Z Mikelem Santiago, autorem La última noche en Tremore Beach, porozmawialiśmy podczas jego wizyty w Polsce: KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: W Polsce promuje się pana jako hiszpańskiego Stephena Kinga. Jak się pan z tym czuje? MIKEL SANTIAGO: To wielka pochwała. Jestem oczywiście fanem Kinga. Rozumiem, że takie etykietki są wygodne, by przedstawić nowego pisarza czytelnikom, a wiem, że w Polsce King jest bardzo popularny. Sądzę, że w mojej książce znajdą odniesienia do jego twórczości, ale też sporo mojej własnej inwencji. No dobrze. To jakie są te różnice? Pierwsza różnica, jaką widzę, to to, że staram się, by moje historie rozgrywały się w Europie. Używam też trochę innej techniki narracyjnej – nazwałbym ją "narrator niegodny zaufania". Czytelnik nigdy nie może być do końca pewny, co z tego, co właśnie przeczytał, jest prawdą. Trudno jest znaleźć coś, co byłoby bardzo inne niż pisanie Kinga, bo przecież on napisał niemalże wszystko. W jego dorobku brakuje chyba tylko opery. To, co uważam za oryginalne w mojej powieści, to to, że zło, które się w niej pojawia, to takie namacalne, rzeczywiste zło z krwi i kości. Ostatnio sporą popularnością cieszą się powieści kryminalne, sensacyjne czy grozy oparte na lokalności. Czemu pańska powieść nie dzieje się w Hiszpanii? To kolejna rzecz, która jest u mnie oryginalna. Mieszkałem wiele lat za granicą – w Irlandii, Holandii. Poznałem ludzi z wielu krajów, w tym także Polaków, i traktuję całą Europę jako jeden wielki kraj; moi bohaterowie to Europejczycy. Może to się wydawać trochę wariackie, ale ja to lubię i chcę mieszać różne rzeczy dziejące się na naszym kontynencie. Poza tym mam jakiś dług w stosunku do literatury anglosaskiej, nordyckiej. Zresztą po prostu lubię pisać historie dziejące się w innych krajach. A ta Irlandia to nie po to, by łatwiej wejść na rynek anglojęzyczny? Może trochę. Jeszcze nie wiemy, jak będzie z angielskim przekładem tej książki, ale faktycznie gdzieniegdzie ludzie się dziwią, że hiszpański pisarz stworzył powieść dziejącą się w Irlandii. Dla mnie to nieistotne. Ważne, by udała się dobra książka - by była to książka, którą sam mam ochotę przeczytać. Ale czy to jest historia, która nie mogła się udać w Hiszpanii? Pewnie mogła gdzieś na północy, w Galicji czy kraju Basków, ale pisarz musi chcieć pojechać w to miejsce i wczuć się w nie. Moja wyobraźnia działa dużo lepiej poza Hiszpanią. Pisanie jest dla mnie pewnego rodzaju podróżą, ucieczką, choć niektórzy uważają, że Irlandia jest w mojej wyobraźni właśnie taką projekcją kraju Basków. Hiszpańska groza filmowa jest słynna na całym świecie. Czy pańska powieść ma potencjał kinowy? Sprzedałem już prawa do ekranizacji, więc bardzo możliwe, że powstanie taki film. Prace powoli się posuwają, ale pewnie będzie to właśnie obraz kręcony w Irlandii, a może nawet w Kanadzie. Zaczynał pan pisać w internecie, a teraz wydał pan powieść drukiem. To normalna dziś kolejność rzeczy? Internet to świetne narzędzie, by nauczyć się i dojrzeć jako pisarz. Początkowo pisałem krótkie nowelki, które świetnie sprawdzają się w sieci. Niektóre z nich zdobyły sporą popularność i właśnie dzięki temu mogę teraz wydawać drukiem. Wydaje mi się, że tak teraz często się dzieje. Internet to bezpośredni szybki kontakt z publicznością, bez pośrednika, a przecież czasem ten pośrednik tylko zgaduje, czego chce czytelnik. A czy na dłuższą metę książka drukowana przetrwa? Czy kolejne pokolenia będą już i zaczynać, i kończyć w internecie? Trudno tak prorokować, ale książka jako obiekt wydaje się zadziwiająco trwała. Zresztą to pytanie zadają sobie wszyscy. Ja czytałem jeszcze mnóstwo na papierze. I lubię to. Dotknąć, powąchać, postawić na półce. Jak będzie z kolejnymi pokoleniami? Zobaczymy. Pewnie książki (tak jak komiksy) przetrwają jako albumy, lepsze wydania, ekskluzywne edycje, a te szybkie, masowe wydania zostaną zastąpione przez wersje elektroniczne. Jak pana książka została przyjęta w Hiszpanii? W tej chwili mamy już dziesiąte wydanie. W innych krajach właśnie została wydana i w Portugalii czy Holandii pierwsze recenzje są pozytywne. To pierwsza powieść. Co dalej? W Hiszpanii ukazała się już druga, a piszę trzecią. Chciałbym napisać ze trzydzieści, pięćdziesiąt... Zobaczymy. A gdzie się rozgrywa druga? Na południu Francji. Prowansja, dwóch artystów – pisarz i muzyk rockowy, dwóch przyjaciół, którym przydarza się bardzo dziwna przygoda. Są też znikające trupy, halucynacje i dużo rockowej muzyki. Współczesna popkultura to kultura kontynuacji. Myśli pan o jakiejś serii? Mam mnóstwo pomysłów, ale większość z nich to zamknięte opowieści. Wiem, że serie i sagi są modne, ale albo jestem zbyt leniwy, albo moje pomysły nie pasują do takiej formuły. Kilka osób pytało mnie o ciąg dalszy Ostatniej nocy w Tremore Beach, ale nie mam takich pomysłów. Nasz serwis, naEKRANIE.pl, zajmuje się całą popkulturą, ale na początku pisaliśmy głównie o serialach. Muszę więc na koniec spytać o ulubione seriale. W Hiszpanii seriale są bardzo modne. Nie mam ostatnio wiele czasu, ale staram się oglądać. Lubię Sherlock, The Wire, ale nie jestem na bieżąco z nowymi produkcjami. Jak się chwilę zastanowię, to chyba jednak wolę kino.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj