasem boimy się śmiałych scen. One źle nam brzmią w scenariuszu. Jeśli jednak spojrzymy na amerykańskie komedie, zobaczymy, że aktorzy z pierwszych stron gazet pozwalają sobie na bardzo odważne żarty. Dlatego też trochę szarżujemy.
- Jak dobrze utrzymać rytm, tempa, pauzy? To, co w teatrze musi być zrobione na zegarek? Tutaj uczulamy wszystkich a propos montażu, który musi być szybki. Nie może być przepauzowany, to nie jest dramat psychologiczny. Musi się dziać, akcja musi zasuwać. Przede wszystkim jednak musi bawić, bo dobrze by było, gdyby widz parę razy się szczerze zaśmiał. Sądzę, że jest tutaj ku temu potencjał, bo te sytuacje, które im się przytrafiają rzeczywiście są kuriozalne. To klasyczna komedia omyłek. Za każdym razem ktoś bierze ich za kogoś innego albo sami się podają za kogoś innego. To ciągle bawi i jest śmieszne. Czasem zapominamy o tym, pisząc komedie, bo myślimy, że sam żart słowny wystarczy, ale od czasów Charliego Chaplina jest to kwestia pomyłki, branie jakiegoś śmiesznego wydarzenia - powiedział mi Adam Woronowicz.
fot. Kinga Wieczna / naEKRANIE.pl
+34 więcej
Tego dnia można było dostrzec wiele istotnych kwestii o produkcji komedii, która ma szansę stać się hitem. Kluczem nie jest nawet oparcie na znanej i lubianej sztuce, której potencjał humorystyczny jest niezaprzeczalny, ale... duet Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz. Fakt, że panowie znają się od lat jest widoczny na planie podczas wspólnych scen, bo widać nić porozumienia bez słów. Jak Kapitan Ameryka i Zimowy Żołnierz z filmów Marvela - skuteczni i zgrani. A to przy rytmie komediowym staje się niezwykle ważne, by żarty trafiały w czuły punkt każdego widza, który ma wyjść z kina w lepszym humorze. Nietypowe duety postaci do siebie podobnych, a zarazem kompletnie od siebie różnych dawały w historii gatunku wiele kapitalnych pozycji.  Być może jeszcze ważniejsze od tego wszystkiego jest podejście twórców. Świadome tworzenie komedii, która ma nie bać się odważniejszego humoru, by rozśmieszyć widza czymś więcej. A to podchodzenie na luzie i z dystansem było dostrzegalne tego dnia i pokazuje, że Sam Akina ma szansę wprowadzić do polskiego kina coś naprawdę dobrego i przede wszystkim szczerze zabawnego. A tego czasem brakuje polskiemu kinu, który traktuje się zbyt poważnie.  Piotr Adamczyk swego czasu opublikował na Facebooku zdjęcia z planu, na których zawsze był cały zakrwawiony. Podjąwszy się wyzwania śledztwa, dowiedziałem się, kto go tak sponiewierał...
- Obaj przeżywają wiele szalonych przygód. Do tego obaj są oszustami i kłamcami. Jest taka scena, w której Adam spuszcza łomot Piotrowi… Podobało im się! Świetnie się bawiliśmy i wyszło komicznie. Mam nadzieję, że widzowie też tak to odbiorą - powiedział mi Sam Akina.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj