Pierwotny Doktor Who (dziś zwany Classic Who) trafił na ekrany telewizorów w 1963 roku. Po kilkudziesięciu latach emisji na pewien czas jednak znów zniknął z ramówki BBC. Nowe odcinki trafiły do telewizji za sprawą Russela T. Daviesa. Po czterech sezonach głównodowodzącym stał się Steven Moffat, któremu serial zawdzięcza swoją obecną wielką popularność. W tym roku obchodzimy 50-lecie serialu, z okazji czego przygotowano specjalny jubileuszowy odcinek. "Dzień Doktora", bo taki nosi tytuł, będzie można obejrzeć w Polsce 23 listopada o 20.50 w BBCEntertainment.
HATAK.PL: Jest pan scenarzystą jubileuszowego odcinka specjalnego Doktora Who. Jakie to uczucie?
STEVEN MOFFAT: Już jako mały chłopiec marzyłem o tym, żeby napisać historię o przygodach Doktora Who. Ale scenariusz odcinka specjalnego na pięćdziesięciolecie serii? To po prostu fantastyczne! Na tym właśnie polega potęga showbiznesu.
Skąd zatem wziął się pomysł na historię opisaną w "Dniu Doktora"?
- Nie chciałem, żeby ten odcinek ograniczył się do wspominania przeszłości. Moim zamiarem była celebracja całej mitologii i legendy Doktora. Pomyślałem, że to może być krok rozpoczynający nową podróż — ku setnej rocznicy! Dlatego poświęciłem tę historię najważniejszemu wydarzeniu z życia Doktora. Rzadko uciekamy się do takich zabiegów. Zwykle fabuła opowiada o ludziach, których Doktor spotyka albo którzy towarzyszą mu w podróży. Tym razem będzie zupełnie inaczej.
W "Dniu Doktora" powracają zmiennokształtni Zygoni, których nie widzieliśmy w serialu od lat siedemdziesiątych. Dlaczego zdecydował pan, że to właśnie oni powinni pojawić się w odcinku jubileuszowym?
- Nie ulega wątpliwości, że Zygoni to klasyka tej serii. Są wspaniali pod każdym względem, od głosu po wygląd. Wskrzeszony przez nas Zygon jest taki sam jak przeciwnik Toma Bakera z lat siedemdziesiątych. Chcemy w ten sposób zaznaczyć, że odcinek specjalny to z jednej strony święto legendy Doktora, a z drugiej – spojrzenie ku jego przyszłości.
W odcinku specjalnym poznajemy nieznane wcześniej wcielenie Doktora, w którego postać wciela się John Hurt. Co może nam pan powiedzieć o jego Doktorze? Co wnosi Hurt do tej roli?
- John Hurt wniósł przede wszystkim najwyższy kunszt aktorstwa, i chyba taki był jego zamiar. Hurt, który należy do najwyżej cenionych aktorów i najwybitniejszych gwiazd filmowych z Wielkiej Brytanii, stał się teraz częścią mitologii Doktora Who.
Wcześniej także powstawały jubileuszowe odcinki specjalne "Doktora Who", do dziś bardzo lubiane przez fanów. Czy ten odcinek także na długo pozostanie w pamięci?
- Tak naprawdę wcześniej był tylko jeden jubileuszowy odcinek specjalny, przygotowany na dwudziestą rocznicę serii: "The Five Doctors". Odcinek "The Three Doctors", uważany za odcinek jubileuszowy z okazji dziesiątej rocznicy, w rzeczywistości powstał o rok wcześniej.
Ja najbardziej lubiłem chyba właśnie "The Three Doctors" – to był wspaniały odcinek, błyskotliwie napisany, po prostu magiczny. "The Five Doctors" także bardzo mi się podobał, choć miałem wrażenie, że chęć uczczenia rocznicy nieco przyćmiła w nim potrzebę opowiedzenia ciekawej historii. Ale aż tak bardzo mu to nie zaszkodziło!
"Dzień Doktora" to pierwszy odcinek, który będziemy mogli oglądać w pełnym 3D. Czy pisząc scenariusz, brał pan to pod uwagę?
- Od początku myślałem o tym, że skoro robimy odcinek w 3D, trzeba uwzględnić to w fabule. Trójwymiarowy obraz musiał stać się częścią opowieści. Spróbowaliśmy użyć go do postraszenia widza. Oczywiście nie dotyczy to każdej sceny, ale w jednym z wątków wykorzystujemy potencjał obrazu 3D.
W odcinku jubileuszowym ponownie pojawi się David Tennant w roli Dziesiątego Doktora, nie zabraknie także Matta Smitha jako Jedenastego. Jak pracowało się, mając na planie dwóch Doktorów naraz?
- To niesamowite doświadczenie! Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo obaj ci aktorzy trwale kojarzą się już z postacią Doktora.
Matt i David doskonale ze sobą współpracowali, tworząc wyjątkowy, niepowtarzalny duet aktorski. Matt powiedział mi któregoś dnia: "To trochę tak, jakby na planie spotkali się Flip i Flip, a Flap nigdy się nie pojawił". Byli niesamowici: czasami kompletnie odmienni, a kiedy indziej – gdy uznali to za stosowne – dokładnie tacy sami.
A Billie Piper i David Tennant? Jak wyglądała ich współpraca?
- Billie i David razem na planie – to było po prostu kapitalne! W dodatku Billie prywatnie przyjaźni się i z Mattem, i z Davidem, więc – jak sama mi powiedziała – chwilami była w dużej rozterce. Nie wiedziała, jak radzić sobie, mając ich obu naraz: czasami mówiła do jednego, klepiąc po ramieniu drugiego…
Gdzie będzie pan oglądał odcinek specjalny 23 listopada?
- Mam dylemat. Z jednej strony chciałbym oglądać go w domu, w gronie przyjaciół, zwłaszcza tych, którzy przyczynili się do jego powstania. Z drugiej – chętnie wziąłbym udział w rocznicowej imprezie.
To trudny wybór. Kiedy razem z Mattem oglądaliśmy "Jedenastą godzinę", każdą scenę widzieliśmy już wcześniej po wiele razy. Nadszedł pamiętny 3 kwietnia 2010 r. Matt odwiedził mnie w domu, przyszli też jego i moi rodzice. Razem mieliśmy obejrzeć odcinek i podjąć decyzję o naszej wspólnej przyszłości… Wszyscy zasiedli przed telewizorem, ale Matt i ja nie byliśmy w stanie usiedzieć na miejscu. Tak więc niewykluczone, że i ten odcinek obejrzę razem z Mattem, kręcąc się nerwowo koło drzwi do kuchni…