Pierwszy dzień Star Wars Celebration Europe był prawdopodobnie najmocniejszy. Panel Marka Hamilla, rozstawienie wszystkich atrakcji i niesamowity panel filmu Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie.
O 16:00 odbył się nie tylko najjaśniejszy punkt piątku, ale przypuszczam, że i całej imprezy - panel Łotra 1. Zanim jeszcze wszystko ruszyło, DJ oraz prowadzący zabawiali publikę, dzięki czemu stworzono wyjątkową atmosferę. Były tańce, meksykańska fala i nawet przerobienie pewnej znanej piosenki pod Gwiezdne Wojny. Gospodarz dawał z siebie wszystko - i to z powodzeniem. Początek panelu zaskoczył, ponieważ nagle zgasły światła i pojawiły się napisy początkowe z Nowej nadziei. Można było pomyśleć, że pomyliśmy panele, bo pokaz tego filmu w tym samym miejscu miał odbyć się o 20:00. Gdy napisy doszły do informacji o planach Gwiazdy Śmierci, zatrzymały się, a w tle usłyszeć można było słowa i dźwięki syreny z Łotra 1. Cały obraz zaczął się trząść i urywać, jakby pojawiły się zakłócenia, i nagle zaczął się poprawiać, a kamera zbliżyła się do słów o planach superbroni. Wtem napisy zniknęły i pojawił się tytuł - Rogue One: A Star Wars Story. Cóż to był za klimatyczny wstęp!
Przed Star Wars Celebration potwierdzono jedynie obecność Kathleen Kennedy, Johna Knolla (autora historii) i Garetha Edwardsa (reżysera), a na prowadzącego sugerowano Warwicka Davisa, który notabene jeździł po całym terenie konwentu i robił sobie zdjęcia z fanami. Co ciekawe, sporo dzieciaków wiedziało od rodziców, że to właśnie on grał Ewoka Wicketa w części VI i różne postacie w pozostałych epizodach. Kiedy zapowiedziano prawdziwą prowadzącą panel, trudno było wyjść ze zdumienia, bo oto na scenę weszła wielka fanka Gwiezdnych Wojen - Gwendoline Christie aka kapitan Phasma aka Brienne z Gry o tron. Co to była za wrzawa! Coś nieprawdopodobnego. I kto by pomyślał, że to dopiero początek... Gdy po jakimś czasie zdecydowano się wypełnić puste krzesełka stojące na scenie, pojawienie się obsady Łotra 1 było wielką niespodzianką! Felicty Jones, Donnie Yen, Jiang Wen, Riz Ahmed, Diego Luna, Alan Tudyk i Forest Whitaker pojawiali się na scenie przy akompaniamencie coraz głośniejszej ekscytacji. Co ciekawe, najwięcej oklasków zdobył... właśnie Whitaker. Ekipa Lucasfilmu jednak nie zwalniała tempa, powodując palpitację serca u każdego zebranego. Nagle w tle znów pojawiły się dźwięki i muzyka, by przedstawić... Crennica, złoczyńcę z Łotra 1, który ku zaskoczeniu wszystkich wyszedł z zupełnie innej części sali w białym mundurze z filmu i w towarzystwie dwóch Death Trooperów. Można oglądać panel na żywo w Internecie, ale to w najmniejszym stopniu nie oddaje emocji, jakie towarzyszą podczas oglądania tego pośród grona ponad cztery tysiące fanów Gwiezdnych Wojen. Najprościej użyć tutaj słowa nerdgasm, bo to były gigantyczne emocje, które wypełniają pozytywną energią, wywołują ciary na plecach i uśmiech na twarzy. To ten moment, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem w domu.
Podczas panelu zdradzono kilka drobniejszych informacji. Na przykład, że w tym okresie istnieją tzw. Jedha, którzy wyznają filozofię Jedi, choć sami nie są wrażliwi na Moc. Postać Donniego Yena jest właśnie Jedhą, czyli kimś w rodzaju bojowego mnicha. Jest to element rozbudowujący mitologię. Riz Ahmed potwierdził, że jego postać pracuje dla Imperium, ale po kryjomu pomaga Rebeliantom w walce, bo nie zgadza się z ideologią reżimu. Najwięcej zdziwienia wywołały słowa Jianga Wena, który na początku zaznaczył, że jego angielski jest bardzo ograniczony. W pewnym momencie powiedział, że postać Donniego Yena zginie w tym filmie. Mówił jednak niewyraźne, więc trudno do końca stwierdzić, czy nie walnął gafy, ale jednocześnie reakcje innych aktorów sugerowały, że popełnił poważny błąd. Tajemniczość Łotra 1 jest tak samo wielka jak Przebudzenia Mocy. Gdy padały pytania do poszczególnych aktorów, odpowiadali oni ogólnikami, cały czas zerkając na Kathleen Kennedy i dopytując, co w ogóle mogą zdradzić. Pilnują tego najmocniej, jak tylko się da, i wyjawiają absolutne minimum.
Gareth Edwards, podobnie jak Gwendoline Christie, jest wielkim fanem Gwiezdnych Wojen, który się na nich wychował. Opowiadał, jak to wydarzenie jest dla niego surrealistyczne, bo bardziej widzi siebie po stronie publiczności, a gdy wiele lat temu oglądał Sagę, nigdy nie myślał, że będzie pracować nad czymś w tym uniwersum. Wspomniał trzy sytuacje z planu, które były paliwem dla jakiego fanowskiej duszy. Najpierw podczas pracy powiedziano mu, że przyszedł Mark Hamill, i spytano, czy chce go poznać. No to poszedł i ku jego zaskoczeniu Mark miał na sobie koszulkę z... Godzillą, którą przecież Edwards wyreżyserował w 2014 roku. Wspominał, że podczas całej tej rozmowy w myślach krzyczał "niech tylko ktoś zrobi zdjęcie tej chwili". Stwierdził, że musiał mieć to zdjęcie, bo nikt by mu nie uwierzył, że poznał Luke'a Skywalkera. Do innej sytuacji doszło też podczas pracy nad filmem, gdy dostał telefon od producenta, który powiedział mu, by zgadł, kto w poniedziałek wpadnie do niego na plan. Edwards ironicznie odpowiedział "George Lucas", na co usłyszał potwierdzenie. Reżyser przyznał, że cały weekend był przerażony i w poniedziałek był kłębkiem nerwów. Nie mógł uwierzyć, że to on przedstawi George'owi Lucasowi, twórcy Gwiezdnych Wojen, nowy film osadzony w tym uniwersum. Wspominał, że podczas oprowadzania George krytykował to i owo, ale Edwards zdał sobie sprawę z tego, iż Lucas żartuje, dopiero po jakimś czasie. Podkreślał, że ma specyficzne poczucie humoru, więc kiedy Lucas świetnie się bawił, on dostawał co chwilę zawału. Ostatnia sytuacja dotyczy nagrywania głosu Vadera z Jamesem Earlem Jonesem, który znów powraca do tej roli. Wspominał, że razem z ekipą siedzieli i słuchali, jak Jones wypowiadał swoje kwestie. Przywołał tutaj tylko słowo "Power". Wyjaśnił, że w tym momencie dostawali prawdziwego nerdgasmu (dokładnie tego słowa użył), ale gdy Jones spytał, jak wyszło, Edwards ze stoickim spokojem odpowiedział: "Tak, James, było świetnie".
Podczas panelu pokazano szkice koncepcyjne stworzone przez Johna Knolla podczas pracy nad pomysłem. Nad nich też widać, że w grupie bohaterów jest ciekawy kosmita. Poza tym zaprezentowano specjalny filmik z pokazem pracy na planie. Chciano nim zaprezentować, że tutaj także jak najwięcej tworzą praktycznymi efektami specjalnymi (pirotechnika, scenografie, lokacje, kaskaderzy). Ten materiał jest dostępny w Sieci, więc można zobaczyć, jak to się świetnie prezentuje. Na koniec sama Kathleen Kennedy, dyrektor Lucasfilmu, zaprezentowała zwiastun specjalnie przeznaczony dla publiczności na Star Wars Celebration Europe. Wygląda to coraz lepiej, ciekawiej, a wiele scen zapiera dech. To właśnie tutaj na samym końcu, gdy nagle ponad cztery tysiące osób zobaczyło scenę i usłyszało oddech Vadera, doszło do nieprawdopodobnych emocji. Mogę porównać to tylko do pierwszych emocji po zobaczeniu momentu z cytatem "Chewie, jesteśmy w domu". Mocne, emocjonalne doświadczenie, które po prostu wstrząsnęło każdym tam zebranym. Cieszy mnie, że zwiastun pokazał też kosmitów w fabule, więc możemy być pewni, iż nie tylko ludzie będą bohaterami tej historii.
Ten panel pokazał, jak to robić dobrze. Rozpoczęto od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rosło. Nadzwyczajne, zapadające w pamięć doświadczenie, łzy w oczach i ciary na plecach - chyba tak mogę najprościej opowiedzieć o panelu jednego filmu, który pokazał mi nie tylko, jakie jest to cudowne uczucie, gdy razem z czterema tysiącami osób przeżywa się takie piękne emocje, ale zarazem zapewnił doświadczenie, którego nie da się zapomnieć.
Pierwszy dzień Star Wars Celebration rozpoczął się spokojnie, ale rozwijał się dynamicznie. Zawsze tak to sobie wyobrażałem. Jest cudny klimat i ludzie, których łączy pasja - niezależnie od płci, wieku czy koloru skóry. Tego dnia wszyscy byli tylko fanami Gwiezdnych Wojen.