Punktem wyjścia dla skandynawskiej produkcji jest ciało kobiety znalezione na moście łączącym Danię ze Szwecją, a dokładnie Kopenhagę z Malmö. Morderstwo zmusza detektywów z obydwu państw do współpracy. Oś fabuły opiera się na różnicach kulturowych dzielących dwa, stereotypowo niechętne wobec siebie, narody. Zwyczajowo, granice - zarówno historycznie, jak i współcześnie - dzielą i podkreślają odrębność poszczególnych państw. Graniczący z sobą sąsiedzi, czy to w wyniku innej kultury, czy historycznych zaszłości, patrzą na siebie najczęściej wilkiem. Morderstwo na granicy wydaje się być więc doskonałym materiałem na zbudowanie porywającej historii kryminalnej z wyraźnie zarysowanym tłem społeczno-politycznym. Tak jest właśnie w przypadku Mostu nad Sundem, który zadebiutował w telewizji w 2011 roku i odniósł tak duży sukces, że kolejne państwa szybko ustawiły się w kolejce, by móc nakręcić swoją własną wersję. Co przesądziło o sukcesie serialu? Elementy, za które wszyscy już dawno pokochaliśmy skandynawskie powieści kryminalne – problemy społeczne, moralizatorski ton, chłodny klimat i oryginalni bohaterowie. Scenarzyści Mostu nad Sundem wykorzystali po prostu sprawdzony przepis na hit. Ich morderca, podający się za "tropiciela prawdy", motywuje swoje działania chęcią podkreślenia problemu nierówności wobec prawa między poszczególnymi grupami społecznymi. To dlatego zwłoki znalezione na moście okazują się należeć nie do jednej, a do dwóch kobiet – przewodniczącej rady Malmö i prostytutki z Kopenhagi, co oczywiście komplikuje sprawę. Dla twórców ważne okazało się nie tylko samo śledztwo, ale - jak zwykle w przypadku Skandynawów - historie zwykłych obywateli pokrzywdzonych przez system. Przez długi czas przyglądamy się więc ludziom, nie wiedząc, w jaki sposób są oni powiązani ze sprawą. Na sam koniec zostajemy natomiast zaskoczeni emocjonującym zwrotem akcji, gdy okazuje się, że ich rola w całej intrydze jest w zasadzie przypadkowa, a tropiciel prawdy to zdesperowany wdowiec, chcący pomścić śmierć swojej rodziny.

W Moście nad Sundem Skandynawowie po raz kolejny udowadniają, że nikt, tak jak oni, z taką precyzją i celnością nie potrafi opisywać kwestii społecznych. Po hitowym "Forbrydelsen" (które jest pierwowzorem Dochodzenia) udało im się stworzyć kolejny serial, w którym podjęli się próby zdiagnozowania zła tkwiącego w człowieku. Koncepcja, by skupić się nie na tym, kto może być mordercą, lecz na motywach pchających go do zbrodni, okazała się na tyle nowatorska, że zyskała uznanie ze strony widzów. Bez wątpienia jednak magnesem, który przyciągał przed telewizory najwięcej osób, była para głównych bohaterów, a przede wszystkim detektyw Saga Noren ze szwedzkiej policji, która w wykonaniu Sofii Helin kradła dla siebie każdy odcinek. Choć sympatyczny duński detektyw Martin Rohde (w tej roli Kim Bodnia) ze swoim skomplikowanym życiem osobistym również jest interesującą (i kluczową dla fabuły) postacią, to jednak właśnie Saga stała się symbolem tego serialu. Drobna blondynka w skórzanych spodniach to jednostka nieprzystosowana społecznie, przejawiająca wszelkie cechy uprawniające do zdiagnozowania u niej zespołu Aspergera, czyli łagodniejszej formy autyzmu. Jej bezpośredniość i dziecięca prostolinijność zjednały Sadze niemal z miejsca mnóstwo fanów, którzy pewnie w dużej mierze tylko dla niej oglądali serial.

Trzeba przyznać, że Amerykanie, porywając się na własną adaptację Mostu…, stali przed trudnym wyzwaniem dotrzymania kroku oryginałowi. Pierwszy odcinek The Bridge: Na granicy okazał się w zasadzie kalką tego, co mogliśmy oglądać w pierwszym epizodzie Mostu nad Sundem. Szybko jednak dało się wyczuć wprowadzone przez twórców zmiany. Ostatecznie możemy powiedzieć, że z pierwowzoru przejęli oni właściwie tylko szkielet fabuły. Jak przyznali twórcy adaptacji, Meredith Stiehm (stojąca m.in. za Homeland) i Elwood Reid, taki był właśnie ich zamysł. Choć równie dobrze mogliby nie dodawać nic od siebie, bo amerykański widz i tak nie zna skandynawskiego pierwowzoru (Most nad Sundem nigdy nie był emitowany w USA). Serial trzeba było jednak przełożyć na amerykańskie realia. Mając do wyboru dwie granice, zdecydowano się na tę z Meksykiem (a nie z Kanadą), co otworzyło przed twórcami ogromne możliwości wprowadzenia zmian do scenariusza. Nie chodzi tylko o to, że ponurą, deszczową aurę z niebem zasnutym mgłą zastąpił duszny, pustynny klimat i miejsca, w których zawsze świeci słońce – meksykańskie Juarez i amerykańskie El Paso w Teksasie. To, co różni obydwa seriale najbardziej, to kontrast pomiędzy graniczącymi ze sobą krajami. Granica amerykańsko–meksykańska jest codziennie sceną ludzkich dramatów. To najbardziej strzeżona, zmilitaryzowana granica na świecie. Tędy nielegalnie przedostają się do Stanów imigranci widzący w tym kraju ziemię obiecaną; tędy także przechodzą codziennie tony narkotyków z Kolumbii. Tu kwitnie prostytucja, handel ludźmi i pedofilia. Jeśli dodać do tego porwania i morderstwa kobiet, które w Juarez są na porządku dziennym, rysuje się nam znacznie szersze pole do manewru dla scenarzystów niż w przypadku Skandynawów, którzy nie mogą mówić o realnych antagonizmach między Danią i Szwecją. Z drugiej jednak strony, poruszane w Moście… zjawiska – bezdomność, narkomania, prostytucja - występujące na szeroką skalę na całym świecie, są znacznie bardziej uniwersalne niż problem meksykańskich imigrantów w Ameryce, który jest dla większości widzów egzotyczny i daleki. O ile jednak skandynawska tematyka jest dosyć wtórna, o tyle problematyka The Bridge należy do rzadko podejmowanych w telewizji. Sposób, w jaki ujęto temat, również zasługuje na pochwałę. Doskonale pokazano przede wszystkim realia, z jakimi na co dzień zmagają się Meksykanie - zarówno zwykli obywatele, jak i policjanci. Co ważne, nie są oni pokazani jako problem sam w sobie. Serial nie przedstawia ich w negatywnym świetle, skupiając się raczej na tym, jakie problemy ich dotyczą i jak wygląda ich życie na granicy. Ważny dla twórców jest temat narkotyków i znikających kobiet. Przywołany zostaje w zasadzie tylko jeden stereotyp – amerykańscy policjanci są zdziwieni, że Marco Ruiz (znakomity, nominowany do Oscara Demian Bichir), czyli tutejszy odpowiednik Martina Rohde, nie bierze łapówek, jak to ponoć w zwyczaju mają meksykańscy stróże prawa.

Z racji tego, że The Bridge dotyka zupełnie innej problematyki, a jego akcja dzieje się w zupełnie innych realiach, wiele elementów scenariusza musiało w nim ulec zmianie. Udało się to, co w przypadku remake'ów jest najważniejsze – serial nie jest tylko i wyłącznie kopią czegoś, co już było, lecz tak naprawdę świeżą produkcją z własną dynamiką. Jak przystało na amerykańskie warunki i wymagania widzów, The Bridge rozpędza się znacznie szybciej niż jego pierwowzór, a kolejne elementy układanki sprawniej składają się w przejrzystą dla widza całość. Poza tym, Reid i Stiehm zastosowali w wielu wypadkach inne rozwiązania fabularne, inaczej rozpisali relacje między bohaterami, rozszerzyli też wątki niektórych bohaterów. Na uwagę według nich zasłużyła m.in. Charlotte Millwright (Annabeth Gish), bogata wdowa, której mąż doznał ataku serca na moście. Podczas gdy Skandynawowie odpuścili sobie jej wątek w połowie sezonu, w amerykańskiej odsłonie Mostu… kobieta jest jedną z ważniejszych postaci. Pod jej posiadłością przebiega bowiem tunel, którym transportowane są z Meksyku narkotyki. Pozytywnie na serial wpłynęła także rozbudowa wątku dziennikarza Daniela Fry, który - podobnie jak jego skandynawski odpowiednik - jest łącznikiem mordercy z policjantami. W The Bridge jednak postać świetnie grana przez Matthew Lillarda jest o wiele ciekawsza. To nie tylko ambitny dziennikarz lubiący ostrą zabawę, ale przede wszystkim człowiek zmęczony życiem, z poważnym problemem alkoholowym, pozujący na nadętego bufona, a jednak posiadający w sobie pokłady normalności. Razem z młodą meksykańską reporterką (dobra rola Emily Rios), która została mu przydzielona do współpracy, Daniel podejmuje się dziennikarskiego śledztwa dotyczącego morderstwa z mostu. To wątek, który Amerykanie dodali od siebie i trzeba przyznać, że wyszedł on serialowi na dobre. Poza tym jednak, w porównaniu z Mostem nad Sundem, w The Bridge mniej jest wątków pobocznych, co ułatwia widzowi odnaleźć się w fabule. Zrezygnowano z kopiowania niektórych motywów na siłę i odtwarzania Mostu… klatka po klatce, co mogłoby momentami wyglądać komicznie.

W przeciwieństwie do Mostu nad Sundem, rozwiązanie kryminalnej zagadki w The Bridge poznaliśmy już dwa odcinki przed końcem serii. Zamiast niepotrzebnie rozciągać akcję w czasie, Amerykanie woleli wprowadzić już widzów w wątek, który będzie motywem przewodnim dla planowanego drugiego sezonu produkcji, czyli w sprawę masowych zabójstw kobiet w Juarez. Ta tematyka może sprawić, że kolejna odsłona The Bridge będzie jeszcze lepsza. O tym, co się dzieje z kobietami w Juarez, milczy się bowiem uparcie, a tamtejsze skorumpowane władze są bardzo opieszałe w prowadzeniu śledztw tego dotyczących. Mówi się, że w niekończącej się masakrze udział biorą lokalni politycy, wpływowe osobistości z policji czy prokuratury, a także bossowie narkotykowych gangów czy nawet kierowcy autobusów. Jeśli twórcy serialu postarają się nie tylko odtworzyć sytuację, ale też doszukać się jej przyczyn, mogą nakręcić serial, który będzie jednym z najlepszych w amerykańskiej telewizji od lat. Po obejrzeniu dwunastego odcinka serii wiemy też już, czemu miało służyć uparte eksponowanie przez twórców postaci Stevena Lindera, pracownika opieki społecznej, pomagającego kobietom dotkniętym przemocą. Thomas M. Wright w tej roli to jeden z najbardziej błyszczących punktów obsady The Bridge, cieszy więc, że jego rola w serialu prawdopodobnie jeszcze się powiększy. Również wątek tunelu i bogatej wdowy, która stała się jego właścicielką, nabiera sensu w kontekście tematyki następnego sezonu produkcji. Trzeba więc przyznać, że Amerykanom udało się płynnie przejść od jednego tematu do drugiego i udowodnić, że w ich produkcji nie było miejsca na przypadkowość.

Porównując ze sobą Most nad Sundem i The Bridge, nie wypada nie zająć się oceną głównych bohaterek. Zarówno Saga, jak i Sonya noszą znamiona zespołu Aspergera, choć w żadnej z produkcji nie jest powiedziane wprost, że cierpią na takie zaburzenie. W obydwu serialach postacie określane są przez swoich współpracowników po prostu jako "dziwne". Cechuje je obsesyjne skupienie na pracy i nieustępliwość. Postępują zawsze zgodnie z przepisami (donoszą nawet na Marco/Martina), powściągliwie wyrażają emocje, ale i głośno mówią to, co im przyjdzie na myśl, bez zastanawiania się nad konsekwencjami. Nie rozumieją, że żona może dzwonić do męża tylko po to, aby usłyszeć jego głos, albo że kupuje się komuś kwiaty, żeby było mu miło. Między Sagą a Sonyą jest jednak zasadnicza różnica: o ile Saga jest kompletnie nieświadoma, że jest z nią coś nie tak, o tyle Sonya zdaje sobie sprawę ze swojej dysfunkcji, a nawet wie, skąd może ona się brać. To nie bez znaczenia, bo oglądając Diane Kruger w roli Sonji początkowo można dojść do wniosku, że jej bohaterka jest po prostu arogancka i niesympatyczna. Raczej nie działa ona pod wpływem impulsu, lecz wszystko, co robi, szybko na chłodno kalkuluje. Tymczasem naturalność i prostolinijność Sagi nieraz wywołują uśmiech na twarzy, jak na przykład wtedy, gdy informuje ledwie poznanego przy barze mężczyznę, że jeśli mają uprawiać seks, to ona musi najpierw coś zjeść, bo ominął ją obiad. Sadze z łatwością przychodzi też na przykład przebieranie się w biurze pełnym ludzi. Diane Kruger nie daje nam najmniejszych powodów do uśmiechu, a do jej bohaterki w sumie trudno zapałać sympatią - co najwyżej współczuciem, gdyż dopisano dla niej wątek z samobójstwem siostry, z którą była bardzo zżyta. Sonya wydaje się być w głębi duszy wrażliwą, małą dziewczynką, którą łatwo skrzywdzić, podczas gdy Saga jest silną, świadomą siebie kobietą. Oczywiście trzeba przyznać, że trudno jest dorównać Sofii Helin, która stworzyła chyba pierwszą tak wyrazistą i nietuzinkową postać serialowej policjantki. Diane Kruger, która oglądała Most nad Sundem, z pewnością chciała znaleźć swój własny sposób na Sonyę i zagrać ją inaczej.

Jak wypada zderzenie obydwu seriali? Tu wypada zasądzić remis. Inaczej rozłożone akcenty i inna problematyka w centrum uwagi sprawiają, że Most nad Sundem i The Bridge to dwa różne seriale, z których żaden nie jest ani lepszy, ani gorszy. Obydwa stoją na wysokim poziomie realizacyjnym i aktorskim, ale wabią widza zupełnie czym innym. Co prawda Skandynawowie mają przewagę w postaci Sofii Helin, ale i tak The Bridge nie ustępuje miejsca swojemu pierwowzorowi, a Amerykanie potwierdzają tym samym, że mają swój sposób na robienie adaptacji.

Ciekawe jest, jak w tym kontekście przyjdzie nam za jakiś czas ocenić The Tunnel, czyli brytyjsko–francuski remake Mostu…, którego premiera przewidziana jest na październik. W koprodukcji stacji Canal+ i Sky Atlantic w rolach głównych zobaczymy Francuzkę Clemence Poesy i brytyjskiego aktora znanego z Gry o tron, Stephena Dillane’a. Tym razem ciało ofiary, stanowiące punkt wyjścia do wspólnego śledztwa brytyjskiej i francuskiej policji, zostanie znalezione w tunelu pod kanałem La Manche łączącym Anglię z Francją. Tłem dla sprawy kryminalnej ma być w The Tunnel kryzys ekonomiczny. Wydaje się zatem, że produkcja ma szansę okazać się najbardziej uniwersalną, także ze względu na miejsce akcji. Z pewnością też możemy się spodziewać, że Francuzi i Anglicy będą mieli wiele do powiedzenia na temat swojej wzajemnej antypatii. Te dwa narody słyną z tego, że od lat się nie lubią, przy czym to głównie Anglicy naśmiewają się z Francuzów jako narodu snobów, próżniaków i samolubów uważających, że wszystko, co francuskie, jest najlepsze. Do tego jeszcze dochodzi zupełnie odmienne poczucie humoru, którego obydwa narody nawzajem nie rozumieją. Możemy więc liczyć – tak zresztą zapowiadają producenci – na dużą dozę humoru za sprawą nieuniknionych starć, jakie muszą się pojawić między głównymi bohaterami. Prawdopodobnie w The Tunnel uda się lepiej niż w jego poprzednikach przedstawić temat różnic kulturowych między narodami, a z kolei atmosferą produkcja może nawiązywać do Mostu nad Sundem. Akcja ma się bowiem dziać w dużej mierze w portowych, wietrznych i deszczowych angielskich miasteczkach, które doskonale sprawdzają się jako tło historii kryminalnych (czego dowodem jest niedawny sukces Broadchurch). Pojawia się tylko obawa, czy uda się The Tunnel wykształcić zupełnie odrębny charakter i nową jakość, co niewątpliwie udało się The Bridge.

Kolejny remake zbiegł się w czasie z drugą serią Mostu nad Sundem, której emisja właśnie ruszyła w Szwecji i Danii. To dobry moment, by nadrobić poprzedni sezon skandynawskiej produkcji i przekonać się, że nie tylko Amerykanie i Brytyjczycy potrafią kręcić wyśmienite seriale. Jeśli remaki pomogą widzom to odkryć, nie powinniśmy narzekać na ich powstawanie. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj