Za: Multiwersum (w większości) oferowało dotąd najwięcej
Dobrym sposobem na utrzymanie zainteresowania widzów jest odpowiednie dawkowanie motywu przewodniego. Problem MCU w tzw. Sadze Multiwersum sprowadza się m.in. do tego, że liczba produkcji rozwodniła całe uniwersum w stopniu, w którym nie sposób zrozumieć, do czego to wszystko zmierza. Kinowe Uniwersum Marvela podzieliło się na kilka całkowicie odrębnych od siebie linii fabularnych: street level heroes (Hawkeye, Daredevil, Echo), Thunderbolts/Dark Avengers skupiające się na rządowych intrygach i globalnej polityce (Czarna Wdowa, Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu, Falcon i Zimowy Żołnierz), Young Avengers (Ms. Marvel, Hawkeye, niebawem dojdzie jeszcze Ironheart), Adventures Into Fear eksplorujący wymiar mistyczny (Wilkołak nocą, Doktor Strange), a w końcu kosmiczne przygody (Strażnicy Galaktyki, Eternals, Tajna Inwazja, Kapitan Marvel). W zaprezentowanym miszmaszu trudno wyłuskać choćby szczątki wspólnego mianownika (mimo że niektóre produkcje silą się, by spinać je w jedną całość), dlatego też te tytuły, które najmocniej eksponują multiwersum, stanowią miłą odmianę. Oba sezony Lokiego cieszą się przecież ogromną popularnością, a zdaniem wielu jest to najlepsza produkcja MCU od czasu Avengers: Koniec Gry. Z podobnym entuzjazmem przyjęto także trzecią solową odsłonę przygód Pajączka, która to w pewnym sensie oddawała hołd dotychczasowemu dziedzictwu Spider-Mana na wielkim ekranie. Reakcje na zwiastuny produkcji Deadpool & Wolverine na tę chwilę pozwalają sądzić, że sukces zostanie tu powtórzony, a nawet i przebity. Co więcej, we wszystkich produkcjach można wskazać punkty wspólne. Loki, Spider-Man: Bez drogi do domu i Deadpool skupiają się na motywie Wieloświata, a w fabule pojawiają się różne warianty bohaterów, często w mocno abstrakcyjnej otoczce, a całość dopełnia przyzwoicie skrojona fabuła. Nie bez znaczenia jest też fakt, że wyżej wymienieni stali się ulubieńcami fanów.Za: Zainteresowanie aktora
Łatwo sobie wyobrazić reakcje widzów, gdy w grę wejdzie Iron Man. Włodarze Marvel Studios mogą wziąć za pewnik, że z biznesowego punktu widzenia tego typu manewr się opłaci. Skoro postacie Deadpoola i Wolverine’a – pochodzące z alternatywnej rzeczywistości – są wyczekiwane z taką niecierpliwością, a będzie to de facto ich debiut w ramach większego MCU, to co dopiero, gdy w grę wejdzie powrót aktora, który 16 lat temu zainicjował MCU jako takie? Zasadność takiego ruchu zdaje się potwierdzać (i cieszyć z niego) sam zainteresowany. W niedawnym wywiadzie dla Esquire otwarcie przyznał, że z pewnością przyjąłby propozycję powrotu do MCU:„Z wielką przyjemnością. To zbyt integralna część mojego DNA. Ta rola mnie wybrała. I spójrz, zawsze powtarzam: nigdy, przenigdy nie stawiaj zakładu przeciwko Kevinowi Feige. To przegrany zakład. On jest domem. Zawsze wygra”.
Trudno o fana MCU, który uważałby inaczej. Można także dodać, że rola Iron Mana jest też integralną częścią całego Kinowego Uniwersum Marvela. To Tony Stark zapoczątkował tę sagę przed szesnastu laty, to on przez kolejne 11 lat był jedną z jego twarzy, a w końcu 5 lat temu dokonał bohaterskiego żywota, zasadniczo „popychając” świat MCU w nową erę. Bohaterowie i odbiorcy sagi wciąż „kochają go 3000”, a Kevin Feige poza dysponowaniem listą zakazanego slangu, z dużym prawdopodobieństwem ma też listę największych sukcesów i porażek studia.
Pozostaje jednak dość istotna kwestia (której Downey Jr i Feige są wyraźnie świadomi). Powrót postaci Iron Mana jest o tyle trudniejszy, że wiąże się z nim niebagatelne znaczenie dla historii uniwersum. Tony Stark zginął bohaterską śmiercią, pokonując Thanosa, a co za tym idzie, jego powrót (nawet w formie alternatywnego wariantu), jeśli ma się wydarzyć, powinien być drobiazgowo przemyślany. Jak ewentualnie mogłoby to wyglądać, częściowo wyjaśnia sam Kevin Feige:
„Zatrzymamy ten moment i nie będziemy go więcej dotykać. Wszyscy pracowaliśmy bardzo ciężko przez wiele lat, aby to osiągnąć, i nigdy nie chcielibyśmy w żaden magiczny sposób tego cofnąć”.
Raczej brak tu miejsca na niedopowiedzenie. Jeśli kiedykolwiek ponownie zobaczymy Roberta Downeya Jr. i postać Iron Mana w Marvel Cinematic Universe, raczej nie będzie to wersja, z którą fani spędzili 11 lat. A już na pewno bohater nie powróci w drodze wskrzeszenia. Tego typu postawienie sprawy jest bardzo rozsądne: ewentualny powrót Tony’ego Starka z martwych zabiłby cały suspens i ładunek emocjonalny związany z jego śmiercią, a skoro motyw przewodni trwającej sagi stanowi multiwersum, nic nie stoi na przeszkodzie, by zaprezentować inne warianty protagonisty w wersji aktorskiej. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że kulminacją całego wątku fabularnego będzie adaptacja eventu Secret Wars – braku licznych iteracji różnych postaci raczej nie trzeba się obawiać.
Przeciw: Obecna „kondycja” MCU
Stare porzekadło mówi, że „dobrymi chęciami piekło wybrukowane”. Włodarzom Marvela trudno odmówić dobrych intencji. Problem zaczyna się w momencie, gdy wspomni się o tym, jak nieskładnym i sinusoidalnym projektem stało się MCU w zaledwie cztery lata od premiery Czwartej Fazy i Sagi Multiwersum. Znajdzie tu też swoje potwierdzenie maksyma „mniej znaczy lepiej”. Saga Nieskończoności była zbiorem 23 filmów wydanych w ciągu 11 lat, a jej następczyni w ciągu niecałych czterech (!) liczy sobie już 26 projektów (licząc także drugie sezony seriali Loki i Ja jestem Groot), a to nie jest nawet koniec. Istotniejszy jest jednak poziom tychże projektów. Żartobliwie można powiedzieć: do wyboru, do koloru, bo obok ciepło przyjętych Strażników Galaktyki 3, WandaVision czy Lokiego zdarzają się produkcje zmasakrowane przez krytyków i fanów (Tajna Inwazja, Mecenas She-Hulk), a niesławnym ukoronowaniem tego trendu były wręcz kompromitujące wyniki kasowe filmu Marvels. Nie można też zapomnieć, iż MCU boryka się z licznymi zakulisowymi problemami. Dokrętki, przepisywanie scenariuszy, przesuwanie dat premier poszczególnych produkcji, a nawet (jak w przypadku Daredevil: Born Again) całkowite wyrzucanie pierwotnego materiału do kosza są dziś na porządku dziennym. Pandemia COVID-19 również wpłynęła – i na koszty produkcji, i na sam proces twórczy. Jakby tego wszystkiego było mało, pozostaje kwestia... prawdopodobnego skreślenia całego oryginalnego pomysłu na Sagę Multiwersum. Bo oto wskazywany na głównego złoczyńcę Kang Zdobywca dziś – można to powiedzieć z dużą dozą pewnością – jest już nieodwracalnie stracony. Problemy prawne Jonathana Majorsa, a w końcu skazanie aktora prawomocnym wyrokiem, najpewniej przekreśliły wszelkie dalsze plany studia względem niego. Drugim powodem chęci porzucenia jego wątku może też być chłodne przyjęcie postaci i rozczarowujące wyniki finansowe filmu Ant-Man i Osa: Kwantomania, w którym to Kang zaliczył swój fabularny debiut. Wszystkie wyżej przytoczone fakty sprowadzają się do wyciągnięcia jednego wniosku: trudno czegokolwiek oczekiwać, gdy sytuacja ulega tak gwałtownym zmianom. Niewykluczone, że powrót Tony’ego Starka jest rozważany, ale już nie sposób przewidzieć, jak potoczą się sprawy i czy taka sama narracja będzie obowiązywać za kilka lat. Jak na razie istotnym sprawdzianem dla MCU będzie Deadpool & Wolverine (zobaczymy, ile prawdy będzie w plotkach, zgodnie z którymi w filmie tym zadebiutuje potencjalny następca/zamiennik Kanga w roli głównego antagonisty Sagi), o dalszych następstwach będzie można rozmawiać dopiero po premierze tej produkcji.Przeciw: Multiwersum (i fanserwis) są wadliwymi koncepcjami
Argument niejako zasugerowany przy okazji omawiania zalet powrotu Iron Mana, w równej mierze może stać się znaczną wadą MCU. Bo o ile z biznesowego punktu widzenia powrót Tony’ego Starka jest istną żyłą złota i przyciągnie uwagę opinii publicznej, to osoby decyzyjne powinny pamiętać o tym, że niewykorzystane sytuacje się mszczą, a fani nie wybaczają błędów. Samo wprowadzanie znanych aktorów czy postaci jest opłacalne, ale jeśli robi się to tylko po to, by żerować na sentymentach fanów, zwiastuje to katastrofę. Nawet w samym MCU da się wskazać konkretny przykład źle rozumianego fanserwisu: cameo Iluminatów w filmie Doktor Strange w Multiwersum Obłędu. Wątek, który rozgrzał fanów do czerwoności za sprawą ekranowego debiutu Reeda Richardsa, powrotu Patricka Stuarta do – w jego przypadku – kultowej roli Profesora X, ostatecznie okazał się sztucznym zapychaczem czasu ekranowego, a sami Iluminaci (rzekomo najbardziej elitarna grupa superbohaterów w swoim świecie) zostali sprowadzeni do bycia mięsem armatnim dla morderczego szału Scarlet Witch. Sama koncepcja multiwersum poza tym, że obciążona jest podobną wadą, to niesie za sobą jeszcze inną: jej nadużywanie może prowadzić do stopniowej utraty zainteresowania widza, a także deprecjonowania znaczenia „domyślnej” wersji postaci. Bo jakie znaczenie ma mieć śmierć bohatera, skoro niebawem, za sprawą funkcjonującego we franczyzie multiwersum, na jego miejsce może wejść wariant z innej czasoprzestrzeni? A co więcej, może być to wariant wręcz bliźniaczo podobny do „pożegnanej” niedawno postaci, w związku z tym w praktyce, nie odczuje się jej braku? Sam pomysł sprowadzenia Iron Mana do MCU w żadnym razie nie jest zły. Jeśli jednak ma to nastąpić, ważne, by twórcy mieli pieczołowicie przygotowany plan. Dla Marvel Studios jest to istotne o tyle bardziej, że reputacja zarówno ich, jak i tworzonej przez nich franczyzy, w ostatnich latach doznała wyraźnego uszczerbku. Eksperymentowanie z powrotem Tony’ego Starka jest zatem stąpaniem po cienkim lodzie. Może zaprocentować skrajnymi reakcjami i – jeśli zostanie zaprzepaszczone – pogrążyć uniwersum.Najpotężniejsze postacie MCU - ranking mocarzy uniwersum Marvela
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj