Nie wszystkie kwestie i reakcje były przekonujące, ale walka z ojcem i próby ocalenia swojej sympatii wybrzmiewały bardziej niż niedopracowane dialogi.
Serce zaś skradła relacja Betty Ross z Bruce’em Bannerem. Chemia, jaką stworzyli Norton i Liv Tyler na ekranie była pięknym portretem miłości nieszczęśliwej. Od samego początku wiedziałam, że między tą dwójką jest coś wyjątkowego. Ich więź jeszcze silniej wybrzmiewała na tle okrucieństwa, jakiego dopuszczał się generał. Choć wiadome było, że prędzej czy później kochankowie znajdą sposób, aby móc się do siebie zbliżyć, przyjemnością okazało się śledzenie ich kwitnącego uczucia. Oliwy do ognia dolewała sama Liv Tyler, która w większości była delikatnym kwiatem lotosu, ale w momentach trwogi przybierała postać walecznej lwicy. Jej bohaterka otrzymała o wiele większą rolę niż damska strona w Iron Manie, co jest bardzo podnoszące na duchu. Nie wszystkie kwestie i reakcje były przekonujące, ale walka z ojcem i próby ocalenia swojej sympatii wybrzmiewały bardziej niż niedopracowane dialogi. A scena nawiązująca do King Konga to wyjątkowa chwila wytchnienia pośród wojowniczych zapędów generała. Tak naprawdę większość obsady zagrała poprawnie. Tim Roth i William Hurt wykonali świetną pracę, do której nie można mieć większych zarzutów. Edward Norton, choć przyćmił samego Hulka, dobrze wypadł w thrillerze o uciekającym człowieku. I na brawa zasługuje Robert Downey Jr., który wcielił się ponownie w wyrafinowanego Starka. To cameo wywołało wielki uśmiech na twarzy.
Historia o uciekającym naukowcu, w którym tkwi – jak się okazało – niegroźny potwór, to na pierwszy rzut oka całkiem interesująca koncepcja na kino superbohaterskie. Scenariuszowo Incredible Hulk wypada całkiem dobrze, ale niektóre luki i powierzchownie „liźnięte” wątki są wręcz niewybaczalne. Ubolewam nad pominięciem incydentu w Stanach Zjednoczonych, kiedy to niczego nieświadomy mężczyzna padł ofiarą toksyn z napoju. Więcej pytań niż odpowiedzi pojawiło się natomiast w związku z postacią samego generała, który zasłynął wyjątkowo nielogicznym postępowaniem. Kto nad nim sprawował kontrolę? Jaką miał władzę? Jego działania chwilami przekraczały skalę absurdu! Gdy tylko pojawiał się na ekranie wraz ze swoją świtą, wiadome było, co dalej nastąpi. A zagwozdka, kto zapłaci za wyrządzone przez niego szkody, męczyła mnie przez większość czasu ekranowego… Najbardziej jednak rażące okazało się przemilczenie faktu przypadkowego przeniesienia choroby do ciała Samuela Sternsa. Do samego końca wyczekiwałam pojawienia się kolejnego olbrzyma z niszczycielskimi zapędami. Ale nic z tego. I to nie jedyny moment, gdy czuć było, że brakuje jakiegoś elementu układanki. Było wiele scen, w których towarzyszyło przekonanie, jakby celowo coś wycięto.
I tak rzeczywiście mogło być z racji pozakulisowych konfliktów między Louisem Leterrierem i Nortonem zaangażowanym w tworzenie scenariusza a Marvelem. Norton wraz z filmowcem dążył do wypuszczenia około 135 minut, a koniec końców otrzymaliśmy produkcję mniej niż dwugodzinną, więc wiemy, że pewne sceny zostały pominięte. Również wspomniane przeze mnie uczucie skrajnych sfer fabularnych, które poniekąd się ze sobą kłócą, to wynik różnych koncepcji reżysera, Nortona i studia. Kiedy aktor wraz z filmowcem stawiali na wymagającą intelektualnego wysiłku rozrywkę, Marvel domagał się komercyjnych rozwiązań, z naciskiem na dwóch gigantów w jednym starciu. Finalnie powstał wielki miszmasz, który stanowi kompromis odmiennych opinii.
Incredible Hulk to trudno do zdefiniowania film. Wywołuje całkowicie sprzeczne reakcje. Choć ma w sobie coś szczególnego, niektóre motywy stają na drodze do pełnego zadowolenia z seansu. Tak naprawdę nie wiadomo, co twórcy chcieli przedstawić w głównej wizji. Jeśli miała być to historia samego Hulka, to Marvel poniósł klęskę. Jeśli chcieli stworzyć historię zbiega, w którym drzemie potwór, wypadło to nie najgorzej. W gruncie rzeczy każdy widz odnajduje w produkcjach coś specjalnego. W tym filmie znalazłam wyjątkowo inspirujący wątek psychologiczny, natomiast mniejszą sympatią obdarzyłam sekwencje akcji. Gdyby odrobinę zmniejszyć intensywność strzelanin, bezmyślnego ciskania przedmiotami i wszechobecnych wybuchów, całość wypadłaby ciut lepiej. Jakby film został poprowadzony w początkowym klimacie, efekt mógłby o wiele bardziej zadowolić. Nie był to wybitnie dobry twór, ale nie żałuję, że go obejrzałam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj