"Soul Eater"

Bogowie śmierci, niezwykłe bronie i ich przemiany, złe dusze i wykorzystujące je organizacje - nie, to nie "Bleach", tylko manga Atsushiego Okubo, która od "Bleacha" różni się tym, że do końca zachowała jako taką spójność, a nawet jeśli nie, to przynajmniej jest w miarę zabawna! Skoro mamy ten niewybredny żart już za sobą, to przejdźmy do sedna – oto mamy przed oczami historię, której głównymi bohaterami są uczniowie z Zawodówki Śmierci. Dobierając się w duety (lub na złość pewnemu pedantowi - w tercet), tworzą zespoły składające się z Broni oraz Władającego. Muszą pokonać i pożreć 99 złych duszy, tak zwanych jaj Kishina, oraz jedną duszę wiedźmy, co poskutkuje zamianą Broni w Kosę Śmierci. Brzmi jak całkiem pokręcony pomysł człowieka z problemami psychicznymi, ale przed ostateczną oceną wstrzymajcie się, aż zobaczycie, jak wizualnie prezentują się rozdziały, bo psychodelia jest sporym niedopowiedzeniem. Długo zastanawiałem się, czy umieszczenie tej serii tutaj jest słusznym wyborem, wszak jej początki to ciągła walka między komedią a bijatyką, która nie może się rozstrzygnąć, lecz im dalej w las, tym tytuł nabiera większej powagi. Sam koncept walki akurat kosą jest niezwykle ciekawy i daje spore pole do popisu, ale jakby tego było mało, Okubo serwuje nam ninjutsu oraz dwa całkiem biuściaste rewolwery. Nie mogę powiedzieć złego słowa o kresce, bo mimo całej dziwaczności, jaką wprowadza, jest z całą pewnością zamierzona przez autora i spisuje się w tej historii doskonale, zwłaszcza kiedy akcja dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach i mamy wrażenie, że za każdym rogiem czai się niebezpieczeństwo. Lochy, szpitale, ponure gabinety i zabytkowe budowle to tylko niektóre ze świetnie wykreowanych lokacji, a całości dopełniają niezwykle dopracowane wizerunki postaci. Atsushi jest mistrzem cieniowania, co nadaje wielu scenom niesamowitej głębi i niezaprzeczalnie cieszy oko. Czy jest to seria dla każdego? Nie - żarty często są niewybredne, grubiańskie, czasem idiotyczne, a nawet nieudane; fabuła sama nie wie, czy chce być komedią, czy też może wysilić się na coś poważniejszego, a postacie (za wyjątkiem tytułowego Soula) początkowo jadą na jednej, dominującej cesze. Jednak to, co ten tytuł broni, to późniejsze rozterki bohaterów, a także walki. Tych bowiem nie brakuje i są prowadzone po mistrzowsku, zawierają liczne zwroty akcji, sytuacje bez wyjścia i druzgoczące porażki. Nie traktowałbym tego tytułu jako obowiązkowego, jednak jeśli szukacie przyzwoitej rozrywki i męczą Was smętne dramaty, to jest to strzał w dziesiątkę. Manga została wydana w Polsce.
Źródło: materiały prasowe

"Magi"

"Baśnie tysiąca i jednej nocy" w wersji japońskiej – tak pokrótce można opisać dzieło Shinobu Ohtaki, jednak byłoby to niezwykle krzywdzące, gdyż - przynajmniej na razie - trudno o lepszą mangę o tematyce stricte magicznej. Perypetie Magiego Alladyna, podróżującego ze swym kandydatem na króla (Alibabą) i członkinią plemienia Fanalis (Morgianą), czyta się z prawdziwymi wypiekami na twarzy, przewracając kolejne karty opowieści coraz szybciej. No bo powiedzmy sobie szczerze – kto z nas nie chciałby przemierzać magicznych labiryntów w poszukiwaniu starożytnych artefaktów zamieszkałych przez Dżiny, a to wszystko w towarzystwie piękności o różowych włosach? Kto nie marzy o posiadaniu mocy pozwalającej panować nad żywiołami i kształtować świat według własnego uznania? I w końcu, kto odmówiłby możliwości sprawowania władzy na świecie dzięki swojej potędze? Okazuje się, że odpowiedzi na te pytania nie są tak oczywiste, jak mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka, a nasi bohaterowie nieraz staną przed trudnym wyborem. Manga nie opowiada jednak tylko o rośnięciu w siłę i zdobywaniu większej mocy - często używa tych czynników, aby pokazać nam, jak kruchy jest pokój na świecie i jak pozornie małe zmiany mogą wywołać prawdziwe trzęsienie ziemi na arenie geopolitycznej. Ukazanie upadających królestw i rosnących w siłę, wchłaniających mniejsze organizmy mocarstw to najmocniejsza strona "Magi", czemu towarzyszy pewien dualizm: z jednej strony jesteśmy świadkami niezwykłej wędrówki oddanych sobie przyjaciół, a z drugiej mamy na uwadze ciągle zmieniający się układ sił na Ziemi i to polityka bardziej niż magia kształtuje świat dookoła. Wizualnie komiks, poza początkowymi rozdziałami, prezentuje się znakomicie. Z czasem autorka coraz bardziej czerpie z motywów Bliskiego Wschodu, posługując się wymyślnymi bitewnymi strojami pełnymi niezwykłych detali lub używając architektonicznych perełek, których nie powstydziliby się najlepsi rysownicy. Warto zauważyć, że szkicując postacie, Shinobu unika jakichkolwiek póz statycznych. Zawsze prezentuje je w ruchu, dzięki czemu mamy poczucie wszechobecnej dynamiki. Jeśli chodzi o walki, to doczekaliśmy się dzieła niemal w całości magicznego, bo i owszem, otrzymujemy walki na noże, szpady, włócznie i inne bronie białe, ale oprócz początkowych faz wszystkie korzystają z "magicznych dopalaczy", które wydają się być niewyczerpane. Autorka nie ogranicza się do typowych mocy żywiołów, jak woda, ogień czy wiatr, ale stosuje też ich wariacje, stąd lód, magma, dźwięk, wzmacnianie, grawitacja i wiele innych. Jeśli miałbym wymienić elementy, które mi się nie spodobały, to z pewnością będzie to część komediowa, którą w zasadzie można podzielić na żarty z Alibaby i jego niepowodzeń u kobiet i te z Alladyna, związane z jego niepohamowanym popędem seksualnym mimo bardzo młodego wieku. O ile te pierwsze dają radę i śmiejemy się niejako przez łzy, współczując biednemu księciu, to gagi z Magim po chwili stają się wtórne, nużące i w zasadzie nie do odróżnienia, gdyż zazwyczaj polegają po prostu na jego rzucaniu się na kobiece piersi. Niemniej jednak polecam zapoznanie się z "Baśniami tysiąca i jednej nocy" rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni, bo jak dla mnie biją oryginał na głowę.
Źródło: materiały prasowe
  Słowem zakończenia - chciałbym wspomnieć o tytule, który pewnie wielu z Was widziałoby jako pewnik na tej liście, a który ja postanowiłem sobie odpuścić. "Hunter x Hunter", bo o nim mowa, rzeczywiście jest historią, która wyróżnia się na tle innych shonenów skupionych na walkach, ale jako manga ma jedną wadę – jest szkaradna. Każdy, kto widział choć jeden kadr z oryginalnych rozdziałów, wie, jak mało pracy wkłada Yoshihiro Togashi w rysowanie swojej historii, więc mimo genialnych pomysłów fabularnych umieszczenie tego tytułu w powyższym zestawieniu byłoby nieuczciwe względem artystów, którzy rysowaniu poświęcili się bez reszty.
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj