Film Mortal Kombat zadebiutował w USA 18 sierpnia 1995 roku i stał się nieoczekiwanie wielkim hitem. Przez trzy tygodnie znajdował się na pierwszym miejscu w amerykańskim box office i ostatecznie zebrał z całego świata 122,1 mln dolarów przy budżecie sięgającym 17 mln dolarów. Jest to jeden z lepszych wyników, jeśli chodzi o adaptacje gier. Czytaj również: Box office bombs, czyli największe komercyjne klapy Opinie swego czasu były różne, ale mimo wszystko zbierał on sporo pochlebnych i ciepłych słów. Narzekano najbardziej na to, że film zrealizowano z kategorią wiekową PG-13, choć gra była krwawą rozrywką dla dorosłych. Przyczyna decyzji producentów jest jednak oczywista - mniejsza kategoria wiekowa bardzo często przekłada się na lepszy wynik w box office. To był 1995 rok i można spekulować, czy ten film w bardziej krwawej otoczce miałby szansę osiągnąć tak wysokie przychody. Te czasy i ten gatunek, w jaki wpisywało się Mortal Kombat, mogły mieć wpływ na ewentualną porażkę finansową. Pamiętajmy również o tym, że w ciągu zaledwie dwóch lat poprzedzających Mortal Kombat klapami okazały się takie filmy oparte na grach, jak Super Mario Bros., Znak Smoka oraz Uliczny wojownik, dlatego też nikt nie chciał ryzykować. Producent Larry Kasanoff wierzył w ten projekt nie jako człowiek chcący zarobić pieniądze, ale jako fan marki, który miał pomysł na stworzenie prawdziwego fenomenu na światową skalę. Wyobrażał sobie filmy, książki i seriale telewizyjne (odpowiadał on za spin-off kinowego filmu - Mortal Kombat: Conquest). Ciekawe w tym jest to, że nawet producenci gry z Midway nie wierzyli, iż da się zrobić z Mortal Kombat coś więcej, bo sądzili, że jest to tylko gra na automaty. Kasanoff spędził trzy miesiące na przekonywaniu ich do realizacji filmu. W końcu mu się udało, ale nadal wszyscy mówili mu, że nic z tego nie wyjdzie i czeka go porażka.
- Wszyscy mi mówili, że to nie zadziała i będzie to koniec mojej kariery. Nawet ludzie z New Line Cinema, którzy dali już zielone światło. Raz przyszedł włodarz studia, rzucił scenariuszem na stół i powiedział: "Nienawidzę tego scenariusza, nienawidzę tego filmu". Krzyczał na nas przez godzinę, a tyradę zakończył słowami: "Dobra, zróbcie go".
W każdym kadrze tego filmu widać, że został on zrobiony przez osoby, które są fanami gry i mają do projektu emocjonalne podejście. Nawet Paul W.S. Anderson, reżyser, niejednokrotnie powtarzał, że jest wielkim wielbicielem "Mortal Kombat". To przełożyło się na produkcję, w której doskonale widać, na co został wydany każdy dolar. Wykorzystano potencjał krajobrazów Tajlandii, stworzono wyjątkowy, wciągający klimat oraz historię pełną różnych nawiązań do pierwowzoru, a przede wszystkim zrealizowano walki, które po dzień dzisiejszy cieszą oko i śmiem twierdzić, że pod względem kreacji akcji reprezentują wyższy poziom niż wiele współczesnych hollywoodzkich filmów. Sceny walk w Mortal Kombat pod względem realizacji i choreografii to połączenie szkoły amerykańskiej i chińskiej, którą fani gatunku doskonale znają z akcyjniaków z Hongkongu. Ważne dla twórców było to, by brali w nich udział sami aktorzy, a nie dublerzy. Za choreografię odpowiadali Pat E. Johnson oraz Robin Shou, który wcielał się w Liu Kanga. To właśnie ten aktor z Hongkongu pracował nad dodatkowymi walkami zrealizowanymi podczas dokrętek (po testowych pokazach widzowie narzekali na brak ciekawych pojedynków). Shou stworzył dwie najlepsze walki filmu - Scorpion vs. Johnny Cage oraz Liu Kang vs. Reptile. Obie pod każdym względem różnią się od siebie. Pierwsza jest przede wszystkim szalenie klimatyczna z uwagi na mroczną scenerię (zauważcie, że jest ona zbudowana - dziś mielibyśmy pewnie CGI), acz momentami da się odczuć, że nie ma odpowiedniego tempa i po prostu rozgrywa się zbyt wolno jak na współczesne standardy. Nadal jednak cieszy oko wykonaniem (zwróćcie uwagę na kurz przy niektórych uderzeniach czy rzutach), zdjęciami oraz świetnym montażem. Nie ma tutaj odczucia - jak w wielu współczesnych filmach - że kamera lata jak szalona i tak naprawdę nie wiemy, kto kogo uderza w danym momencie. Tutaj jest to doskonale widoczne, a Linden Ashby obok bardziej doświadczonego Chrisa Casamassy w roli Scorpiona robi zaskakująco dobre wrażenie. Obaj panowie wiele lat trenowali sztuki walki i sami wykonywali choreografię. Ashby w wywiadach wspominał, że raz zapomnieli się i Casamassa tak mocno uderzył go w nerki, że aktor zaczął sikać krwią. To jest dowód na to, jak podchodzono do realizacji tych scen i że się nie oszczędzano.
- Trudno było przekonać Lindena, by podczas walki Johnny'ego ze Scorpionem wszystko robił sam. Jest on aktorem, więc mówił: "Dajcie mi dublera", a ja na to: "Linden, możesz to zrobić. Im więcej sam zrobisz, tym bardziej realistyczne i wiarygodne to będzie". Kupił to. Mówiłem mu: "Tak, będziesz obity i posiniaczony, ale na taśmie będzie to wyglądać fantastycznie" - tłumaczy Robin Shou.
Warto dodać, że pierwotnym wyborem do roli Johnny'ego Cage'a był Brandon Lee, który już nawet podpisał kontrakt. Miał zagrać w tym filmie po zakończeniu prac nad The Crow, podczas których zginął w tragicznych okolicznościach. Walka kogoś z takim talentem mogła być czymś wyjątkowym. Natomiast walka Kanga z Reptile'em jest oparta na wielkiej dynamice, dzięki czemu ogląda się ją fenomenalnie. Robin Shou i Keith Cooke dali tu z siebie wszystko, tworząc walkę, która dostarcza emocji i cieszy oko różnorodnością ciosów, a której wielki finał z bicycle kickiem jest nadzwyczajnym podsumowaniem tego, jak dobrze ją zrealizowano. Dzięki dobrej pracy kamery możemy podziwiać wyczyny aktorów, którym wyraźnie nie brakuje umiejętności. Ciekawostka: czasem aktorzy zapominają się i popełniają błędy. Robin Shou wspomina, że złamał dwa żebra podczas kręcenia tej jednej walki!
- W jednej scenie Reptile rzucił mnie na filar, przez co złamałem dwa żebra, bo nie oczekiwałem, że uderzę w wystającą krawędź. To było moje dziesiąte ujęcie, więc byłem trochę zmęczony, ale nikomu nic nie powiedziałem. Bo i po co? Gdybym powiedział, że uszkodziłem żebra, przerwaliby prace i zakończyłby się mój hollywoodzki sen. Bolało mnie, ale wziąłem leki przeciwbólowe i dalej walczyłem - ze złamanymi żebrami. Powiedziałem Keithowi Cooke'owi, który grał Reptile'a: "Trochę bolą mnie żebra po prawej, więc nie kop mnie tam". Kiedy skończyliśmy kręcić, pojechałem do szpitala.
Strony:
  • 1 (current)
  • 2
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj