Droga, jaką „Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.” przebyli w hierarchii Kinowego Uniwersum Marvela, nie ma precedensu: od spektakularnej klęski i etykietki największego rozczarowania aż do uwielbienia fanów i bycia istotną cegiełką w budowaniu fundamentów pod kolejne filmowe fazy. Drugi sezon w pełni potwierdził zwyżkową tendencję z końcówki poprzedniego i udowodnił, że w koncepcji serialu tkwią ogromne złoża komiksowego potencjału. Kluczową zmianą okazało się porzucenie proceduralnego charakteru – zamiast skupiać się na sprawach tygodnia z przypadkowymi złoczyńcami w roli głównej, postawiono na wielowątkową, ciągłą i przeplatającą się fabułę. Eliminowanie pozostałości HYDRY, odtwarzanie konstrukcji T.A.R.C.Z.Y., tajemnicza przypadłość Coulsona i prawdziwa tożsamość Skye ogniskowały się wokół stopniowego wprowadzenia Inhumans. Historia rozwijała się cierpliwie, a szczątkowo ujawniane informacje dozowały napięcie. Pochwały należą się również za fakt, iż na przestrzeni – bezsprzecznie zbyt wielu – 22 odcinków udało się utrzymać równy, satysfakcjonujący poziom i nie była to jakościowa sinusoida, jaką cechują się chociażby „Arrow” i „The Flash”. Zręczna kontrola tempa pozwoliła wpasować się w tradycyjny model telewizji, oferując wciągającą rozrywkę na każdy tydzień z jednoczesnym snuciem dłuższej opowieści. [video-browser playlist="712293" suggest=""] Wraz z proceduralnym charakterem odszedł również infantylny ton. Skończyły się głupiutkie, dziecinne żarty i postacie-wydmuszki, a całość stała się dojrzalsza i dużo poważniejsza. Ewolucja bohaterów to kolejny atut drugiej odsłony „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”. Już nie tylko same rozgrywające się wydarzenia, ale także osobiste losy poszczególnych członków teamu Coulsona zaczęły widza obchodzić. Zmagania Phila i Fitza z fizyczną niedyspozycją, determinacja Skye i Cala w rozwikłaniu zagadki przeszłości oraz opanowaniu mocy, zemsta Warda i Jemmy, skomplikowana relacja Bobbi i Huntera, a nawet May, której charakter został nieco rozjaśniony – to wszystko (i jeszcze trochę) złożyło się na wielobarwną paletę bohaterów, którą wreszcie określić można było jako interesującą. Niczym byłyby jednak te zalety bez synergii wynikającej ze spójnego świata. Nawiązania do filmów, easter-eggi (Star Wars!) i świadomość stanowienia części czegoś większego intensyfikują pozytywny odbiór. W pierwszym sezonie gościnne występy gwiazd i smaczki bywały najważniejszym, a czasami wręcz jedynym powodem seansu. Druga seria obrała inne podejście – i o ile możemy mieć pretensje, że serial tylko wprowadził nas w „Avengers: Age of Ultron”, a nie zazębiał się z nim, to należy docenić fakt, iż przestał być wyłącznie śmietnikiem rewitalizującym drugorzędne tematy, a stał się produkcją samodzielnie rozszerzającą MCU. Produkcją, która nie ustrzegła się oczywiście wad. Skalą, rozmachem i podejściem ustępuje nie tylko filmom, ale wielu innym serialom - gros scen kręcone jest w sztucznie wyglądającym studiu, a akcja często rozgrywa się w wygodnie ciemnych korytarzach i pustych magazynach. Nikt rozsądny nie pomyli więc „Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.” z wyższymi ambicjami, ale tylko nierozsądny nie doceni czysto rozrywkowego elementu i geekowego klimatu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj