6. Batman v Superman: Dawn of Justice

Ciężko było w tym roku być fanem komiksowych ekranizacji DC. Wyczekiwane starcie Batmana i Supermana spotkało się z miażdżącą krytyką, tak ze strony dziennikarzy, jak i widzów. Oczywiście film ma swoje zalety - kreację Mrocznego Rycerza w wykonaniu Bena Afflecka, świetne wejście Gal Gadot jako Wonder Woman, kapitalną stronę wizualną, majestatyczną muzykę i filozoficzne zapędy. Jeśli jednak przyjmiemy, że popkultura to po prostu sztuka opowiadania historii, to na owym polu kinowa wersja filmu poległa z kretesem. Prolog jest przedni, tytułowe starcie także, ale szybko okazuje się, że fabuła ugina się pod własnym ciężarem, pęka w szwach od nawiązań i niepotrzebnych pobocznych wątków, gubi oś przewodnią i na dodatek zawiera luki logiczne. Superman cierpi, Lois trzeba ratować, a Luthor okazuje się zakompleksionym dziwakiem. Błędem okazało się planowanie filmu jako fundamentu pod spójne uniwersum. Kluczem do sukcesu takowych projektów jest bowiem miłość widza do poszczególnych pozycji. Tą udało się jeszcze nieco zaskarbić za pomocą wersji rozszerzonej - w odróżnieniu od Suicide Squad, dodała ona ponad pół godziny istotnego materiału, który rozbudowuje historię, postać Clarka Kenta i dodaje szczyptę bardziej graficznej przemocy. Miłośnicy twórczości Zacka Snydera tak czy siak mogą czuć się ukontentowani. Nie dajcie sobie również wmówić, że Marvel stanowi wzór filmów superbohaterskich - takich poważnych podejść do materiału źródłowego gatunek ekranizacji silnie potrzebuje i za to Batman v Superman: Dawn of Justice można chwalić.

7. Warcraft

Każdy, kto zna świat Warcrafta wie, że jest w nim pełno magii, bogactwa i dobrych pomysłów. Kinowa wersja jednak posiada zaledwie namiastkę tego piękna. Duncan Jones, choć jest fanem, nie był w stanie stworzyć filmowego świata w sposób, w który potrafiłby wywołać jakieś emocje, by widz mógł poznać ten magiczny świat i poczuć to samo, co wiele lat temu przy pierwszym Władcy Pierścieni. Nie wykorzystano epickiego potencjału na wojnę orków z ludźmi, a nawet nie pozwolono dostrzec rozmaitości tych krain dając w większości nam ludzi i orków i na tym koniec. A to w końcu świat fantasy pełny magicznych stworów, różnych ras i miejsc zapierających dech w piersi. To mógł być naprawdę dobry film oparty na grze, ale wyszło nieciekawie z pozbawieniem emocjonalnego uderzenia i epickości, jakie siłą rzeczy oczekuje po kinie fantasy. Ma to jednak swoje plusy - orkowie zostali świetnie wykreowani efektami komputerowymi.

8. Gejsza

Gejszę trudno nazwać w ogóle filmem. To raczej nieudana reżyserska wprawka, artystyczny twór, który żenuje swoim poziomem. Produkcja Markiewicza prawie nie zawiera dialogów, scenariusza też po prostu nie było w ogóle. Reżyser nie ma do opowiedzenia żadnej historii, nie ma nic do przekazania. Stworzył kilkanaście różnych scen i zestawił je ze sobą w całkowicie dowolny sposób. Ciąg przyczynowo-skutkowy nie istnieje, argumentacja i motywacja wyborów bohaterów – nie istnieją. Jetem w szoku, że ostatecznie materiału nazbierało się na te półtorej godziny. Koszmar.

9. Ghostbusters

Tyle było ambarasu w temacie żeńskiej obsady, żeby na koniec okazało się, że najlepszy jest i tak Chris Hemsworth. Australijski aktor to jedyny jasny punkt. Pierwszy zwiastun filmu okazał się jednym z najgorzej ocenianych w historii YouTube, widzowie i hejterzy już wtedy wydali swój wyrok. I jak nigdy mieli rację. To tragiczny reboot kultowej marki, który nie potrafi ani złożyć hołdu oryginałom, ani stanąć na własnych nogach. Nieśmieszny (poza scenami Hemswortha), a momentami jest wręcz żenujący. Czołowe bohaterki nie budzą sympatii, fabuła jest odtwórcza, a efekty specjalne jarmarczne. Jakby tego było mało, na DVD i Bluray wypuszczono wersję rozszerzoną, która była niczym więcej jak kopaniem leżącego. Dodała do całości kilka zbytecznych tanecznych sekwencji i tylko wydłużyła męczarnię. Jak proponują autorzy ze Screen Junkies - nigdy więcej nie rozmawiajmy o tym filmie.

10. Alice Through the Looking Glass

Fajerwerków wizualnych jest tutaj mnóstwo, jednak na tym kończą się zalety filmu. Historia zupełnie nie angażuje, wydaje się wtórna, a widz już po kilkunastu minutach seansu może odczuwać tęsknotę za pierwszą częścią, co samo w sobie jest wielką sztuką, którą udało się osiągnąć twórcom. Ekspozycja postaci jest zupełnie arbitralna i pełna przypadkowości - nie ma więc żadnego uzasadnienia dla tego, że mniej ważny dla opowieści bohater X ma więcej czasu ekranowego niż bohater Y. Pejzażu zniszczenia dopełnia wymuszony humor, którym chcą nas raczyć protagoniści. Nikomu jednak do śmiechu nie będzie, gdy spróbuje odpowiedzieć sobie na pozornie banalne pytanie: o co w tej fabule w ogóle chodzi?
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj